Abdel spojrzał na Jaheirę, która uśmiechnęła się, po czym otworzył klatkę Kozakurczyka.
– Liczne oraz zróżnicowane dzięki, szanowny panie rzekł mężczyzna. – Jestem Yoshimo z Dalekiego Wschodu, a ty jesteś moim najnowszym przyjacielem.
Abdel jedynie warknął na mężczyznę, który stał na zadziwiająco stabilnych nogach, sięgając wzrostem niemal sześćdziesiąt centymetrów niżej niż czubek głowy Abdela.
– Jaheira – powiedziała druidka, stojąc i rozciągając obolałe, osłabione głodem mięśnie. – A to jest Abdel.
Nie trudziła się obserwowaniem reakcji na swoje imię lub Abdela. Była zbyt zajęta oddychaniem, poruszaniem bolącą szczęką oraz rozciąganiem zasiedziałych nóg.
– Wszystko w porządku, prawda Boo? – rudowłosy mruczał raz za razem, gdy Abdel otwierał jego klatkę. Wielki najemnik został najwyraźniej zbity z tropu przez szalone zachowanie więźnia.
– Czy ktoś z was wie, jak się stąd wydostać? – spytał Abdel.
Jaheira musiała wzruszyć ramionami, a Yoshimo spojrzał na rudowłosego, jakby będąc pewien, że otrzyma odpowiedź.
Mężczyzna wzruszył ramionami, wskazał na jedyne drzwi i rzekł – Tędy?
Jaheira pozwoliła sobie na śmiech i podążyła za wychodzącymi Abdelem oraz rudowłosym.
Weszli prosto w walkę.
Czworo zbiegłych więźniów podążało za odgłosami bitwy, bowiem wydawały się one jedyną rzeczą, za którą można było podążać, poprzez zakręty i zakosy w wąskich tunelach, które wprawiały w obłęd nawet poczucie kierunku Jaheiry. Rudowłosy wydawał się nie zwracać uwagi na nic poza gryzoniem, którego trzymał w złączonych dłoniach. Pytał zwierzę, czy słusznie będzie skręcić za ten róg, bezpiecznie wejść po tamtych schodach, rozsądnie przejść przez jakieś drzwi. Nikt poza nim nie słyszał nigdy odpowiedzi, zawsze jednak podążał za resztą zbiegów.
Dotarli do szerokiej komnaty o niskim stropie, zdominowanej przez wielkie, podobne do róż klomby pomarańczowego kryształu. Odziani na czarno mężczyźni byli zaangażowani w walkę z innymi odzianymi na czarno mężczyznami i żadna ze stron nie wydawała się wygrywać. Z początku nikt ich nawet nie zauważył i choć paru w końcu zerknęło w ich stronę, wszyscy byli zbyt zajęci walką, by coś zrobić, bądź powiedzieć.
– Nie wiem, czy to jest lepsze od tych klatek – powiedział sucho Kozakurczyk.
– Tam! – wrzasnęła Jaheira, wskazując na drzwi po drugiej stronie komnaty.
– Wszystko w porządku, Boo? – rudowłosy spytał gryzonia.
– To jedyna droga na zewnątrz – rzekł Yoshimo, kładąc dłoń na ramieniu szaleńca.
– Boo mówi, że w porządku – powiedział mężczyzna, po raz pierwszy zwracając się do któregoś z nich.
Mężczyzna w czarnych szatach padł z wrzaskiem na ziemię zaledwie tuzin kroków od nich. Dwaj skrytobójcy, którzy go zabili, spojrzeli ostro na małą grupkę i rzucili się na nią z wyciągniętymi mieczami.
Jaheira wezwała Mielikki, zamykając oczy zaraz po tym, jak ujrzała, że wciąż nagi Abdel rusza naprzód, by zetrzeć się z nadciągającymi skrytobójcami. Wzięła mały kawałek korzenia, który wyrwała ze ściany w komnacie z klatkami i schowała pod podartą, mokrą od potu bluzę. Korzeń urósł jej w dłoniach i uśmiechnęła się, czując go. Po czasie nie dłuższym niż dwa uderzenia serca stał się mieczem z wypolerowanego drewna o lśniącej klindze, po której widać było, że jest ostra jak brzytwa.
– Z boku! – rudowłosy wrzasnął akurat na czas i Jaheira uchyliła się przed młotem bojowym atakującym ją z lewej.
Trzymał go odziany na czarno skrytobójca ze zbyt ludzkimi oczyma przepełnionymi paniką i żądzą krwi. Cofnęła się dwa kroki, co dało jej wystarczająco czasu, by się otrząsnąć, po czym podniosła swój drewniany miecz akurat na czas, by sparować kolejny silny cios młotem. Prześlizgnęła swą broń nisko i przejechała skrytobójcę po lewym kolanie, a następnie po prawym, i mężczyzna opadł niczym worek mokrego ryżu.
– Poznasz cenę swojej porażki, ty… – chrapliwy męski głos wrzasnął ponad harmidrem, a reszta stwierdzenia zagubiła się w brzęku stali o stal.
Jaheira usłyszała, że ktoś rzuca czar, akurat gdy inny skrytobójca nacierał na nią z podniesioną wysoko pałką. Rzuciła w niego swym mieczem i skupiła na nim wzrok. Mężczyźnie udało się uniknąć lecącego ostrza, zdumiał się jednak, kiedy niezwykła broń zatrzymała się i zmieniła kierunek, mierząc w jego gardło, jakby była trzymana przez jakiegoś niewidzialnego miecznika.
– Poznasz naszą cenę! – przenikliwy męski głos krzyknął nad ogólnym zamieszaniem. – Daj nam naszą zapłatę, nekromanto!
Skrytobójca parował każde pchnięcie danego przez boginię miecza, wkrótce jednak został przyparty do ściany z kamiennych bloków. Jaheira musiała koncentrować się na ostrzu, używając swej woli na odległość, tak jak robiłaby to, gdyby trzymała ostrze.
Zastanawiała się, co robią Yoshimo i rudowłosy mężczyzna, co się dzieje z Abdelem i czy te pojedyncze drzwi naprawdę są drogą na zewnątrz kiedy słowo – Zaśnij! – wykrzyczane skądś na prawo od niej, spowodowało, że to zrobiła.
Abdel wiedział, że wbiegnięcie w zieloną chmurę będzie złym pomysłem, ruszył już jednak w jej kierunku, kiedy pojawiła się nagle przed nim, otaczając dwóch odzianych na czarno mężczyzn, przed którymi próbował się bronić. Obłok był najwyraźniej przywołany przez jakiegoś maga, wymieszanego z szeregami skrytobójców. Odgłos mruczących głosów przez cały czas był częścią ogólnej kakofonii. Abdel i dwaj skrytobójcy zostali przytłoczeni potężnym odorem śmierci i rozkładu. Chcieli pozabijać się nawzajem, wszystkim, co mogli jednak zrobić, były wymioty. Gdyby Abdel miał coś w żołądku, wypróżniłby się na podłogę. Zamiast tego stał tam tylko i krztusił się, dopóki jakiś mężczyzna nie wpadł na jego plecy i pociągnął… niemal wyniósł z obłoku.
– Zniszczę was wszystkich! – wrzasnął dziwny mężczyzna, osobnik którego Abdel nie mógł dostrzec. – Wasza krew posłuży mi lepiej, niż mogły wasze żałosne wysiłki!
Abdel spojrzał zawilgoconymi oczyma, akurat by ujrzeć, jak Jaheira pada bezładnie na podłogę, a Yoshimo stoi bezsilnie u jej boku, cofając się, gdy sięgają po nią dwaj odziani na czarno mężczyźni. Nagle obok Abdela znalazł się mężczyzna z rudymi włosami, mający przyklejone do twarzy coś, co bardziej przytomny Abdel nazwałby zupełnie nie pasującym do sytuacji uśmieszkiem.
– Abdel! – krzyknął do niego kobiecy głos, cienki i słaby.
Był bardziej zdziwiony, że Jaheira wydawała się zdumiona, widząc go, niż że w ogóle mogła krzyczeć, po czym uświadomił sobie, że to nie jest głos Jaheiry.
– Imoen? – wysapał po kolejnych targających jego ciałem suchych wymiotach. Podniósł wzrok i ujrzał twarz, którą widział niedawno we śnie, jednak od wielu miesięcy nie na jawie. Nieprawdopodobność jej obecności zalała Abdela niczym chłodny deszcz i najemnik był po prostu dość speszony.
– Musimy iść! – rudowłosy wrzasnął niemal radosnym tonem. – Boo nalega.
– Najpierw cię zabijemy, nekromanto – wrzasnął mężczyzna gdzieś ze środka bitwy. – Po czym zabierzemy to, co jesteś nam winien… zabierzemy syna… – głos znów zagubił się w hałasie walki.
Wszystko zalała fala jasnej purpury i Abdel został rzucony na szorstką podłogę. W całej podziemnej komnacie ludzie byli porozrzucani. Ze stropu, ścian, podłogi wyleciały kawałki pomarańczowego kryształu, broń wysunęła się z rąk i przynajmniej jeden but został ściągnięty ze stopy i trafił Abdela w twarz. Wszędzie latały niebezpieczne, ciężkie, ostre przedmioty, a ludzie dryfowali do góry nogami, uderzając o strop, ściany, podłogę i siebie nawzajem.