Выбрать главу

Ciało elfiego maga zadrgało gwałtownie, po czym eksplodowało deszczem krwi oraz skrawków mięsa. Wszystkie jego kości wzbiły się w powietrze i wybuchły jeszcze raz obłokiem ostrych drzazg. Fragmenty zrosły się, dołączyły do tańca sześciu sztyletów i ustawiły przed Zabójcą. Awatar stał teraz za tarczą wirujących, ostrych jak brzytwa kawałków kości. Każdy, kto podszedłby za blisko do stwora, zostałby rozdarty.

I Abdel to czuł. Czuł chłodną potęgę i mógł śledzić każdy fragment po jego szalonej orbicie. Czuł to.

– Idź! – wrzasnęła Ellesime, a Abdel wyskoczył w powietrze, trzymając miecz Yoshimo w prawej dłoni, zanim jeszcze to jedno słowo przebrzmiało.

Zakończywszy śpiew, wszyscy wyszli z niego jednocześnie i odsunęli się szybko od Zabójcy oraz jego bariery poszarpanych kości. Będąc w stanie czuć każdy fragment, Abdel zaczął w nie uderzać koniuszkiem miecza Yoshimo. Jeden po drugim kawałki kości wypadały z obłoku, spadając nieszkodliwie na ziemię. Abdel nic nie mówił, ledwo poruszał stopami, a jego oddech stał się płytki i miarowy. Zabójca, jeśli w ogóle był zdolny do wyrażania czegokolwiek za pomocą twarzy, obserwował tę scenę z mieszaniną zirytowanego zakłopotania i zaskoczonego podziwu.

Wyczerpana sylwetka Ellesime opadła na ziemię, na lampion. Królowa chwyciła głęboki, urywany oddech i niemal zdołała otworzyć oczy. Jeden z magów chwycił ją w ramiona i, skinąwszy do innego czarodzieja, by zabrał lampion, wyniósł Ellesime z kręgu, ustawiając jeden z kamieni pomiędzy nią a Zabójcą.

Abdel nie liczył kości, które wytrącił z bariery. Na ziemię musiało spaść około setki, zanim bariera nie załamała się i nie zasypała obszaru pomiędzy synem a awatarem Bhaala kawałkami kości.

Abdel wystąpił szybko do przodu, lecz Zabójca, czekający za przerzedzającą się barierą, był szybszy. Stwór wyrył jednym ze swych ostrzy-ramion głęboką szramę w poprzek piersi najemnika. Abdel syknął z bólu, lecz zignorował go, opuszczając miecz, by sparować atak drugiego ostrza-ramienia.

– Pożrę twą duszę na surowo, synu Bhaala! – wrzasnęła do niego istota. A Abdel udał, że nie rozpoznaje w jego odbijającym się echem brzmieniu głosu Imoen.

Abdel cofnął się, pozwalając Zabójcy zbliżyć się do siebie, po czym ciął mocno do wewnątrz i w dół. Miecz odciął jedno z ostrzy-ramion w stawie łokciowym i stwór wzdrygnął się w szoku.

Można więc było go zranić. Był śmiertelny.

Natchnięty otuchą dzięki wiedzy, że przynajmniej część rytuału zadziałała, Abdel zaatakował mocno, zamachując się w dół mieczem w próbie pozbawienia awatara kolejnego ramienia. Stwór był jednak tym razem przygotowany i wciąż jeszcze szybszy od Abdela. Dłonią przypominającą imadło Zabójca uchwycił rękę z mieczem Abdela i powstrzymał jej opadanie tak gwałtownie, że Abdel nie mógł utrzymać broni. Ostrze błysnęło w późnopopołudniowym słońcu, gdy wypadało z dłoni najemnika.

Awatar wykręcił Abdelowi ramię z siłą tysiąca koni pociągowych. Jego prawa ręka odpadła od barku z odgłosem rozrywanej skóry oraz pękających stawów i w gorącym strumieniu krwi. Jeden z elfich magów wrzasnął, a inny obrócił się i zwymiotował.

Przez Abdela przepłynął rozgrzany do czerwoności ból, lecz zamiast go osłabić, napełnił jego ciało potęgą, jakiej sobie nigdy nie wyobrażał.

Abdel, nie myśląc już o stworze jako o manifestacji mocy boga mordu, lecz po prostu jak o przeciwniku, warknął ze złością i chwycił lewą dłonią drugi łokieć Zabójcy. Istota była silna, silniejsza niż jakikolwiek człowiek w Faerunie, lecz Abdel również nie był ułomkiem.

Zabójca puścił prawe ramię Abdela, pozwalając, by spadło na ziemię z mokrym plaskiem. Awatar zamachnął się na Abdela, przejeżdżając zimnymi, ostrymi pazurami po zranionej już piersi najemnika. Abdel nie czuł już żadnego bólu.

Pociągnął mocno za rękę Zabójcy, szarpiąc ją do siebie. Abdel upadł, zauważył zdumioną, urażoną minę Zabójcy, i przerzucił awatara nad sobą. Stwór rozłożył się na nierównym terenie, podnosząc się spiesznie.

Abdel chwycił wciąż podrygującą rękę, która krwawiła na ziemię Myth Rhynn, i z radością poczuł jej ciepło. Przycisnął urwany koniec do poszarpanego kikuta ramienia. Przepłynęła przez niego fala przyjemnego mrowienia i ręka przyrosła z powrotem. W chwili gdy Zabójca wstał i znów ruszał na niego, Abdel mógł korzystać z prawej ręki, jakby nigdy nie została oderwana od ciała.

Przeszukał ziemię w poszukiwaniu miecza, jednak Zabójca zbliżał się zbyt szybko. Nie zastanowiwszy się nawet wcześniej nad tym, co robi, wbił dłoń w szeroką, pokrytą szpikulcami pierś bestii. Ręka Abdela zanurzyła się w ciele Zabójcy aż do łokcia i stwór wrzasnął ze wściekłości.

Abdel wiedział na jakimś poziomie, który był albo za, albo jeszcze nie na granicy świadomości, że jeśli obróci lekko nadgarstek… właśnie tam! Zacisnął dłoń wokół czegoś ciepłego oraz miękkiego i pociągnął.

Zabójca znów wrzasnął, gdy ręka Abdela wyszarpnęła się z jego piersi. Abdel trzymał kawałek różowego ciała. Na jego końcu znajdowała się dłoń. Dłoń z pięcioma palcami, bez pazurów, bez szpikulców, bez chityny. Za ręką Abdela wyleciała zielona krew. Trzymał ludzką rękę.

– Ona jest moja! – wrzasnął Zabójca.

Abdel puścił rękę i zignorował jej poruszające się po omacku palce. Chwycił oburącz Zabójcę za boki głowy i przekręcił.

– Ona jest niczyja! – warknął prosto w wybałuszone, niedowierzające oczy Zabójcy. – Ona wychodzi!

– Nie! – wrzasnął stwór, po czym starał się znów krzyknąć, lecz dźwięk został przerwany przez zamknięte gardło.

Abdel napinał się z całą swą znaczną siłą, by obrócić głowę istoty w dół i na bok. Zabójca odpowiedział, chwytając głowę Abdela wielką, zniekształconą dłonią. Uścisk był miażdżący i szczęki Abdela zacisnęły się tak mocno, że zaczęły mu pękać zęby – każdy łamał się po kolei z iskrą bólu gorszego niż przy amputacji. Krew sączyła mu się ze skóry na głowie. Czaszka pękła ostro na skroni i wzrok zabarwiły mu błyski niebiesko-fioletowego światła.

Rozległ się głośny, zgrzytliwy trzask i Abdel pomyślał, że nie żyje, jednak to Zabójca stał się bezwładny. Nagły ciężar pociągnął Abdela ku ziemi, na niego. Ludzka ręka wciąż wystawała mu z piersi, na ślepo szukając czegokolwiek. Dłoń odnalazła zmoczoną we krwi kolczugę Abdela i trzymała się jej.

Najemnik nie robił nic, by wydostać się z uścisku tej ludzkiej ręki. Zaczął rozszarpywać pozbawioną życia głowę Zabójcy i kolejny elfi mag musiał się odwrócić i zwymiotować z powodu rozlegającego się przy tym odgłosu. Rozerwał stworowi głowę jakby obierał pomarańczę. Pod chityną, śluzem, krwią i drgającym ciałem awatara znajdowała się ludzka twarz, twarz dziewczyny.

Wciągnęła wypełniający całe płuca oddech.

– Imoen – powiedział Abdel z oczyma pełnymi łez.

– Abdel – wydyszała Imoen. Jej oczy nie były w stanie się skupić, rozpoznała jednak jego głos. – Abdelu… gdzie jesteśmy?

Abdel uśmiechnął się słabo i zamierzał odpowiedzieć, kiedy Ellesime wrzasnęła – Drzewo!

Abdel odwrócił się, lecz nie widział jej. Wzrok wypełniło mu gorące żółte światło, palące mu oczy. Jęknął i coś napięło mu się w piersi, a głowa eksplodowała bólem.

– Och nie, Abdelu! – wrzasnęła Imoen. – Nie!

Abdel poczuł, jak coś ciągnie go do dołu, lecz nie był w stanie stwierdzić, gdzie go trzyma. Nie była to jego noga – to mogło złapać go wokół pasa. Osunął się na ziemię i poczuł pył wypełniający mu nozdrza. Ramiona napięły mu się i poczuł jak rosną. Fala szału zdmuchnęła jego umysł.