Выбрать главу

Jednym z pozostałych był dziwaczny, krępy, dobrze zbudowany mężczyzna o długich, rudych włosach i kępkowatej, pomarańczowej brodzie. Najwyraźniej wziął sobie za towarzysza jakiegoś małego szczura albo dużą mysz. Jaheira spoglądała na bełkoczącego lunatyka z mieszaniną strachu i litości. Nie obawiała się, że mógłby ją zranić albo wykorzystać – byli w końcu w oddzielnych klatkach. Nie, Jaheira bała się, że może skończyć tak jak on. Czy będzie tu trzymana, więziona, nie będzie się do niej mówić, aby jej umysł, jak tego biednego głupca, mógł się rozplątać?

– Wszystko w porządku, Boo – rudowłosy mruknął do swego szczurzego towarzysza. Zauważył, że Jaheira na niego patrzy i zanim zdała sobie sprawę, że on czuje się z tego powodu niezręcznie, pochylił głowę w dół i na bok, odsłaniając poszarpaną bliznę biegnącą wzdłuż prawej strony głowy.

A więc myśli musiał mu zmącić ciężki cios, miała nadzieję Jaheira. Może nie przebywał tu długo.

– Miłą grupkę tu mamy, prawda? – spytał ją drugi więzień, dostrzegając najwyraźniej jej zmieszanie w stosunku do rudowłosego. – Milczący gryzoń, szaleniec, ja i pani.

Spojrzała na niego bez wyrazu, nie będąc w stanie określić, jakich słów po niej oczekiwał, nawet gdyby była w stanie mówić. Wyglądał dziwnie, jego rysy przypominały elfa, ale nie całkiem. Wcześniej widziała tylko jedną osobę taką jak on: kobietę Tamoko, kochankę Sarevoka. Abdel powiedział jej, że Tamoko przybyła z Kozakury, po drugiej stronie świata, na wschód od nie kończących się ziem Hordy. Ten był oczywiście mężczyzną, jednak różnił się także od Tamoko w innych względach. Jego twarz była okrąglejsza, delikatniejsza, podobnie jak reszta ciała. Wydawał się być dobrze odżywiony, ale nie gruby, silny, ale nie muskularny. Miał na sobie prostą, czarną bluzę oraz luźne, czarne spodnie, uniform niewiele odbiegający od tych, które nosili jej porywacze. Jaheira nie ufała mu z tego powodu oraz z innych, mniej konkretnych.

– Gdybym nazywał się Boo – próbował żartować Kozakurczyk – byłbym w lepszej sytuacji, jak sądzę.

Starała się uśmiechnąć, zdała sobie jednak sprawę, że wygląda to bardziej jak szydercze spojrzenie. Zresztą może w końcu właśnie tak chciała wyglądać.

– Chcę się stąd wydostać, Boo – rudowłosy odezwał się do swego małego przyjaciela. Gryzoń nie odpowiedział, jednak zrobił to Kozakurczyk.

– Istotnie, Boo – rzekł zbyt głośno. – Wydostań nas z…

Zamek cofnął się gwałtownie i drzwi zawibrowały, wzbudzając głośne, niemal bolesne fale dźwiękowe w ciasnej komnacie. Drzwi rozwarły się i Jaheira zamrugała w jaśniejszym świetle dochodzącym z kapiącej pochodni w wąskim korytarzu. Ten sam gruby, nie podnoszący głosu półork w skórzanej uprzęży, który od czasu do czasu przynosił im wodę, wczłapał się z czymś przewieszonym przez ramię. Wielki klawisz walczył wyraźnie z ciężkim brzemieniem i Jaheira szybko zdała sobie sprawę, że to Abdel.

Chciała wykrzyczeć jego imię, mogła jednak tylko jęknąć pod żelazną opaską. Klawisz zatrzymał się i przeniósł ciężar na jedną stopę, a oczy Jaheiry stały się szerokie, gdy ujrzała nagły wybuch aktywności. Tym co dostrzegła najpierw, były włosy Abdela. Długie, czarne i zlepione czymś, co wyglądało jak krew i pot. Jego stanowcza, zdeterminowana twarz pojawiła się równie szybko. Klawisz zaczął upadać w tył, gdy spory ciężar Abdela przemieścił się nagle, a Abdel podciągnął barki, oddalając swą pierś od włochatych łopatek klawisza, jednocześnie kopiąc stopą w przód. W efekcie gruby klawisz przewrócił się na szeroki tyłek, a Abdel stanął pewnie w stercie kurzu, szczurzych odchodów i słomy.

Dłonie Abdela były związane mocno przed nim, jednak Jaheira była świadoma, że nie spowolni go to na tyle, by uratować klawiszowi życie. Jaheira nie dostrzegała z początku oparzeń i ran kwitnących na ciele Abdela. Mężczyzna cofnął prawą stopę w tył i przyklęknął obok klawisza. Jaheira zdała sobie sprawę, jak bardzo Abdel był torturowany, i westchnęła, w równym stopniu na tę myśl, jak i na widok podnoszących się dłoni Abdela, jego łokcia przelatującego obok głowy klawisza i dwóch wielkich niczym u boga rąk, zaciskających się wokół szyi wciąż oszołomionego półorka.

Dlaczego Jaheira chciała, żeby Abdel przestał? Nie wiedziała, po prostu nie chciała, by zabijał, nie ze złości, nie gdy nie musiał. Czy musiał?

Abdel wydawał się dostrzec Jaheirę po raz pierwszy, dopiero gdy zaczął wykręcać klawiszowi głowę. Ich spojrzenia zetknęły się i Jaheira mogła zobaczyć ogień – dosłownie słaby żółty blask – rozgorzały nagle w oczach Abdela. Zdała sobie sprawę, że zauważył żelazną opaskę na jej głowie. Nie miała pojęcia, przez co przeszedł, nie mogła więc wiedzieć, co wyobrażał sobie na temat tego, przez co ona przeszła. Rozszerzyła oczy i próbowała wrzeszczeć do niego za pomocą umysłu. Chciała, żeby przestał.

Nie mógł słyszeć jej myśli, jednak jej twarz, zmieniona w maskę, była wystarczająco wyrazista i Abdel przestał. Ścisnął mężczyźnie szyję, jednak nie wykręcił jej i klawisz obudził się akurat, by wziąć ostatni oddech, po czym znowu stracił przytomność.

– Jaheiro – wyszeptał Abdel, napinając sznur, który utrzymywał jego nadgarstki razem.

Zamknęła oczy i szarpnęła raz głową do tyłu w nadziei, że zrozumie. Przestał próbować uwolnić ręce i podszedł do niej. Oparzenia na jego piersi i udach były purpurowymi pręgami, a krew ciekła mu z ponad dwóch tuzinów drobnych ran. Zbliżył się do jej klatki i wyciągnął ręce. Nie myśląc, przysunęła się bliżej niego, przyciskając ciało do prętów. Po jej policzku spłynęła łza i musiała zamknąć oczy, gdy nachylił się bliżej niej. Czuła, jak jego nagie ciało ociera się o jej ramię i słyszała głośny brzęk metalu o metal, gdy grzebał przy zamku jej maski, dziwnie ignorując fakt, że wciąż była w klatce.

Zaklął i pociągnął, boleśnie wyciągając jej kark. Rozległo się skrzypienie, trzask, i opaska wokół podbródka spadła. Wstał szybko i przeszedł do masywnego zamka klatki. Mięśnie nabrzmiały na masywnych ramionach i drzwi ustąpiły po jednym mocnym pociągnięciu. O kamienną podłogę zadudniły kawałki metalu, po nich zaś rozległ się głośniejszy brzęk drzwi, które Abdel z łatwością odrzucił na bok.

Kyoutendouchi! – uradował się Kozakurczyk. – Teraz uwolnij resztę z nas!

Abdel zignorował go, biorąc delikatnie podbródek Jaheiry w swoje związane dłonie.

– Czy on…? – spytał i na pół uderzenia serca do jego wyrazistych oczu wróciło żółte światło.

Jaheira, choć szczęka mocno ją bolała, powiedziała – Nie, nie, po prostu zostawił mnie z tymi dwoma. Nie znam ich.

Abdel spojrzał na pozostałych więźniów, po czym z powrotem na Jaheirę.

– Weź klucze – Jaheira rzekła do Abdela. – Weź klucze od klawisza.

Abdel uśmiechnął się i powiedział – Od władcy lochów – i wziął klucze.

Zabrał się do otwierania zamka Kozakurczyka, zatrzymał się jednak, mijając Jaheirę. Abdel zamierzał ją objąć, jednak odepchnęła go.

Zamknęła oczy i powiedziała – W imieniu pani lasu, wolą najwyższej tropicielki, na dotyk córki Silvanusa.

Abdel poczuł, jakby zaczęły go smagać zimne pokrzywy, a gdy dotknął swej piersi, ból z ran zniknął – zaleczyły się.

– Nie wiedziałem, że potrafisz coś takiego – wyszeptał zszokowany.

– Nie wołałam wystarczająco dużo do Mielikki – przyznała Jaheira, czerwieniąc się – ani nie słuchałam uważnie jej wezwań.

– To bardzo interesujące, młoda damo – powiedział Kozakurczyk – jednak ja oraz mój drogi współwięzień wciąż mamy nadzieję dokończyć to, co jak na razie jedynie w moich domniemaniach jest bardzo pożądaną ucieczką.