Выбрать главу

– To on.

Odpowiedziały mu chóralne owacje.

Guy zgodził się na otwarcie butelki whisky, ale nakazał umiar. Czekało ich jeszcze sporo pracy. Wciąż nieprzytomny Danny Boy otrzymał kolejną dawkę środka nasennego i został przeniesiony do pozbawionej okien sypialni o specjalnie wzmocnionych drzwiach otwieranych jedynie z zewnątrz. Tam właśnie miał być przesłuchiwany, a nawet torturowany, gdyby zaszła taka konieczność.

Bosonodzy chłopcy na ulicy byli zbyt zajęci grą w piłkę, by zwrócić uwagę na obcego. W komplecie Danny’ego Boya znajdowały się tylko cztery klucze, toteż dopasowanie jednego z nich do zamka bramy nie przysporzyło większych trudności. Drugi członek ekipy zaparkował wynajęty samochód pod rozłożystym drzewem, cztery domy dalej, następny ustawił motocykl po przeciwnej stronie i zaczął majstrować przy naciągu linki hamulcowej.

Gdyby włączył się system alarmowy, włamywacz miał szansę, by błyskawicznie stamtąd uciec, wręcz nie zauważony przez nikogo. W przeciwnym razie mógł się zamknąć w domu i dokonać szczegółowego przeszukania.

Otwarcie drzwi nie spowodowało wycia syreny. W ścianie korytarzyka znajdował się pulpit urządzenia alarmowego, lecz było ono wyłączone. Mężczyzna odetchnął z ulgą. Postał przez chwilę tuż za drzwiami, dopiero później ruszył w głąb mieszkania. Pospiesznie wymontował twardy dysk z komputera i spakował wszystkie dyskietki. Przejrzał dokumenty leżące na biurku, lecz oprócz sterty rachunków, tylko w części zapłaconych, nie znalazł niczego ciekawego. Obok komputera stał tani, zdezelowany telefaks, który po włączeniu zasygnalizował jakąś usterkę. Wywiadowca przystąpił zatem do fotografowania mebli, półek z książkami, ubrań w szafie, zapasów żywności oraz czasopism leżących na stoliku.

Pięć minut po otwarciu drzwi domu włączył się automat ukryty w piwnicy, który drogą telefoniczną uruchomił sygnalizację alarmową w biurze niewielkiej firmy ochroniarskiej mieszczącej się kilkaset metrów dalej w kierunku centrum Ponta Porã. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na mrugającą lampkę, gdyż w tym czasie pełniący dyżur pracownik drzemał sobie smacznie w hamaku rozciągniętym na tyłach budynku. Tymczasem automatyczna sekretarka utrwaliła nagraną wcześniej przez Danilo wiadomość o włamaniu do jego domu. Dopiero kwadrans później przekaz ten został odtworzony przez innego ochroniarza. Zanim jednak dojechał on do domu Silvy, włamywacz zdążył już stamtąd uciec. Z ulicy wszystko wyglądało normalnie, na podjeździe za zamkniętą bramą stał czerwony “garbus”. Drzwi domu także były zamknięte na klucz.

Zalecenia pozostawione przez właściciela na wypadek alarmu okazały się dość nietypowe. Ochroniarzom zabraniano powiadamiać policję, mieli rozpocząć intensywne poszukiwania Danilo Silvy, a gdyby nie zdołali go nigdzie znaleźć, powinni przekazać wiadomość pod określony numer telefonu w Rio, kobiecie o nazwisku Eva Miranda.

Tym razem Guy składał telefoniczny meldunek, ledwie mogąc opanować silne podniecenie. Uzyskawszy połączenie z Waszyngtonem, zamknął oczy, uśmiechnął się szeroko i rzucił do słuchawki:

– To on.

Mimo woli jego głos zabrzmiał o kilka tonów wyżej niż zazwyczaj.

– Jesteś pewien? – zapytał rozmówca po długim, kilkusekundowym milczeniu.

– Tak. Odciski palców nie pozostawiają żadnych wątpliwości.

Ponownie zapadła cisza, jakby Stephano, zwykle reagujący błyskawicznie, tym razem nie mógł zebrać myśli.

– A pieniądze?

– Jeszcze o nic go nie pytaliśmy. Wciąż śpi.

– Kiedy chcesz to zrobić?

– Dziś wieczorem.

– Będę czekał przy aparacie.

Stephano odłożył słuchawkę, chociaż do głowy cisnęły mu się setki pytań.

Guy znalazł sobie zaciszny kącik na tyłach zabudowań. Usiadł na potężnym pniaku wśród gęstych zarośli, w cieniu, gdzie powietrze było wilgotne i rześkie. Ledwie docierały tu stłumione głosy świętujących agentów. Wcale im się nie dziwił, najważniejsza część zadania została wykonana.

On zaś wzbogacił się o dodatkowe pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Odnalezienie zaginionych pieniędzy oznaczałoby kolejną sowitą premię, a Guy był prawie pewien, że teraz przyjdzie im to bez większych trudności.

ROZDZIAŁ 2

W niewielkim, lecz przytulnym gabinecie na dziewiątym piętrze wieżowca w centrum Rio de Janeiro Eva Miranda powoli odłożyła słuchawkę i szeptem powtórzyła słowa odebranej przed chwilą wiadomości. Zadziałało automatyczne urządzenie alarmowe. Ochroniarze stwierdzili, że Danilo Silvy nie ma w domu, samochód stoi zaparkowany na podjeździe, a drzwi i brama są zamknięte na klucz.

Zatem ktoś musiał się włamać do środka, uruchamiając zamaskowaną instalację ostrzegawczą. I nie był to fałszywy alarm, gdyż ochroniarze po wejściu do domu sprawdzili, że urządzenie działa prawidłowo.

Danilo zniknął.

Niewykluczone, iż wyruszył na trasę biegu, zapomniawszy dopełnić rutynowych czynności. Według ochroniarzy alarm włączył się godzinę i dziesięć minut temu, a Silva biegał przecież krócej – dziesięć kilometrów pokonywał w ciągu mniej więcej pięćdziesięciu minut. Miał stałą trasę, nigdy jej nie zmieniał.

Pospiesznie zadzwoniła pod numer domu przy Rua Tiradentes, ale nikt nie odebrał. Następnie wybrała numer aparatu komórkowego, który czasami zabierał ze sobą, lecz na tej linii także się nie zgłosił.

Zdarzyło się to już przed trzema miesiącami. Danilo sam nieopatrznie uruchomił system alarmowy, przez co narobił straszliwego popłochu. Ale wówczas wystarczyła krótka rozmowa telefoniczna i nieporozumienie zostało wyjaśnione.

Silva zanadto zwracał uwagę na swoje bezpieczeństwo, by zachowywać się tak lekkomyślnie. A więc musiało się za tym coś kryć.

Miranda zadzwoniła po raz drugi, lecz również bez efektu. Powinno być jakieś wyjaśnienie tej zagadkowej sytuacji – powtarzała sobie w duchu.

Po namyśle wybrała numer mieszkania w Kurytybie, półtoramilionowej stolicy stanu Parana. Była pewna, że nikt nie wie, iż Silva z niego korzystał. Niewielki lokal, wynajęty na fałszywe nazwisko, służył im za miejsce sporadycznych spotkań oraz skrzynkę kontaktową. Od czasu do czasu spędzali tam weekendy – z jej punktu widzenia zdecydowanie za rzadko.

Nie spodziewała się, że ktoś tam odbierze telefon, toteż rezultat wcale jej nie zdziwił. Danilo z pewnością zawiadomiłby ją wcześniej o wyjeździe do Kurytyby.

Kiedy wyczerpała możliwości poszukiwań telefonicznych, zamknęła drzwi swego gabinetu na zasuwkę, oparła się o nie plecami i zacisnęła powieki. Z korytarza dolatywał stłumiony szmer rozmów. Firma adwokacka zatrudniała trzydziestu trzech prawników, była drugą co do wielkości w Rio de Janeiro, miała filie w São Paulo oraz Nowym Jorku. Dzwonki telefonów, postukiwanie faksów i terkot drukarek komputerowych zlewały się w jednostajne tło dźwiękowe biura.

Trzydziestojednoletnia Miranda już od pięciu lat była wspólnikiem firmy, a ta pozycja często zmuszała ją do pracy późnymi wieczorami czy w soboty. Aż czternaścioro prawników w kancelarii miało tę samą rangę, lecz były wśród nich tylko dwie kobiety. Eva gorąco pragnęła odmienić tę sytuację. Spośród dziewiętnaściorga mniej doświadczonych adwokatów dziesięć stanowiły kobiety, co dowodziło, że w Brazylii, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, prawo przestawało być wyłączną domeną mężczyzn. Ukończyła katolicki uniwersytet w Rio, według niej jedną z najlepszych brazylijskich uczelni. Jej ojciec wykładał tam filozofię.

Namówił ją, aby po uniwersytecie podjęła prawnicze studia podyplomowe w Georgetown, gdzie i on wcześniej studiował. To dzięki jego wpływom, swoim imponującym wynikom, ujmującemu wyglądowi oraz biegłej znajomości angielskiego zdołała dostać tak ciekawą pracę.