Warknął z wściekłością i frustracją, kiedy dwaj żołnierze naciągnęli strzały, wymierzyli je w niego i jeden z nich wrzasnął – Stój! Stój tam, gdzie jesteś!
Abdel rzucił się w przód, starając się zbliżyć, zanim łucznicy zdołają zareagować, jednak pełzający dym utrudniał określenie, gdzie był, a sama obecność Imoen uderzyła go tak mocno, że wylądował w śmiertelnej pułapce. Usłyszał wibrowanie cięciw i w mgnieniu oka poczuł jeden, a zaraz potem następny ból w piersi. Wciągnął głęboko powietrze i próba ta spowodowała, że wzdrygnął się i kaszlnął, co wywołało jeszcze większy ból. Jego stopa poślizgnęła się na kawałku połamanego kryształu. Usłyszał, jak jeden z żołnierzy śmieje się, po czym dołączył do niego drugi. Abdel przewrócił się, wykręcając sobie boleśnie kostkę.
Głowa Abdela uderzyła w bruk i odgłosy bitwy zostały zastąpione wstydliwie pustym łupnięciem. Wewnątrz głowy rozległ się ryk, a światło przygasło, po czym zmniejszyło się do małej, zamglonej plamki w środku pola widzenia. Abdel próbował zamrugać, ale bolały go powieki. Stracił przytomność.
Następną rzeczą, jakiej Abdel był świadomy, było słowo potrzeba, a drugą ból. W jego głowie wciąż rozbrzmiewał ryk, a w ciele pojawiały się kolejne punkty bólu, gdy jego nerwy wydawały się powracać do życia, centymetr po centymetrze. Owe punkty nabierały intensywności i słabły w ogólnym tępym pulsowaniu.
Z wciąż zamkniętymi oczyma Abdel starał się przyłożyć dłoń do skroni, jednak poruszenie łokcia spowodowało, że głowa w jakiś sposób zabolała jeszcze bardziej, tak więc pozwolił po prostu ręce opaść, czując pod sobą szorstkie kamienie.
– Wiem, Boo – powiedział obcy głos. – Wiem.
– Wstawaj, mój przyjacielu – zażądał inny głos. Rozkaz ten wydał się Abdelowi całkowicie śmieszny. Mężczyzna zdecydowanie zamierzał pozostać tam, gdzie był, do końca swojego życia.
– Boo! – Abdel przypomniał sobie rude włosy i silny dotyk, gdy ten mężczyzna wyciągał go skądś.
– Wstawaj, no już! – drugi głos należał do Yo-cośtam.
– Yo… sho… yo… – mruknął Abdel, a dźwięk ten przejechał mu po wnętrzu głowy niczym mały rydwan tępego bólu.
– Tak, proszę pana, tak, to Yoshimo – odezwał się głos.
To niemożliwe, pomyślał Abdel. Odciągali mnie od Jaheiry i…
– Imoen – Abdel powiedział na głos i otworzył oczy na przyjemny pomarańczowy blask oraz twarze mężczyzn, którzy powstrzymali go przed uratowaniem życia dwóch kobiet, o które bardzo mocno się troszczył. Abdel usiadł, choć było to nieprzyjemne, i zaczął pracowicie obmyślać śmierć dla tych dwóch mężczyzn.
– Jestem Minsc – rzekł rudowłosy, uśmiechając się przez krew, która sączyła się z poszarpanej rany na jego prawym policzku. – To przyjemność walczyć u twojego boku. Boo mówi mi, że nazywasz się Abdel.
– Boo? – Abdel spytał, zanim tak naprawdę o tym pomyślał.
Minsc miał na sobie prostą znoszoną tunikę, którą ściskał lewą dłonią przy piersi. Uśmiechnął się i rozsunął fałdy brudnego materiału, by ukazać malutkiego, brązowo-białego gryzonia z oczyma niczym czarne guziczki. Spiczasty nosek i wąsy poruszyły się, węsząc powietrze przed Abdelem.
– To jest Boo – oznajmił Minsc z uśmiechem zadowolonego dzieciaka. – Chroni mnie swoją inteligencją.
Abdel przebiegł szybko przez kilka możliwych odpowiedzi, zanim zdecydował się na – To dobrze.
Wielki najemnik rozejrzał się, szukając Kozakurczyka, jednak on i Minsc byli teraz sami w pomieszczeniu.
– Yoshimo! – zawołał, lecz nie było odpowiedzi.
– Jeśli tak mówisz, Boo – wyszeptał Minsc, po czym powiedział do Abdela – Musiał już wyjść. To znaczy, Boo my… mówi, że już wyszedł.
Abdel wzruszył ramionami i starł żwir oraz pył z ciała. Nagle uświadomił sobie, że wciąż jest nagi, nie trudził się jednak czerwienieniem w obecności szaleńca.
– Boo mówi, że tędy – powiedział mu Minsc, po czym ruszył jednym z korytarzy.
– To droga z powrotem? – spytał Abdel, zdeterminowany, by odnaleźć Jaheirę i Imoen.
– Obawiam się, że nie, mój przyjacielu – z ciemności bocznego korytarza dobiegł głos Yoshimo.
– Yoshimo? – zawołał Abdel, szykując miecz. Kozakurczyk wyłonił się z mroku, uśmiechając się pewnie.
– Istotnie to ja, proszę pana – odparł Yoshimo. – Znalazłem drogę na zewnątrz.
– Nie chcę wychodzić na zewnątrz – stwierdził beznamiętnie Abdel. – Muszę wrócić tam, gdzie zostawiliśmy Jaheirę.
– Gdyby to było możliwe – rzekł Yoshimo – pochwaliłbym twoją odwagę i posłałbym cię w drogę. Niestety jednak, ten korytarz zawalił się, zaraz gdy przez niego przeszliśmy.
– Boo mówi, że tędy – powtórzył Minsc.
Yoshimo zignorował szaleńca i przyjrzał się Abdelowi od góry do dołu.
– Nie jesteś w stanie w tej chwili jej pomóc – rzekł do Abdela. – Powinniśmy chyba wyjść stąd, przegrupować się i wrócić po twoją przyjaciółkę. Znam ją dopiero od niedawna, twierdzę jednak, że będzie w stanie zadbać o siebie przez tę chwilkę, prawda?
Abdel zagryzł zęby, by powstrzymać gniewną odpowiedź. Niczego nienawidził bardziej, niż przyznać, że Kozakurczyk ma rację. Yoshimo skinął głową i skierował się z powrotem do bocznego korytarza. Abdel podniósł się i podążył za nim, nie mając lepszego pomysłu.
Było możliwe, że wykształceni ludzie, wśród których Abdel dorastał w ufortyfikowanej bibliotece w Candlekeep, znali określenie na ten szczególny rodzaj rozpoznania, ale jeśli tak było, Abdel o tym nie wiedział.
– Na balustradzie na końcu rampy wydrapany jest brudny rysunek – powiedział Abdel Minscowi i Yoshimo. Obydwaj spojrzeli na niego pytająco.
Z tuneli, wspinając się po zardzewiałych żelaznych drabinach, weszli do zakurzonego, pustego pomieszczenia, równie wielkiego jak stodoła. Na obydwu krótszych krańcach prostokątnego budynku znajdowały się szerokie wrota, a po jednej stronie zwyczajne drzwi. Małe drzwi były bliżej drewnianej zapadni, przez którą przeszli, tak więc przedostali się tą drogą w zamglone światło wczesnego wieczora.
Za drzwiami znajdowała się prosta, drewniana platforma. Otaczała ją niska drewniana balustrada, schodząca wzdłuż pomostu z wypaczonych desek na twardy, suchy piach, na którym stał magazyn. Wokół nich słychać było przytłumiony rozgardiasz miasta będącego już zdecydowanie w trakcie uspokajania się pod koniec dnia.
Minsc, wzdychając ze zmęczenia, zszedł w dół rampy i spojrzał na miejsce, które pokazał opierający się o balustradę Abdel.
Rudowłosy mężczyzna uśmiechnął się, pokazując przechodzące w szarość żółte zęby i powiedział – Skąd wiedziałeś?
– Byłem tu wcześniej – rzekł Abdel, rozglądając się i będąc zmuszony do mrużenia oczu nawet w przyćmionym świetle. – Strzegłem kiedyś tego miejsca z mężczyzną o imieniu Kamon, którego później musiałem zabić.
– Wiesz więc, gdzie jesteśmy? – spytał go Yoshimo.
– Gdzie jesteśmy? – Minsc zapytał małego gryzonia, którego niósł.
– W Athkatli – odpowiedział Abdel za zwierzę. – Jesteśmy w mieście Athkatla, w krainie Amn.
Minsc podniósł wzrok, zachichotał i rzekł – Jesteś nagi.
Spojrzał z powrotem na zwierzątko i powiedział ze śmiechem – On jest nagi, Boo.
Abdel westchnął i spojrzał na swoje brudne, posiniaczone ciało. Rany po strzałach nie tylko przestały krwawić, lecz zaczęły już się zamykać i nie bolały. Popatrzył na dwa oderwane paznokcie i ujrzał, z niemałym zdumieniem, że obydwa zaczynały odrastać. Dopiero teraz Abdel czuł, że ma chwilę czasu, by pomyśleć, i zdumiewała go nagła prędkość, z jaką wydawał się być zdolny zaleczać.