Выбрать главу

Rozdział dwudziesty trzeci

Suldanessellar było już w gruzach.

Wszędzie był dym i Abdel niemal zaczął się krztusić gęstym odorem palącego się drewna, tlących włosów i zwęglających się ciał. Poranne powietrze przenikały wrzaski strachu, szoku, żalu i bólu. Dookoła szalał ogień, elfy biegały, drzewa paliły się, a elfie miasto na drzewach ginęło wewnętrzną śmiercią.

Biegnąc Abdel pozbył się efektów teleportacji, która sprowadziła ich z Myth Rhynn na tył Niszczyciela. Bestia musiała przelecieć, biec szybciej niż cokolwiek na Faerunie lub przeteleportować się, aby być tam przed nimi. Jaheira oraz Yoshimo znajdowali się za nim.

Na Abdela opadła mgła żółtego szału i wbiegł przez falę uciekających elfów do chaotycznego piekła Łabędziej Doliny. Jego oczy płonęły jaskrawą żółcią, a wszelkie ślady otrzymanych obrażeń wniknęły w twarde, przygotowane mięśnie oraz żądną mordu adrenalinę. Dotarł do ściany gęstego dymu i kiedy ujrzał Niszczyciela, żółta mgła ulotniła się.

Musiał stanąć z zachwytu nad istotą, która poraziła go całego. Imoen. Ta bestia była Imoen. Składała się z krwi, która płynęła w jego żyłach. Ta istota mogła być nim. On mógł być tą istotą – był tą istotą. Było to coś podobnego do tego, co rozszarpało Bodhi na strzępy. Imię jego ojca przemknęło bezszelestnie przez jego wargi. Po raz pierwszy opadła na niego w pełni świadomość tego kim i czym jest i przytłoczyło go to.

Za nim Jaheira wzniosła głos do przenikliwego zaśpiewu.

Niszczyciel wisiał z boku jednego z ogromnych drzew. Jego długie, opazurzone stopy wbiły się głęboko w pradawną korę i wszystkie cztery ręce miał wolne. Jedną z potężnych kończyn stwór wybił dziurę w świętym drzewie i odsłonił schludny dom elfiej rodziny, która nie zrobiła nic, by sobie na to zasłużyć. Elfka wrzasnęła i cisnęła płaczące niemowlę do kołyski w rogu pokoju. Niszczyciel podniósł kobietę, jakby nic nie ważyła i ścisnął. Szpony były równie długie jak ręce elfki i przebiły ją czterokrotnie z czterech różnych stron. Nie wrzasnęła po raz drugi, lecz udało jej się załkać, zanim umarła. Elfi wojownik odpowiedział z dołu okrzykiem bojowym, który pobudził serce Abdela z powrotem do działania.

Niszczyciel usłyszał krzyk i odchylił się do tyłu, wciąż trzymając się nogami drzewa, wciąż trzymając dłonią elfkę. Wojownik wyszedł do przodu z szerokim półtoraręcznym mieczem, który jedynie musnął niemal niezniszczalną chitynę Niszczyciela. Bestia pozwoliła elfowi sądzić, że uniknęła zamachu opazurzoną łapą, po czym opadła na niego z otwartą paszczą. Abdel, w paraliżującym otępieniu, zarejestrował fakt, że pierwszy raz w życiu widzi, aby ktokolwiek, człowiek czy elf, został gładko przegryziony na pół.

– Imoen – wyszeptał Abdel – nie…

Gorąco i odgłos kuli ognia doprowadziły Abdela jeszcze o krok bliżej do aktualnej sytuacji, nie odwrócił się jednak, by odnaleźć ich źródło. Elfi mag wyszedł kilka kroków zza czegoś, co wyglądało jak głaz z rozpalonej do żółtości lawy. Rodzina elfów przebiegała przez drogę ognistej kuli. Mag okazał kontrolę, jaką miał nad swym gorejącym zaklęciem, sprawiając, że ominęło ich tak szybko oraz daleko, iż elfy wydawały się go w ogóle nie zauważyć. Kula leciała w stronę drzewa, w stronę Niszczyciela, a Abdel zdał sobie sprawę, że za pożary muszą odpowiadać tuziny takich czarów.

Kolejny elfi wojownik zginął w straszny sposób, próbując choć wyszczerbić podobną zbroi skórę Niszczyciela. Abdel podszedł krok do przodu i spojrzał na trzymany w ręku miecz. Nie pamiętał nawet, skąd go zdobył. To nie był jego miecz. Był za lekki jak na gust Abdela, nawet gdyby walczył jedynie z ludźmi. Przeciwko Niszczycielowi nie będzie lepszy niż igła. Był kiepsko wykonany oraz tani i z pewnością nie mieściło się w nim żadne zaklęcie.

A czy potrzebował w ogóle zabijać tę istotę? Oczywiście, że musiał. Setki osób oddało już przez nią życie, a piękne miejsce, które na coś takiego nie zasługiwało, było rozrywane na strzępy, jednak to była Imoen. Gdzieś w tym potworze wciąż była Imoen. I była tu Jaheira. Co sobie ona pomyśli, jeśli zabije Imoen? Tak bardzo próbowała odwrócić go od krwi jego ojca. Każda śmierć z jego rąk była tego zdradą. Czyż nie?

Płonąca kula doleciała do podstawy drzewa i wzniosła się w górę. Niszczyciel ześlizgnął się z pnia i niemal dobrowolnie przeleciał przez czar ognia. Magiczne płomienie zdusiły się wokół stwora, który nie zwrócił na nie uwagi.

Za Abdelem Jaheira zaklęła i usłyszał, jak woła do Mielikki, prosząc ją o łaskę, zanim znów przeszła na ten tajemny język.

– Imoen – powtórzył Abdel ustawiwszy mocno stopy.

– Abdelu, mój przyjacielu – powiedział Yoshimo, wślizgując się za niego. Kaszlał z powodu dymu. – Co możemy tu zrobić? Co ty możesz zrobić temu… czemuś, jakieś czterdzieści metrów stąd? Mamy to zaatakować? Jak można powstrzymać takie… takie…

Rozległ się ryk, pojawił się purpurowo-czarny błysk i na polance przed Abdelem pojawił się tygrys, jakiego nigdy sobie nie wyobrażał, nie mówiąc już o oglądaniu.

– Wiecie, co robić, moje dziewczynki – rzekła Jaheira tak miarowym i pewnym głosem, na jaki mogła się zdobyć.

Abdel odwrócił się i spojrzał na nią, i zanim ujrzał Jaheirę, naliczył sześć wielkich kotów. Przed nią stały dwa kolejne. Z ust tych tygrysów wyrastały kły podobne do ostrzy sejmitarów. Kilka kotów rzuciło na Abdela przelotne spojrzenie, po czym wyskoczyły z determinacją w stronę Niszczyciela, dwa z nich otaczały go z prawej, dwa z lewej, a cztery pędziły środkiem, prosto na niego.

– Przyszedłem tu, żeby… – Yoshimo powiedział do Abdela. – Nie przyszedłem tu po to. Nadszedł czas, żebym… odszedł.

Pierwszy tygrys ugryzł mocno Niszczyciela, a podobne sztyletom pazury próbowały się w niego wbić, przytrzymać, a następnie szarpać. Potwór zareagował na ciężar zwierzęcia raczej irytacją niż bólem czy strachem. Chwycił je, jakby było miauczącym kociątkiem i zmiażdżył jednym zaciśnięciem masywnej dłoni. Drugi kot został schwytany w pół skoku przez kolejną opazurzoną łapę Niszczyciela. Jedno zamachnięcie na odlew pozbawiło tygrysa głowy. Pozostałe koty zatrzymały się, szybko przegrupowując w obliczu przeciwnika, na którego nie były przygotowane.

Niszczyciel przedarł się przez zakłopotane tygrysy, wyrywając w boku jednego z nich długą, poszarpaną ranę. Wnętrzności potężnego zwierzęcia wylały się na ziemię i tygrys zginął u stóp Niszczyciela. Pozostałe koty popatrzyły na Jaheirę. Po policzku druidki spłynęła łza, lecz skinęła głową zwierzętom. Jedno z nich rzuciło się na nogę potwora, z głośnym chrzęstem zatapiając wielkie kły w jego twardym egzoszkielecie. Niszczyciel zadrżał, po raz pierwszy zraniony. Chwycił tygrysa i uderzył go tak szybko i mocno, że od głowy, wciąż zaciskającej się mocno na nodze stwora, oderwał resztę ciała. Cisnął bezgłowego tygrysa daleko i sięgnął po następnego, który zwinnie wymknął mu się z zasięgu.

– Nie mogę… – powiedziała Jaheira. – Uwalniam was. Idźcie!

Cztery pozostałe przy życiu tygrysy nie zawahały się przed wykonaniem zalecenia Jaheiry i wycofały się. Rozbiegły się w różnych kierunkach, po czym po prostu rozpłynęły w powietrzu przed dotarciem na skraj polanki. Odcięta głowa zniknęła z nogi Niszczyciela i z rany wysączyła się gęsta zielona ciecz.

– Można to zranić – powiedział Abdel, a Yoshimo przytaknął.

Nastąpił jaskrawy błysk niebiesko-białego światła – pojedyncza, potężna błyskawica – który przebiegł równolegle do ziemi i był najwyraźniej robotą młodego elfa, stojącego butnie u podstawy jednego z wielkich drzew.