Выбрать главу

Wyczuwając bezruch w pomieszczeniu, Abdel powiedział – Mów dalej.

Bodhi zawsze była najbardziej zaufaną doradczynią Irenicusa – rzekł Elhan. – Studiowała wraz z nim przez jakiś czas, pomagała mu, zajmowała się nim. Naprawdę byli jak brat i siostra. Ellesime robiła wszystko, by przygarnąć Bodhi, powiększyć przyjaźń, jednak Bodhi zawsze utrzymywała ją na odległość.

– Czasami sądzę, że to jedynie pobożne życzenia mojej siostry winią Bodhi bardziej niż Irenicusa… że to Bodhi kierowała jego dłonią i wciągnęła go w rytuał. Obydwoje chcieli tego samego, żyć wiecznie. Bodhi przekonała Irenicusa, albo on przekonał ją, albo też przekonali się nawzajem, by odprawić tak niegodziwy rytuał…

– Drzewo Życia? – spytała Jaheira, a jej głos ociekał niedowierzaniem. – Zarozumiałość…

– Słuchałem z wielkim zainteresowaniem – powiedział Yoshimo – i muszę zapytać: czym jest to Drzewo Życia?

– To duchowe serce Suldanessellar – rzekła Jaheira. – To siła starsza chyba niż sami bogowie. Cieszy się szacunkiem wszystkich bogów. Niektórzy mówią, że to źródło wszelkiego życia.

– Druidzi dobrze cię nauczyli, Jaheiro – powiedział z uśmiechem Elhan. – Irenicus chciał wysączyć energię życiową prosto z Drzewa, nie mógłbym wyobrazić sobie czegoś bardziej odrażającego, bardziej godnego potępienia.

Abdel westchnął i odwrócił się z powrotem do komnaty.

– A więc co z tym zrobimy? – zapytał. – Zamierzają znowu spróbować, czyż nie?

Elhan przytaknął.

– Obawiam się, że tym razem ty i twoja siostra macie z tym coś wspólnego, Abdelu Adrianie.

– Cóż – rzekł Abdel. – Byłem już wcześniej ośrodkiem jednego czy dwóch tajemnych rytuałów, panie. Nie zamierzam mieć nic wspólnego z tym.

– To dobrze – rzekł szczerze elfi książę. – Jest więc coś, co musisz zrobić dla nas wszystkich.

– Powiedz co.

– Wróć do Athkatli – polecił Elhan, wpatrując się w Abdela gorejącymi oczyma. – Znajdź Bodhi, zabij ją i przynieś z powrotem części Lampionu Rynn.

Serce Abdela zgubiło jedno uderzenie i na skraj jego pola widzenia zaczęła wpełzać żółta mgiełka. Przytrzymał oczy mocno zamknięte i uspokoił się.

– Lampion Rynn? – spytał Yoshimo. – Małe kawałki z brązu, które mogą razem stanowić całość?

Elhan przytaknął.

– Widziałem to w posiadaniu wampirzycy – powiedział Kozakurczyk. – Irenicus dał jej to ze względów bezpieczeństwa.

– Co robi ten przedmiot? – zapytała Jaheira.

– Mówiąc szczerze, doprowadzi wasze dusze z powrotem do porządku – rzekł Elhan. – Powstrzyma w tobie awatara, Abdelu, a Imoen uratuje życie.

Abdel spojrzał na Imoen i po raz pierwszy zauważył, że dziewczyna zasnęła albo straciła przytomność. Jej oddech był spokojny i regularny, lecz wydawała się blada, miała zapadnięte oczy i szare wargi.

– A więc wyruszam do Athkatli – powiedział cicho Abdel, nie spuszczając wzroku z Imoen.

– My wszyscy idziemy – rzekła Jaheira.

– Nie – powiedział szybko Abdel. – To muszę zrobić sam.

Abdel popatrzył na Jaheirę, a ona przytaknęła i po jej policzku spłynęła powoli łza.

Rozdział dwudziesty

Choć trudno mu było w to uwierzyć, Abdel zaczął się już przyzwyczajać do teleportowania.

Nigdy dotąd nie myślał o sobie jako o lubiącym teleportowanie. Coś takiego robili magowie, Phaerimmowie, demony i bogowie. Był człowiekiem, któremu płacono, by pilnował magazynów lub szedł obok karawan z wielkim mieczem w dłoni. Podróżował w starym stylu. Szedł. Czasami jechał na koniu lub jakimś wozem, a raz czy dwa był na statku. Natychmiastowe przemieszczanie się setki kilometrów w mniej niż sekundę w błysku magicznego światła powodowało u niego zawroty głowy i naprawdę czuł się, jakby nie miał nad sobą kontroli, co martwiło go bardziej niż cokolwiek innego.

Wszelako nie miał kontroli nad niczym w swoim życiu już od długiego czasu, więc może właśnie o to chodziło. Teleportowanie przez jednego z magów Elhana było najmniejszym z jego problemów.

Otrząsnął się z zawrotów głowy po teleportacji i rozejrzał, by upewnić się, czy jest we właściwym miejscu. Strop był nisko, wręcz muskał go czubkiem głowy. Powietrze pachniało sfermentowanym miodem i śmieciami. Było ciemno, lecz widział kontury worków z mąką oraz butelek z winem. Słyszał kroki przemierzające podłogę nad jego głową oraz odgłos przeciąganego przez nią krzesła. Stłumiony głos powiedział – Wszystko w porządku, Boo – i Abdel wiedział już, że jest w odpowiednim miejscu.

Stał dokładnie tam, gdzie kochał się z Bodhi. Zahipnotyzowała go, powtórzył to sobie jeszcze raz, choć w to nie wierzył. Zapach oraz odgłosy tego miejsca rozjaśniły mu pamięć na tyle, że nie mógł już tak dobrze udawać. Podszedł do schodów i jego wzrok przykuła mała plama cienia na podłodze, zaledwie krok czy dwa na lewo od niego. Jego oczy szybko przyzwyczajały się do ciemności i kiedy podszedł trochę bliżej do cienia, dostrzegł, że to klapa.

Doszło do niego, że szuka wampirzycy. Była noc, lecz wczesna. Bodhi musiała znajdować się w jakimś miejscu tak bardzo oddalonym od słońca, jak to tylko możliwe. Piwnica pod piwnicą – co to było? Nie piwnica na wino, nie w tym miejscu – w każdym razie, miał sporą szansę, że znajdzie tam wampirzycę.

Mag Elhana wydawał się dość pewny, że Bodhi jest tutaj. Miał jakiś sposób, by ją wyczuwać czy coś takiego. Kolejna nieprawdopodobna siła, której Abdel musiał zaufać.

Abdel przyklęknął obok klapy i chwycił zimny, żelazny pierścień, służący za rączkę. Niemal podniósł ją, lecz się powstrzymał. Wyciągnął miecz, zważył go w dłoni, pozwolił, by skrzypienie kroków Minsca go uspokoiło i zdał sobie sprawę, że nie chce zabić Bodhi. Elfy powiedziały mu, jak bardzo jest zła, poza tym była wampirzycą i tak dalej, coś jednak w tym było. Powód, by jej przynajmniej nie zabijać. Spojrzał w ciemności na ostrze swego miecza i uświadomił sobie, że i tak by jej nie zabił.

Wsunął miecz z powrotem za plecy i prawą dłonią odnalazł zatknięty zapas rzeźbiony drewniany kołek. Dały mu go elfy. Został zrobiony z konaru drzewa powyginanego wskutek wiatrów, z gałęzi drzewa z lasu Tethir, ze skraju zapieczętowanego, skazanego na zagładę miasta Suldanessellar. Dali mu go, aby zabił Bodhi, bowiem jeśli mieli przetrwać, ona musiała zginąć, poza tym potrzebowali artefaktu, którego z pewnością nie oddałaby, gdyby żyła.

Ścisnął drewniany kołek i podniósł klapę.

Obszar poniżej oświetlony był trzema świecami migoczącymi w bardzo starym kandelabrze przeznaczonym dla sześciu. Strop był zbyt nisko, by Abdel mógł stać, i nie było schodów ani drabiny. Opuścił się z krawędzi i opadł na brudną podłogę. Miejsce to śmierdziało pleśnią i odchodami szczurów, a jedyną rzeczą poza świecznikiem oraz Abdelem była pusta trumna.

Fakt, że była pusta, napełnił Abdela nieodpowiednią do sytuacji ulgą.

Imoen znów spała, leżąc pod zdumiewająco solidnym zadaszeniem, jakie elfy splotły z winorośli, patyków i liści. Jaheira siedziała obok niej, jedną dłonią trzymając swój święty symbol, drugą zaś czoło Imoen. Modlitwa dobiegła końca, tam jednak gdzie powinien wystąpić przypływ leczniczej mocy, nie było nic.

Imoen traciła szybko siły. Jej skóra była blada oraz chłodna, dziewczyna spała przez większość czasu. Była to trzecia lecznicza modlitwa, jakiej próbowała Jaheira, i nic nie pomagało. Zło w żyłach Imoen wydawało się wysączać jej duszę, dzięki rytuałowi Irenicusa. Mielikki odmawiała swojej łaski. Nie wydawało się to uczciwe, lecz Jaheira starała się zrozumieć.

– Phaere… – Imoen wymamrotała przez sen.