Выбрать главу

Podłoga także zaroiła się od owadów. Oblazły lampę stojącą przy łóżku, tak że przesłoniły jej światło. Oczywiście wpełzły też na łóżko. Wszelkie możliwe rodzaje owadów wślizgnęły się pod kołdrę Katagiriego. Wspinały się po nogach, wpełzały mu pod koszulę i między uda. Małe robaki i dżdżownice dostawały się do wnętrza jego ciała przez odbytnicę, uszy i nos. Stonogi na siłę rozwarły mu usta i jedna po drugiej wtargnęły do środka. Katagiri wrzasnął zrozpaczony.

Ktoś zapalił lampę. Pokój zalało światło.

– Proszę pana! – zawołała pielęgniarka. Katagiri otworzył oczy w jasnym pokoju. Był mokry od potu, jakby ktoś polał go wodą. Robaki zniknęły. W całym ciele pozostało nieprzyjemne lepkie uczucie.

– Znowu miał pan zły sen. Współczuję panu.

Pielęgniarka szybko przygotowała strzykawkę i wbiła mu igłę w ramię.

Katagiri odetchnął, powoli nabierając i wypuszczając powietrze. Serce gwałtownie kurczyło się i rozkurczało.

– Co się panu śniło?

Nie był pewien, gdzie kończy się sen, a zaczyna rzeczywistość.

– Nie zawsze to, co widzimy, jest prawdą – powiedział, jakby sam siebie chciał przekonać.

– Tak – zgodziła się pielęgniarka z uśmiechem. – Szczególnie w przypadku snów.

– Żaba – wyszeptał Katagiri.

– Co z Żabą?

– Żaba sam uratował Tokio od ruiny.

– To całe szczęście – powiedziała pielęgniarka. Założyła nową kroplówkę. – To całe szczęście. W Tokio nie potrzeba już więcej okropności. Wystarczy tych, które są.

– Ale za to Żaba odniósł rany i zginął. Pewnie wrócił do chaosu, z którego się wyłonił. Już więcej nie przyjdzie.

Pielęgniarka otarła mu pot z czoła, nie przestając się uśmiechać.

– Musiał pan go lubić, prawda?

– Lokomotywa – Katagiriemu plątał się język. – Najbardziej ze wszystkich.

Potem zamknął oczy i zapadł w spokojny sen bez snów.

Ciastka z miodem

Hachimitsu pai

1

– Miś Masakichi znalazł tyle miodu, że sam nie mógł go zjeść, więc napełnił nim wiadro i zszedł z gór do miasteczka, żeby miód sprzedać. Masakichi był mistrzem w podbieraniu miodu.

– A skąd miś miał wiadro? – zapytała Sara.

– Znalazł przypadkiem. Leżało na drodze, więc je sobie wziął. Pomyślał, że kiedyś może mu się przydać – wyjaśnił Jumpej.

– I przydało się.

– Właśnie. Miś Masakichi przyszedł więc do miasteczka, znalazł sobie wolne miejsce na placu targowym, zrobił napis: „Smaczny naturalny miód – 200 jenów za kubek”, i zaczął sprzedawać.

– Misie umieją pisać?

– No. Misie nie umieją pisać – odparł Jumpej. – Poprosił jakiegoś pana, który akurat miał ołówek, żeby mu zrobił napis.

– A umieją liczyć pieniądze?

– Yes. Umieją liczyć pieniądze. Mały Masakichi wychował się wśród ludzi, więc nauczył się mówić, liczyć pieniądze i robić inne takie rzeczy. Był z natury pojętny.

– Czyli trochę się różnił od innych misiów?

– Tak, trochę się różnił. Był dość niezwykłym misiem. Dlatego inne, zwykłe misie unikały go.

– Co to znaczy, że go unikały?

– Unikały, to znaczy, że mówiły na przykład: „Co u licha? Czemu on się tak popisuje?”, prychały i nie chciały mieć z nim do czynienia. Nie mogły się z nim oswoić. Szczególnie nie lubił go rozrabiaka Tonkichi.

– Biedny Masakichi.

– Biedny. Co gorsza, ludzie też mówili: „Umie niby liczyć i mówić, ale to przecież niedźwiedź”. Ani świat misiów, ani świat ludzi nie uważał go za swojego.

– To był naprawdę biedny. Nie miał kolegów?

– Nie miał. Misie nie chodzą do szkoły, więc trudno im znaleźć kolegów.

– A ja mam kolegów i koleżanki w przedszkolu.

– Oczywiście – powiedział Jumpej. – Oczywiście, że masz kolegów i koleżanki.

– A ty, Jumpej, masz kolegów? – Sara nazywała go Jumpej, bo „wujek Jumpej” było za długie.

– Twój tata jest od bardzo dawna moim najlepszym kolegą. I twoja mama tak samo jest moją najlepszą koleżanką.

– To dobrze, że masz kolegów.

– Rzeczywiście. Dobrze, że mam kolegów. Masz rację.

Jumpej często opowiadał Sarze przed snem wymyślane na poczekaniu bajki. Jeżeli czegoś nie rozumiała, zawsze pytała. Jumpej cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Były dociekliwe i interesujące, a poza tym zastanawianie się nad odpowiedzią dawało czas na wymyślenie dalszego ciągu bajki.

Sayoko przyniosła ciepłe mleko dla Sary.

– Rozmawiamy o misiu Masakichim – poinformowała matkę dziewczynka. – Jest mistrzem w podbieraniu miodu, ale nie ma kolegów.

– Aha. A czy to duży miś? – zapytała Sayoko.

Sara spojrzała na Jumpeja zaniepokojona.

– Czy Masakichi jest duży?

– Nie bardzo duży. To raczej niewielki niedźwiadek. Mniej więcej tej wielkości co ty. I jest grzeczny. Nie lubi punku ani hard rocka. Słucha sobie czasem Schuberta.

Sayoko zanuciła melodię Pstrąga.

– Jak słucha muzyki, to znaczy, że ma odtwarzacz płyt kompaktowych? – zapytała Sara.

– Znalazł gdzieś radiomagnetofon i zabrał go do domu.

– Czy w górach naprawdę można zawsze znaleźć takie przydatne rzeczy? – zapytała Sara z powątpiewaniem.

– To bardzo, bardzo strome góry i wszystkim turystom kręci się w głowach, więc po drodze wyrzucają po kolei niepotrzebne rzeczy. Mówią sobie: „Nie ma rady. Plecak jest za ciężki. Nie mogę go dalej nieść. Niepotrzebne mi wiadro. Radiomagnetofon też niepotrzebny”, i wyrzucają. Dlatego na drodze leży wiele przydatnych rzeczy.

– Mamusia też zna to uczucie – powiedziała Sayoko. – Zdarza się, że chce człowiek wszystko wyrzucić.

– Mnie się nie zdarza.

– Bo zawsze ci wszystkiego mało – odparła Sayoko.

– Nie zawsze – zaprotestowała Sara.

– To dlatego, że jesteś jeszcze młoda i pełna energii – sprostował Jumpej, patrząc na nią łagodnie. – Ale wypij szybko mleczko. Jak wypijesz, opowiem ci dalej o misiu Masakichim.

– Dobrze – zgodziła się Sara, ujęła kubek w dłonie i uważając, żeby nie rozlać, wypiła ciepłe mleko. – A dlaczego Masakichi nie piecze ciastek z miodem? Mógłby je sprzedawać. Na pewno ludzie w miasteczku bardziej by się cieszyli z ciastek z miodem niż z samego miodu.

– Bardzo słuszna uwaga. Zysk także miałby większy – powiedziała Sayoko z uśmiechem.

– Tworzenie nowego rynku dzięki wartości dodanej. To dziecko ma zadatki na przedsiębiorcę – powiedział Jumpej.

Przed drugą Sara w końcu wróciła do łóżka i usnęła. Po upewnieniu się, że śpi, Jumpej i Sayoko usiedli naprzeciw siebie przy kuchennym stole i wypili na spółkę puszkę piwa. Sayoko miała dość słabą głowę, a Jumpej musiał jeszcze wrócić samochodem do domu do Yoyogi-Uehara.

– Przepraszam, że cię tu wyciągnęłam w środku nocy – powiedziała Sayoko. – Ale nie wiedziałam, co robić. Byłam wykończona, u kresu wytrzymałości, a wiedziałam, że tobie na pewno uda się ją uspokoić. Przecież nie mogłam zadzwonić do Kana.