– Ona umiera – powiedział z tyłu Yoshimo, zaskakując Jaheirę.
– Tak – rzekła Jaheira, nie patrząc na niego.
Yoshimo podszedł bliżej, przy kucając tuż za Jaheirą.
– Co niektórzy mogą zrobić – zamyślił się Kozakurczyk.
– Dla nieśmiertelności? – spytała Jaheira, mocząc szmatę i wykręcając ją.
– Dla nieśmiertelności – powiedział Yoshimo – dla monet, dla lojalności, dla korony, dla sztandaru lub dla czegoś innego.
Jaheira położyła mokrą szmatę na czole Imoen – wiedząc, że to głupi, bezowocny gest, czując jednak, że mimo wszystko musi to zrobić – i rzekła – A czy zabiją?
Yoshimo roześmiał się na jej wyraźną potwarz.
– Tam, skąd pochodzę – powiedział – skrytobójca jest szanowaną profesją.
– To morderstwo – rzekła beznamiętnie Jaheira – niezależnie skąd pochodzisz.
– Różnica poglądów – powiedział Kozakurczyk. – Zabija się za mniej, prawda?
Jaheira delikatnie zdjęła szmatę z głowy Imoen.
– Abdel ją uratuje? – spytał Yoshimo. Wydawał się dość szczęśliwy, mogąc zmienić temat.
– Abdel? – Imoen mruknęła przez sen.
Jaheira delikatnie dotknęła jej ramienia i oczy Imoen otworzyły się.
– Abdel! – powiedziała głosem rozchodzącym się głośno w ciszy elfiego obozu.
– Będzie tutaj – powiedziała jej Jaheira. – Będzie…
– Cisza! – warknęła Imoen, teraz jej głos był głębszy i bardziej chrapliwy. Jej oczy błysnęły żółcią i Jaheira wciągnęła gwałtownie powietrze. Imoen usiadła w porywie aktywności i Jaheira poczuła, jak chwyta ją za dłoń i ciągnie w tył. Szczęki Imoen zatrzasnęły się tuż przed twarzą druidki, jakby dziewczyna chciała ją ugryźć.
– Imoen… – rzekła Jaheira.
– Ona nie jest sobą – wyszeptał Yoshimo.
Imoen zaśmiała się i nie był to jej zwyczajny, przyjemny chichot.
– Kim jestem, Kozakurczyku?
– Bhaalem… – odparła za niego Jaheira.
Jakby w odpowiedzi, Imoen padła z powrotem na swoje łóżko z liści i zasnęła.
Abdel cofnął cios, jaki wymierzył w brzuch Gaelana Bayle’a, co było jedynym powodem, dla którego Bayle przeżył.
– Bardzo chciałbym cię zabić – powiedział mu Abdel.
Jedyną odpowiedzią Bayle’a była seria donośnych kaszlnięć.
– Och – wydyszał Minsc. – Jestem pewien, że to bolało, Boo.
Abdel spojrzał na rudowłosego szaleńca i rzekł – Powinieneś pójść na spacer czy coś w tym rodzaju, Minsc. Miedziana Mitra jest zamknięta na tę noc.
Minsc popatrzył na Bayle’a, następnie z powrotem na Abdela, uśmiechnął się i wyszedł szybko, szepcząc – Wygląda na to, że wkrótce będziemy potrzebować nowej pracy, Boo.
– Gdzie ona jest? – spytał Abdel po raz trzeci. – I pamiętaj, co ci powiedziałem, że się stanie, jeśli będę musiał zapytać cię po raz czwarty.
Bayle podniósł wzrok i wymusił otoczony śliną uśmiech.
– Dobrze – wysapał – dobrze… dwa tysiące… sztuk złota. To moja… to moja ostateczna… moja ostateczna propozycja.
Abdel odwzajemnił uśmiech i cofnął rękę. Bayle zamknął oczy, próbując przygotować się na cios, który nadchodził i który najprawdopodobniej go zabije.
– Wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziała Bodhi, wysuwając się zza zasłony prowadzącej na zaplecze. – Możesz go puścić.
Abdel odwrócił się z powrotem do Bayle’a, który uśmiechnął się i puścił oko. Abdel wbił pięść w twarz Bayle’a i upuścił karczmarza niczym szmatę.
Abdel nie trudził się obserwowaniem, jak Bayle uderza o podłogę. Spojrzał na Bodhi i ogarnął ją całą na raz. Była ubrana w obcisłą, jedwabną suknię, która lśniła wzorami winorośli i pająków. Włosy otaczały bladą twarz i podkreślały szare oczy. Twarz była dostojna i idealna i Abdel wiedział, że kiedyś mogła być elfką. Nie miała biżuterii ani butów.
Podeszła bliżej do niego i rzekła – Przyszedłeś, by mnie zabić.
Abdel dostrzegł, że zerknęła na drewniany kołek u jego pasa i napotkał jej szare oczy. Wydawały się spokojne i pewne. Abdel wiedział, że była przekonana, iż nie zamierza jej zabić, lecz oczywiście było inaczej.
– Wszyscy cię okłamali, Abdelu – powiedziała Bodhi głosem szczerszym niż jakikolwiek kiedykolwiek słyszał Abdel. – Ja cię okłamywałam… ciągle… ale nie jestem jedyną. Co ci powiedzieli?
– Kto? – spytał Abdel.
– Elfy – rzekła, podchodząc jeszcze bliżej. Dłoń Abdela podążyła do kołka, jednak nie wyciągnął go. – Powiedzieli ci, prawda? Że kiedyś byłam elfką? Że zrobiłam coś strasznego im albo ich uświęconemu temu czy tamtemu?
– Powiedzieli mi…
– Sporą ilość bzdur…
– Dość! – ryknął Abdel, wyszarpując kołek zza pasa lecz odstępując o krok.
– Abdelu… – powiedziała i znów spojrzał jej w oczy. – Przepraszam. Musiałam robić to wszystko. Nie miałam wyboru, podobnie jak ty.
– Ja nie…
– Nie miałeś wyboru – powtórzyła. – Podaj mi jedną rzecz, jaką zrobiłeś w ostatnim miesiącu z własnej woli.
Abdel westchnął, a oczy Bodhi złagodniały. Jej źrenice wydawały się poszerzyć, a Abdel poczuł, jak jego szczęka przestaje się zaciskać, jak jego uchwyt na kołku łagodnieje, a następnie wzrok przesłoniła mu żółta mgła.
– Abdelu – wyszeptała Bodhi. – Bądź ze mną…
Irenicus ostrzegł ją, że to się może stać, a Bodhi bardzo niedbale machnęła na to ręką, mówiąc, że widywała już wcześniej potwory. Na więcej niż jeden sposób sama była potworem, czyż nie?
Kiedy jednak zobaczyła, w co zmienia się Abdel, naprawdę nie była na to przygotowana.
Najpierw kołek w jego dłoni pękł na pół, następnie, w jednej chwili, pękła więź, jaką z nim nawiązała, a jego ciało wykręciło się i zaczęło przekształcać.
Bodhi była szybka, wystarczająco szybka, by utrzymać się z dala od tej istoty – rozszalałej, morderczej bestii. Potwór roztrzaskał kontuar w drzazgi i posłał stołki oraz krzesła w powietrze tak szybko i mocno, że trafiając w ściany łupały gips. Wszędzie unosił się biały pył i pomieszczenie było pełne ogłuszających odgłosów – kroków czegoś cięższego niż słoń, pękającego szkła, rozszczepianego drewna, miażdżonych cegieł i rozłupywanego gipsu.
Z początku ta istota niszczyła po prostu, miażdżąc wszystko, co było w jej zasięgu. Bodhi nie była do końca pewna, co robić. To coś było bliżej awatara martwego boga mordu niż ktokolwiek żyjący i przyznawała, że było to zdecydowanie za wiele jak na jej możliwości.
Wiedziała, że nie może odwrócić się i uciec… a może mogła?
Nie miała szansy zdecydować, bo istota, która kiedyś była Abdelem, odwróciła się i skupiła na niej swoje gorejące żółte oczy.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Jaheira wręcz wzdychała, a dłoń Yoshimo wciąż znajdowała się na jej ramieniu na długo po tym, jak Imoen zapadła z powrotem w głęboki, lecz niespokojny sen.
– Może zabić nas wszystkich, zanim zginie – powiedział Yoshimo.
Jaheira wyrwała się z jego uścisku i warknęła – Dość!
Kozakurczyk pochylił głowę, skupiając wzrok na Jaheirze, po czym ostrożnie cofnął się o krok.
– Jest opętana – rzekł wymownie.
Jaheira zamknęła oczy, uspokoiła się trochę i powiedziała – Chciałabym, żeby to było takie proste, Yoshimo.
Otworzyła oczy i ujrzała, że Yoshimo spogląda na Imoen, a jego prawa dłoń spoczywa niespokojnie na rękojeści miecza. Musiała zabrać Kozakurczyka od Imoen, zanim spróbuje zrobić albo coś tchórzliwego, albo heroicznego. Podeszła do niego i położyła pewnie dłoń na jego piersi.
– Dajmy jej odpocząć – rzekła.