– Ellesime, nie… – rzekła Jaheira.
– Co to da? – spytał Abdel, ignorując druidkę.
– Dzielisz z Imoen coś, co wykracza poza… cóż, coś…
– Mów dalej – zachęcił Abdel.
– Jeśli więź pomiędzy jej duszą a twoją jest wystarczająco silna – rzekła królowa – możliwe, że mógłbyś zniszczyć awatara, lecz zakotwiczyć Imoen do tego planu. Awatar wróci do piekła, w którym został zrodzony, a Imoen będzie wolna.
– Albo? – zapytał Abdel.
– Albo – westchnęła królowa – to zabije was oboje.
– Abdel… – zaczęła mówić Jaheira.
– Jest szansa – powiedział krótko Abdel.
Królowa przytaknęła w odpowiedzi, a Abdel obrócił się do Elhana.
– Potrzebujemy tego artefaktu.
Książę skinął głową i powiedział – W każdym razie Zabójca zostanie zniszczony.
– Na to wygląda – odparł Abdel.
– Więc chodźmy.
– Abdelu – rzekła ściśniętym głosem Jaheira. – Nie mogę ci pozwolić tak ryzykować. Z całym szacunkiem, wasza wysokość – powiedziała do Ellesime – nie jesteś pewna.
Królowa zwinęła się w wyraźnym bólu, po czym potrząsnęła przecząco głową.
– Jeśli pozwolę Imoen umrzeć – Abdel spytał Jaheirę – pozwolę, by jej dusza podążyła za tym potworem do Gehenny, tam, skąd pochodzę?
Jaheira nie mogła odpowiedzieć. Wiedziała, że nie ma sposobu, by go powstrzymać, że nie powinna nawet próbować.
Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka.
– Może byłem zahipnotyzowany – powiedział jej cicho. – Musiałbym być.
Uśmiechnęła się i pozwoliła sobie na płacz.
– Jaheiro – rzekł Elhan – będą cię potrzebować w Suldanessellar. Idź do drzewa, lecz nie atakuj Irenicusa.
– Idę z tobą – powiedziała Jaheira do Abdela.
Abdel spojrzał jej w oczy i potrząsnął głową. Odwróciła wzrok, wiedząc, że znów ma rację. Jedynie Abdel mógł zrobić to, co musiało zostać zrobione.
Elhan pomógł Jaheirze wstać. Abdel, z oczyma wciąż skupionymi na druidce, podszedł do nich, i zniknęli w błysku purpurowego światła.
Ellesime umieściła ją na szorstkiej ziemi w środku pierścienia stojących kamieni, które mogły być kolumnami niegdysiejszej świątyni, teraz startymi przez lata smagających wichrów do kikutów swej dawnej chwały. Elfi magowie zasiedli w szerokim kręgu wokół Lampionu, krzyżując nogi w sposób, który zadziwiał Abdela. Ellesime wciąż słabła, była w stanie poruszać się tylko wtedy, gdy niósł ją jej brat. Wskazała Elhanowi, by posadził ją na ziemi obok jednego krańca artefaktu.
Magowie rozpoczęli przeciągły zaśpiew. Wszyscy zamknęli oczy i Abdel widział, jak ich ramiona zgodnie się uginają. Wyglądało to tak, jakby przelewali każdą szczyptę energii z ciał do umysłów i dalej na zewnątrz poprzez te tajemne słowa.
– Usiądź naprzeciwko mnie – Ellesime powiedziała Abdelowi cichym i zmęczonym głosem. Z ogromnym wysiłkiem wyciągnęła rękę i położyła prawą dłoń na jednym końcu lampionu. Skinieniem głowy przekazała mu, aby zrobił to samo.
Abdel z czcią położył obok siebie zaklęty miecz i położył wielką, zgrubiałą dłoń na lampionie.
– Co teraz? – spytał.
Ellesime nie odpowiedziała. Zamknęła oczy i jej szyja zadrżała, gdy próbowała potrząsnąć głową.
– Ona umiera – rzekł Elhan. Stał za kręgiem, z twarzą poszarzałą z wyczerpania i strachu.
Abdel popatrzył na niego i musiał odwrócić wzrok. Elhan błąkał się wokół pierścienia magów, starając się patrzeć wszędzie, lecz ani na chwilę nie spuszczał oczu ze swej umierającej siostry.
Zabójca opadł z nieba pięć kroków przed Elhanem i ruch ten zaskoczył go. Dłoń Elhana podążyła instynktownie do wiszącej u jego pasa księżycowej klingi i pradawny miecz opuścił swą pochwę, zalewając krąg błękitnym blaskiem. Zabójca podniósł ręce. Dwa wyrzeźbione z kości sztylety wydały się pojawić w jego dłoniach prosto z powietrza.
Elhan nie czekał, aż istota zaatakuje. Natarł na nią z całą odwagą zrodzoną ze świadomości, że nie było tu nikogo innego, kto mógłby utrzymać stwora z dala od śpiewających magów.
Abdel wzdrygnął się, a Ellesime syknęła – Nie!
Najemnik spojrzał na nią. Jej oczy były półprzymknięte.
– Nie możesz złamać więzi – powiedziała mu. – Tylko troszkę dłużej. Czuję… to.
Elhan był wyćwiczonym oraz doświadczonym wojownikiem i choć Zabójca był szybszy, elf zdołał zamachnąć się pod jego dwoma sztyletami i wykonać silne cięcie w poprzek pokrytej szpikulcami piersi. Księżycowa klinga, najpotężniejsza broń, jaka kiedykolwiek była znana człowiekowi lub elfowi w Faerunie, odbiła się od stwora, nie zostawiając nawet rysy.
Elhan gwałtownie wciągnął powietrze, nigdy wcześniej nie widząc, by broń jego przodków zawiodła. Zabójca roześmiał się. Odgłos ten sprawił, że każdy włos na ciele Abdela stanął na baczność. Dźwięk był niesamowicie znajomy, jakby zawierał się w jego krwi. Był to śmiech jego ojca. Oczy Abdela zaczęły gorzeć żółcią. Nie był to teraz chwilowy błysk, lecz stałe, płonące światło.
– Wszyscy tutaj – powiedziała zła istota. – Wasze dusze zostaną pożarte przez legiony Gehenny.
Awatar rzucił się szybko na Elhana, jednak elf był w stanie uchylić się w tył, zejść z drogi kościanych sztyletów. Podniósł w górę księżycową klingę i odtrącił jeden ze sztyletów na bok, odcinając od niego kawałek kości.
Abdel niemal znów podniósł dłoń z artefaktu. Elhan był dobry, lecz najemnik widział, że nie dość dobry.
– Proszę – rzekła Ellesime, jej głos stał się nagle silniejszy. – Nie pomagaj mu.
Abdel zacisnął zęby, lecz trzymał dłoń na lampionie. Miała rację. Rytuał musiał być dokończony. Musiał przejąć od niej tę duchową więź albo Imoen umrze. Co jednak z księciem Elhanem z Suldanessellar?
Elfi książę parował kolejny atak Zabójcy, odtrącając jedno z ostrzy-ramion stwora. Zastawa odsłoniła jednak lewy bok Elhana i Zabójca w pełni to wykorzystał. Poruszając się z tak nienaturalną ciszą, iż wydawało się, że w ogóle go tam nie ma, awatar wykonał cięcie drugim ostrzem-ramieniem i otworzył w poprzek brzucha Elhana ranę tak szeroką i głęboką, że wnętrzności księcia wypadły na martwą ziemię Myth Rhynn.
Ellesime zamknęła oczy i wypuściła długi, drżący oddech.
Kiedy Zabójca roześmiał się, ciało Elhana upadło bez życia na ziemię, Abdel usłyszał to w uszach, lecz również poczuł w piersi. Mięśnie, których sam użyłby do śmiechu, zadrgały i naciągnęły się, a gardło schwyciło powietrze. Czuł to!
– Jeszcze nie – ostrzegła go Ellesime. Łzy spływały jej po policzkach, gdy płakała w nieświadomej stracie.
Abdel poczuł nieznajome szarpnięcie mięśni i spojrzał na Zabójcę. W powietrzu przed nim obracało się sześć kolejnych paskudnie wyglądających kościanych szkieletów. Zabójca cofnął się trochę, jakby był ciekawy zobaczyć, co stanie się dalej. Elfi mag obwisł tak jak siedział, oczy miał zamknięte, a umysł tkwił w nieprzerwanej pętli dającej moc pieśni. Nie miał pojęcia, co zbliża się szybko zza niego, a Abdel wiedział, że nie może zdjąć dłoni z lampionu, choć mógł chociaż go ostrzec. Jak ten elf miał na imię?
– Elfie! – wrzasnął Abdel. – Magu!
Elfi mag nie okazał w żaden sposób, że go usłyszał. Pierwszy sztylet wbił mu się w kręgosłup po wyrzeźbioną rękojeść, po czym przedarł na bok przez ciało i kość. Pozostałe pięć sztyletów uderzyło i cięło po kolei. Elfi czarodziej opadł w stercie pociętej skóry i sączącej się krwi. Abdel zaklął pod nosem, walcząc ze sobą, by pozostać tam, gdzie był.