Выбрать главу

Gruba kłoda obróciła się i sypnęła iskrami. Pan Mitake nieruchomo przyglądał się płomieniom. Blask ognia nadawał jego twarzy jakiś nierzeczywisty wyraz.

– Będę powoli, po trochu, umierał w jakimś ciasnym ciemnym miejscu. Jak dobrze pójdzie, natychmiast się uduszę, ale pewnie skądś po troszku będzie się sączyło powietrze i nie uda mi się od razu udusić. Umrę dopiero po długim czasie. Mogę sobie krzyczeć, lecz nikt mnie nie usłyszy. Nikt na mnie nie zwróci uwagi. Będzie tam tak ciasno, że nie będę się mógł ruszyć. Choćbym nie wiem jak na nie napierał, od środka drzwi się nie otworzą. Junko milczała.

– Wiele razy miałem taki sen. Budzę się w środku nocy zlany potem. Śni mi się, że umieram powoli, bardzo powoli w zupełnych ciemnościach, cierpiąc męki. Budzę się, lecz sen trwa. Tego się właśnie w nim najbardziej boję. We śnie mam po przebudzeniu straszne pragnienie. Idę do kuchni i otwieram lodówkę. Oczywiście, nie mam w domu lodówki, więc powinienem wiedzieć, że to jeszcze sen, ale nigdy jakoś tego nie zauważam. Mówię sobie, że to dziwna sprawa z tą lodówką, otwieram ją, a wewnątrz panuje ciemność. Nie zapala się światło. Myśląc, że może wyłączyli prąd, zaglądam do środka, a wtedy z głębi wyciągają się ręce i chwytają mnie za szyję. Lodowate ręce trupa. Te ręce łapią mnie i wciągają do środka. Krzyczę wniebogłosy i dopiero wtedy naprawdę się budzę. Ten sen. Zawsze, zawsze taki sam. Od początku do końca taki sam. Za każdym razem tak samo przerażający.

Pan Mitake trącił płonącą kłodę końcem gałęzi i przewrócił ją na poprzednie miejsce.

– Ten sen jest tak rzeczywisty, że wydaje mi się, jakbym naprawdę już wiele razy umarł.

– Od kiedy ma pan takie sny?

– Od tak dawna, że nawet nie pamiętam od kiedy. Był okres, że się od nich wyzwoliłem. Rok czy może… tak, prawie dwa lata nie miałem tych snów. Wtedy wydawało mi się, że różne rzeczy dobrze się ułożą. Ale sny wróciły. Kiedy już myślałem, że wszystko będzie w porządku, że już nie wrócą, znowu się zaczęło. A jak się zacznie, to już nie ma rady. Nie ma ratunku.

Pan Mitake potrząsnął głową.

– Nie powinienem ci opowiadać takich ponurych rzeczy.

– Dlaczego? – zapytała Junko. – Włożyła do ust papierosa i zapaliła zapałką. Głęboko wciągnęła dym. – Niech pan mówi.

Ognisko się dopalało. Nawet wielki zapasowy stos drewna zniknął pochłonięty przez ogień. Może jej się tylko wydawało, ale miała wrażenie, że szum fal się wzmógł.

– Był taki pisarz amerykański, nazywał się Jack London.

– To ten, który napisał o paleniu ogniska, prawda?

– Znasz to! Jack London przez długi czas myślał, że utopi się w morzu. Głęboko wierzył, że tak właśnie umrze. Że w nocy wpadnie do morza i utopi się, bo nikt tego nie zauważy.

– I rzeczywiście się utopił?

Pan Mitake potrząsnął głową.

– Nie, popełnił samobójstwo, wziął za dużą dawkę morfiny.

– Czyli jego przeczucia się nie sprawdziły. A może nie chciał dopuścić do tego, żeby się sprawdziły?

– Z pozoru tak to wygląda – powiedział pan Mitake. Przez chwilę milczał. – Ale w pewnym sensie się nie mylił. Można powiedzieć, że jednak utonął samotnie w morzu nocą. Rozpił się i umarł w cierpieniach, pogrążony w rozpaczy. Czasami przeczucia stają się czymś w rodzaju namiastki rzeczywistych zdarzeń, która bywa bardziej od nich realna. I właśnie dlatego przeczucia bywają przerażające. Rozumiesz?

Junko zamyśliła się nad tym przez chwilę. Nie rozumiała.

– Nigdy się nie zastanawiałam, jak umrę. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Przecież na razie nie mam nawet pojęcia, jak będę żyła.

Pan Mitake skinął głową.

– To prawda. Ale może się zdarzyć coś przeciwnego: to, jak umrzemy, wskaże nam, jak powinniśmy żyć.

– I pan właśnie tak żyje?

– Nie wiem. Czasem zdaje mi się, że tak.

Usiadł obok Junko. Wydawał się bardziej wyniszczony i starszy niż zazwyczaj. Koło jego uszu widoczny był zarost.

– Jakie obrazy pan maluje?

– Bardzo trudno to wytłumaczyć.

Junko spróbowała inaczej sformułować pytanie:

– No to jaki obraz pan ostatnio namalował?

– Trzy dni temu skończyłem Krajobraz z żelazkiem. Na środku pokoju stoi żelazko. To wszystko.

– I dlaczego trudno jest to wytłumaczyć?

– Bo to nie jest naprawdę żelazko.

Junko podniosła głowę i spojrzała na pana Mitake.

– Chodzi o to, że żelazko nie jest żelazkiem?

– Tak.

– Czyli jest namiastką czegoś innego?

– Pewnie tak.

– Ale może pan to coś namalować tylko w postaci namiastki, tak?

Pan Mitake przytaknął w milczeniu.

Junko spojrzała na niebo i zauważyła, że przybyło na nim wiele gwiazd. Księżyc też daleko się przesunął. Pan Mitake dołożył do ognia trzymaną w ręku długą gałąź. Junko lekko oparła się o jego ramię. Ubranie pana Mitake przesiąknięte było mrocznym zapachem kilkuset ognisk. Junko przez dłuższą chwilę napawała się tą wonią.

– Proszę pana?

– Co?

– Ja jestem w środku pusta.

– Tak?

– Uhm.

Kiedy zamknęła oczy, nie wiedzieć czemu popłynęły z nich łzy. Spływały po policzkach i skapywały jedna po drugiej. Junko położyła prawą rękę na pokrytym płóciennymi spodniami kolanie pana Mitake i mocno ścisnęła. Cała się trzęsła. Pan Mitake objął ją ramieniem i w milczeniu przygarnął. Ale łzy płynęły dalej.

– Naprawdę nic we mnie nie ma – powiedziała dużo później zachrypniętym głosem. – Jestem zupełnie pusta.

– Rozumiem.

– Naprawdę pan rozumie?

– Ja się na tym dość dobrze znam.

– Co mam zrobić?

– Jeśli się człowiek wyśpi, po przebudzeniu wszystko to na ogół przechodzi.

– To nie takie proste.

– Może i nie. Może to nie takie proste.

Posłyszeli syk pary, w którą zamieniała się ukryta w kłodzie wilgoć. Pan Mitake podniósł głowę, zmrużył oczy i przez chwilę patrzył w tamtą stronę.

– No to co mam zrobić? – spytała Junko.

– Hm… Chcesz teraz razem ze mną umrzeć?

– Dobrze. Mogę umrzeć.

– Mówisz poważnie?

– Poważnie.

Pan Mitake milczał przez chwilę, ciągle obejmując ją ramieniem. Junko ukryła twarz w jego przyjemnie znoszonej kurtce.

– Tak czy inaczej poczekaj, aż ognisko całkiem zgaśnie – powiedział pan Mitake. – Napracowałem się przy nim, więc chcę tu posiedzieć, aż się dopali. Gdy ogień się dopali i będzie całkiem ciemno, możemy razem umrzeć.

– Dobrze – odpowiedziała Junko. – A w jaki sposób umrzemy?

– Zastanowię się.

– Dobrze.

Junko, spowita zapachem ogniska, zamknęła oczy. Obejmujące jej plecy ramię pana Mitake było, jak na ramię mężczyzny, dość drobne i dziwnie żylaste. Chyba nie mogłabym z tym człowiekiem żyć, pomyślała Junko, ale być może mogłabym z nim umrzeć.

Gdy tak opierała się o ramię pana Mitake, powoli ogarniała ją senność. To na pewno z powodu whisky. Większość drewna się rozpadła i obróciła w popiół, lecz najgrubsza kłoda ciągle jeszcze lśniła pomarańczowym światłem i Junko czuła na skórze jej spokojne ciepło. Minie jeszcze trochę czasu, zanim się dopali.

– Czy mogę się zdrzemnąć? – zapytała pana Mitake.

– Pewnie, że możesz.

– Obudzi mnie pan, gdy zgaśnie?

– Nie martw się. Gdy ogień zgaśnie, zrobi się zimno i sama się obudzisz, choćbyś nie chciała.

Junko powtórzyła w myślach te słowa. Gdy ogień zgaśnie, zrobi się zimno i obudzę się sama, choćbym nie chciała. Potem zwinęła się w kłębek i zapadła w krótki głęboki sen.