Выбрать главу

– Sheeta… – powiedziała Bodhi, kiwając głową w kierunku skrytobójcy naciągającego szaleńczo kuszę, gdy zbliżali się jego towarzysze. Odgłos wyciągania przez Bodhi bełtu z pleców niemal zagubił się w świście procy małej orczycy.

Po prostu weźcie ich wszystkich – wysyczała kapłanka, jej cichy głos poniósł się wyraźnie przez nieruchome nocne powietrze.

Kamień opuścił procę Sheety i zanim skrytobójcy mogli zbliżyć się bardziej niż na pół kroku, odbił się mocno od czubka niemal naciągniętej kuszy. Cięciwa brzęknęła, posyłając pocisk nieszkodliwie w suchą trawę. Skrytobójca szarpnął ręką w tył i syknął z bólu, po czym jego oczy wybałuszyły się, gdy obserwował, jak kusza rozpada się powoli na części na ziemi pod jego nogami. Bodhi uśmiechnęła się, wiedząc, że Sheeta nie trafiła kuszy tak mocno, po prostu wiedziała, gdzie uderzyć. Bodhi ją lubiła.

Kapłanka cofnęła się, lecz troje pozostałych skrytobójców parło do przodu. Jeden z nich wyciągnął spod swej czarnej tuniki krótki, gruby, zaostrzony przedmiot. Kobieta wyjęła dwa wąskie noże do rzucania, a drugi mężczyzna pozwolił, by jego sejmitar zaskrzypiał dla efektu i wysunął go powoli z pochwy.

– Goram – powiedziała Bodhi – Nevilla, Naris i Kelvan, dołączcie do nas, proszę.

Kapłanka była jedyną ze Złodziei Cienia, która nie wyglądała na zaskoczoną, gdy czworo pozostałych wyszło zza krypt oraz dużych nagrobków za Bodhi. Naris, niegdyś członek Złodziei Cienia, zakręcił lśniącym, ostrym jak brzytwa berdyszem i zachichotał. Kelvan, również były członek gildii, wyciągnął dwa krótkie miecze. Goram i Nevilla, wampirze sługi Bodhi, zasyczeli z wyciągniętymi kłami na zbliżających się skrytobójców i cała ich trójka zawahała się bardziej, niż powinien dopuszczać ich trening.

– Jesteście Złodziejami Cienia – kapłanka przypomniała swoim ludziom. Dwoje z nich zerknęło na nią, lecz cała trójka ruszyła szybciej.

Ten najbliżej Bodhi posiadał grubą, zaostrzoną broń, którą wampirzyca szybko rozpoznała jako ociosany, drewniany kołek. A więc byli na nią przygotowani. Skrytobójca był szybki jak na człowieka, Bodhi musiała mu to przyznać, i nawet z drewnianym kołkiem trzeba było nie lada nerwów, by zaszarżować na wampira. Gdyby Nevilla nie pojawiła się tak szybko u boku Bodhi, mogłaby znaleźć się w niebezpieczeństwie z powodu kołka. Zamiast tego chwyciła Nevillę szorstko za ramię i pociągnęła sługę przed siebie, akurat gdy skrytobójca wykonywał pchnięcie kołkiem. Nevilla najwyraźniej zdała sobie sprawę, co się stanie, wydała bowiem z siebie przerażony wrzask, kiedy zabójca skorygował rękę w połowie ciosu i zamiast Bodhi ugodził właśnie ją. Musiał uznać, że jedna wampirzyca jest równie dobra jak inna.

Kołek wbił się w pierś Nevilli z głośnym trzaskiem i słabsza wampirzyca obwisła bezwładnie.

Skrytobójca uśmiechnął się, robiąc minę, która okazała się jego ostatnią. Kelvan znalazł się za nim i skrzyżował swe ostre, krótkie miecze na przedzie szyi skrytobójcy, zaciskając je niczym nożyczki. Głowa ofiary odpadła w fontannie krwi, przed którą Bodhi uchyliła się, ciskając bezwładną sylwetkę Nevilli na upadające ciało pozbawionego głowy mężczyzny i odpychając oboje od siebie.

Bodhi skierowała do Kelvana zadowolony uśmiech, uśmiech który mężczyzna odwzajemnił wilczym wyszczerzeniem, zanim odwrócił się na spotkanie pozostałych skrytobójców. Miała szczęście, że na niego trafiła, i pomyślała o uczynieniu go sługą. Teraz kiedy Nevilla nie żyła, wpadła na pomysł, aby przyspieszyć ten proces. Kelvan i Naris najbardziej spodobali jej się spośród skrytobójców, których wywabiła ze Złodziei Cienia na rozkaz Irenicusa. Rada Cienia, która biurokratycznie rządziła ich małym skrytobójczym królestwem, założyła po prostu, że przez ostatnie półtora miesiąca Irenicus formował własną, rywalizującą gildię. Do pewnego stopnia była to prawda, jednak ci skrytobójcy nie będą wysyłani, by zabijać grubych kupców za sakiewkę złotych monet. Owi mężczyźni i kobiety przysłużą się wyższym celom Irenicusa, planom, których Rada Cieni nie byłaby sobie w stanie wyobrazić, nieważne jakby się starała. A więcej niż trochę zdumiewało Bodhi i rozczarowywało to, kiedy na to pozwoliła, że ta jej gildia naprawdę była dobra – każdego dnia robiła się lepsza – i stawała się szybko rzeczywistym rywalem dla Złodziei Cienia. Zaczęło się to jako kolejna w długim szeregu przysług, jakie wykonała dla najbardziej przez siebie uwielbianego mężczyzny, jednak zaczęła myśleć o… możliwościach.

Sprowadzenie tych moich wszystkich cudownych, małych skrytobójców do jakiegoś elfiego miasta tylko po to, żeby ich zabić – pomyślała, kierując te słowa do odległego umysłu Jona Irenicusa – wydaje się stratą.

Och nie – odparł szybko – ani jedna kropla ich krwi nie zostanie zmarnowana. Te twoje zabaweczki pomogą mi wyzwolić z tego dziecka Bhaala taką moc… Sprowadzę Zabójcę.

Wszystko to, żeby zabić jedną elfkę?

Jedną elfkę, tak – odrzekł Irenicus. – Jedną elfkę, której śmierć znów uczyni mnie nieśmiertelnym.

– To piętnaście dni – powiedział Abdel. – Byliśmy tam na dole przez piętnaście dni?

Jaheira i Imoen spojrzały na niego zdumione.

– Nie jestem pewna – rzekła powoli Imoen – czy to wydaje się większą, czy mniejszą ilością czasu niż naprawdę.

– I powiedziano wam, żebyście nas oczekiwali? – spytała Jaheira szczupłego elfa o stanowczej twarzy, który był najwyraźniej przywódcą patrolu.

– Można tak powiedzieć, druidko – elf odparł w mocno akcentowanym wspólnym.

– Kto nas oczekuje? – spytał podejrzliwie Yoshimo.

Elf spojrzał pusto na Yoshimo, najwyraźniej nie chcąc odpowiadać na to pytanie. Odwrócił się do Jaheiry i wypowiedział zdanie czy dwa w śpiewnym elfim, które spowodowały, że Jaheira zaczerwieniła się. Abdel poczuł, jak włosy podnoszą mu się na karku wskutek tego, że nie był dopuszczony do całej rozmowy. Imoen zerknęła na niego i skrzywiła się.

– Musimy iść z nimi do ich obozu – rzekła Jaheira.

– Kolejne kilka dni… na piechotę – dowódca patrolu elfów powiedział spokojnie, jakby opisywał poranny spacer.

Abdel westchnął. Szedł już dłużej.

Dowódca patrolu ściągnął swój farbowany na zielono płaszcz i podał go Jaheirze, która wzięła go i podziękowała skinieniem głowy. Noc była chłodna i pomiędzy drzewami syczał mroźny wietrzyk. Ciemny las był ożywiany odgłosami zwierząt wszelkiej wielkości i rodzaju, żegnających ostatnie ślady indygo na czarnym już niebie i witających rozsiane na nim gwiazdy, zaglądające przez gruby baldachim.

Poważny elf spojrzał na Abdela i rzekł – To nie jest zwyczajne.

– Nic co jest z tym związane, nie jest zwyczajne, proszę pana – stwierdziła Imoen, pozwalając, by na jej słowa padł sarkazm.

– Królowa jest w niebezpieczeństwie – powiedział elf. – Należy robić wyjątki, nawet wpuszczać ludzi do lasu.

– Królowa… – stwierdziła Jaheira, rzucając na elfa stanowcze, zdumione spojrzenie. – Ellesime.

Przywódca patrolu przyglądał się jej przez dłuższy czas, nic nie mówiąc, po czym uśmiechnął się ze zniecierpliwieniem i rzekł – Były już wyjątki. Powiedziano nam, abyśmy uznali to za jeden z nich.

Patrol odwrócił się, a Abdel, Jaheira, Imoen oraz Yoshimo podążyli za nim głębiej w las Tethir, miejsce, które niewielu ludzi kiedykolwiek widziało.

– Dotrzemy do bramy przed pierwszym światłem – powiedział elf, zerkając niedbale do tyłu.

– Bramy? – spytał Abdel.

Jaheira uśmiechnęła się i westchnęła, w równym stopniu ze zmęczenia, jak i wdzięczności.