Выбрать главу

– Imoen! – wrzasnęła Jaheira, po czym jęknęła, kiedy robal, przed którym wciąż starała się uchylać, rzucił się na nią znów i niemal trafił.

Abdel przeciągnął ostrzem swego miecza po oczach kamiennego robaka i uradował się widząc, jak pękają, wylewając ciemnoszarą, wodnistą, ropną ciecz. W tunelu rozszedł się ostry zapach i istota zadrżała w chwycie Abdela. Pozwolił jej się z siebie zrzucić i wykorzystał przyspieszenie, by się trochę od niej oddalić. Trafił w ciepłe, mokre miejsce na podłodze i przejechał trochę dalej niż chciał, otrząsnął się jednak na czas, by ujrzeć, jak stwór rzuca się na niego. Abdel nakarmił potwora całą długością swego miecza i poczuł satysfakcję, jak do strumienia czarnej krwi dołączyły śmiertelne spazmy kamiennego robaka.

– Abdel! – zawołała ostro Jaheira. – Mój!

Najemnik poderwał się na nogi, wyszarpując miecz z gardzieli martwego stwora i odwracając się w stronę głosu Jaheiry. Cofała się, zwinnie unikając ociężałych ataków robala. Abdel podbiegł do niej i zamachnął się na odlew, próbując odciąć mu głowę. Robak wygiął się, przewidując atak, jednak nie na tyle szybko, by go uniknąć. Modlitwa, jaką złożyła Jaheira, była najwyraźniej źródłem tej jakże korzystnej przewagi.

Miecz Abdela wbił się w skaliste ciało żuchwy stwora. On również wrzasnął z bólu, a Abdel stęknął, uśmiechając się, gdy ciął grubą skórę. Żuchwa kamiennego robaka odpadła z trzaskiem w strumieniu szarej cieczy.

Stwór cofnął głowę w tył i na bok, a Abdel, pochylony po ciosie, nie mógł odsunąć się jej z drogi. Krwawiąca głowa uderzyła w szeroką pierś Abdela, odtrącając go mocno do tyłu.

Abdel, oszołomiony, podniósł wzrok, ale nie zobaczył niczego poza żółtą mgiełką. Coś wydawało się uderzyć go w pierś i ciało zalała mu fala bólu.

– Imoen – powiedziała cicho Jaheira, a głos drżał jej od troski.

Abdel wstał, gdy zaczął mu wracać wzrok Przeszedł nad drgającym, pozbawionym żuchwy kamiennym robakiem, gdy ten kończył dogorywać. Potykając się, pobiegł do Jaheiry, idącej wokół stalagmitu. Słyszał więcej robaków pełzających w mroku.

Obok podstawy skalnej kolumny leżała Imoen, łapczywie wciągając powietrze, jakby tonęła. Jaheira przyklęknęła obok niej i zaczęła się modlić. W jednej dłoni trzymała mały kamień, który zawsze miała przy sobie, drugą zaś przejechała ostrożnie po ranie, rozsmarowując pieniącą się, karmazynową krew po rozdartym torsie Imoen.

– Na czarnych bogów – mruknął Abdel. – Ona została… do połowy… zjedzona.

Oczy Imoen wpatrywały się w rozciągającą się nad nimi ciemność w milczącej i kurczącej mięśnie agonii. Głos Jaheiry wzniósł się w podobnej do pieśni modlitwie i Abdel pomyślał, że widzi słaby, niebieskoszary blask wokół palców tej dłoni, którą przyciskała teraz mocno do rany. Kolejna fala bólu spowodowała, że zachwiał się do tyłu. Jaheira nie podniosła na niego spojrzenia. Cofnął się o krok, po czym przewrócił się i odtoczył od kobiet. W ciemności, nie więcej niż kilka kroków od niego, zaczęły się zbierać kamienne robaki.

Jaheira poderwała nagle dłoń z ostatnim wykrzyczanym słowem i jej modlitwa zakończyła się. Imoen wciągnęła urywany, głęboki oddech i zdołała usiąść. Druidka, z dłonią pokrytą krwią dziewczyny, pchnęła ją delikatnie w dół.

– Musisz odpocząć – powiedziała jej Jaheira.

Imoen położyła głowę na gładkim kamieniu i uśmiechnęła się. Jaheira odwzajemniła uśmiech, po czym spojrzała na Abdela i rzekła – Musimy zostać tu przynajmniej kilka godzin, jednak, dzięki nie kończącej się nigdy łasce Mielikki, ona… Abdel?

Obróciła się w fali obrzydliwego przerażenia, zdając sobie sprawę, że nie widzi go w ciemności.

– Abdel? – zawołała znów.

Odpowiedział jej nieludzki ryk, który odbił się ogłuszającym echem od wnęk w jaskini, powodując, że półelfka przycisnęła dłonie do delikatnie zaostrzonych uszu, by nie pękły jej bębenki.

– Abdel! – wrzasnęła Jaheira, a jej głos zatonął nie tylko w dzwonieniu w uszach, lecz również w grzechocie kamiennych robali – otaczających ją zewsząd – przemieszczających się szybko do zdobyczy.

Usłyszała, jak Imoen szepcze – To znów się dzieje.

Wszystko co było istotą Abdela Adriana, zniknęło w szalejącym wirze wściekłości, żądzy krwi oraz dzikiej, zabójczej manii. Jego ciało wykrzywiało się – czuł to i bolało go to. Znów się zmieniał. Nie wiedział dokładnie, co się z nim dzieje, w jaki sposób to się z nim dzieje, czy dlaczego to się z nim dzieje. Mógł to czuć i doświadczać jedynie przez pierwszych kilka chwil, po czym wszelka świadomość została zastąpiona czysto morderczymi impulsami zrodzonego z Bhaala demona, którym się stał.

Wcześniej wszystko przed nim było ciemnością, teraz mógł wyraźnie widzieć kamienne robaki. Jego perspektywa przesunęła się zdecydowanie w górę, choć nie miał możliwości, by zrozumieć dlaczego. Sięgnął po jednego ze stworów, zapomniawszy całkowicie o czymś tak mizernym i nieskutecznym jak miecz, i trzymał go z łatwością w wielkim, silnym uchwycie. Kiedy ścisnął, poczuł, jak podobna kamieniowi skóra pęka i zalewa go krew potwora. Ryknął w zidiociałej przyjemności i skierował uwagę ku kolejnemu robakowi, a później ku następnemu.

Rozrywał ich kamienne ciała, jakby były zrobione z bibuły. Kiedy niektóre z nich odwróciły się do ucieczki przed zdobyczą, która stała się drapieżcą, Abdel ruszył szybko za nimi. Chwycił jednego za czubek ogona i cisnął nim w pozostałych. Kamienne robaki zaczęły go gryźć, jednak ich zęby zaledwie stukały o krawędzie tego, co kiedyś było jego łydkami, teraz wszak były bliżej kostek.

Zabijał je z czystej radości i nie pozwolił ani jednemu kamiennemu robakowi uciec żywcem.

Kiedy ostatni leżał, wijąc się u jego przekształconych stóp, brocząc ciemną krwią na chłodną podłogę jaskini, Abdel znów wrzasnął.

Tym razem brzmiało to bardziej jak jego, rzeczywisty ludzki głos, a ciało zadrżało w kurczącej całą jego sylwetkę konwulsji, powodującej, że wzrok znów mu się zaćmił i stał się żółty. Upadł na podłogę jaskini. Oczy rozjaśniły mu się na tyle, by mógł dostrzec swą dłoń i znów zaczął wyglądać jak człowiek. Próbował wołać Jaheirę, jednak miał ściśnięte gardło. Powoli przekształcało się ono z powrotem w ludzkie struny głosowe. Wydobył z siebie urywany kaszel.

– Abdel! – usłyszał wołanie Jaheiry, jej głos dochodził echem z dość daleka.

Podniósł wzrok i przez zalewające mu twarz łzy ujrzał przyćmiony blask pochodni Imoen. Minęło kilka chwil, zanim wstał, trzęsąc się na uginających się nogach, w końcu jednak ruszył ku światłu.

Odrzuciwszy na bok robaki stworzone z kamienia, gigantyczne żuki oraz stwory wyglądające jak stalaktyty, które co jakiś czas próbowały spaść na nich ze stropu, Abdel nie mógł sobie wyobrazić, w jaki sposób jakakolwiek myśląca istota była w stanie żyć w Podmroku. Nie było tu upływu czasu, nie licząc rytmicznego kapania wody lub osuwających się czasami kamyków. Abdel nie miał pojęcia, od jak dawna tu są. Zrobili pochodnie z twardych nóżek gigantycznych grzybów oraz strzępów własnych szybko kończących się ubrań. Zatrzymywali się na odpoczynek i czasami spali. Zaraz gdy któreś z nich budziło się, budziło pozostałych i znów wyruszali. Była to ślepa egzystencja i cena, jaką przyszło im za nią zapłacić, była spora.

Czcząca naturę Jaheira przez cały czas wydawała się zmęczona. Modliła się do Mielikki i otrzymywała odpowiedzi, choć było to dość niezwykłe miejsce, by czuć dotyk pani lasu. Mimo to Jaheira była równie ponura i cicha jak Abdel i choć szli ramię przy ramieniu kilometr za kilometrem, rzadko odzywali się.