— Nie w życiu jakie wiedliście do tej pory, Mistrzu Robintonie. Ale aby zniszczyć Nici, a jest to chyba pragnienie większości ludzi na Pernie, udoskonalenia są niezbędne. Wasi przodkowie nie posługiwali się najbardziej zaawansowaną technologią swoich czasów; woleli używać tylko tego, co było absolutnie konieczne. I ten poziom musimy teraz osiągnąć. Sami to powiedzieliście podczas naszej pierwszej rozmowy.
Robinton nie wiedział, czy naprawdę usłyszał lekki wyrzut w głosie Siwspa, czy też tylko sobie to wyobraził.
— Siła wody… — zaczął.
— Już wcześniej ją znaliście.
— Prasy drukarskie?
— Wasze Kroniki były drukowane, ale w sposób wymagający dużych nakładów czasu i pracy, i który, niestety, dopuszczał do popełniania i powielania błędów.
— Konsole do nauczania?
— Harfiarze też uczą za pomocą pewnego rodzaju wcześniej opracowanych programów. Zdołaliście nawet odkryć na nowo podstawy techniki wytwarzania papieru, zanim jeszcze mnie znaleźliście. Proste maszyny ułatwiają pracę, a nie są bardziej wyrafinowane niż to, co przywieźli ze sobą wasi przodkowie. To raczej korekta dawnych błędów i pomyłek. Duch pierwszych kolonistów nadal was ożywia. Nawet technologia, którą zastosujemy do wypchnięcia z orbity tej wędrownej planety, nie będzie bardziej skomplikowana niż to, czym chcieli się posłużyć wasi przodkowie. Być może, gdyby nadal istniała łączność z Ziemią, poznalibyśmy lepsze sposoby. W czasie, gdy statki kolonizatorów opuszczały Układ Słoneczny, dokonano wielkich odkryć. Nie wpisano ich jednak do moich banków pamięci. Kiedy odzyskacie taki poziom wiedzy, jaki mieli osadnicy, będziecie mogli ją rozwijać, lub nie, według woli.
Robinton rozcierał w zamyśleniu brodę. Nie mógł mieć pretensji do Siwspa za to, że robił to, o co go proszono: uczył ludzi na Pernie, żeby odzyskali wiedzę, która niegdyś była ich udziałem. Miał również pewność, że Siwsp zastosuje się do ich prośby, i nauczy ich tylko tego, co było rzeczywiście niezbędne. Tylko że utracili tak zdumiewająco wiele.
— Ten świat przeżył, Mistrzu Robintonie, z większą godnością, niż możesz sądzić. Lord Opiekun Lytol już się o tym przekonał studiując historię.
— Chyba nie zainteresowałem się jego studiami tak, jak powinienem był.
— To była moja prywatna analiza waszych osiągnięć, Mistrzu Robintonie. Lord Lytol dojdzie do własnych wniosków.
— Ciekaw jestem, czy będą zgodne z twoimi.
— Sam powinieneś zająć się historią i dojść do własnych konkluzji, Mistrzu Robintonie. — Nastąpiła jedna z tych interesujących przerw w rozmowie z Siwspem. — Drukowane książki znacznie to ułatwią.
Robinton wpatrzył się w zielone światełko urządzenia i zastanawiał się, po raz kolejny, co składało się na „sztuczną inteligencję”. Parę razy zapytał o to wprost, ale w odpowiedzi zawsze wysłuchiwał tylko rozwinięcia akronimu. Robinton rozumiał teraz, że pewnych wyjaśnień Siwsp nie potrafił udzielić lub był zaprogramowany tak, by ich nie udzielać.
— Tak, drukowane książki byłyby dużym ułatwieniem — zgodził się w końcu. — Ale pokazałeś nam, że osadnicy mieli inne urządzenia, dużo mniejsze.
— Ta technologia jest zbyt zaawansowana, aby teraz się nią zajmować i wymaga procesów, które przekraczają wasze obecne zdolności czy potrzeby.
— Cóż, wobec tego muszą mi wystarczyć książki.
— To rozważne z twojej strony.
— A czy ty będziesz rozważny przedstawiając naszym rzemieślnikom nowe żądania?
— To wynika z pierwotnie zaprogramowanego celu.
Robinton zadowolił się tą odpowiedzią. Ale gdy stał już z ręką na klamce, jeszcze się odwrócił.
— Czy ta prasa będzie mogła drukować także nuty?
— Tak.
— To ogromnie ułatwi pracę całemu Cechowi — powiedział.
Czuł się tak podniesiony na duchu, że idąc korytarzem zaczął pogwizdywać.
Rozdział VII
Lessa poderwała się gwałtownie, otwierając oczy w ciemności. Do świtu brakowało jeszcze parę godzin. F’lar leżał przy niej, dotykając czołem jej ramienia, jedną rękę przerzucił przez nią, a nogą przygniatał jej nogi. Ich łóżko było olbrzymie, ale zawsze udało mu się zająć jego większą część. Właściwie zepchnął ją na samą krawędź. Ale co ją obudziło? Jej umysł był zbyt rozespany, by mogła sobie od razu na to odpowiedzieć.
Ramoth też spała głęboko. I Mnementh! Spał cały Weyr Benden, a nawet, jak zorientowała się z irytacją, smok i jeździec, którzy mieli pełnić wartę na Obrzeżu. Zwymyśla go, gdy tylko dowie się, dlaczego się obudziła o tak okropnie wczesnej porze.
Wtedy zobaczyła oświetloną tarczę zegara na szafce. Trzecia cholerna godzina! Postęp był mieczem obosiecznym. Dokładny zegar, z tarczą widoczną w ciemnościach, przypomniał jej, dlaczego musi dzisiaj wstać o tak nieludzkiej porze. Szturchnęła F’lara, który zawsze budził się z trudem, chyba że wołał go Mnementh.
— F’lar, obudź się! Musimy wstawać. Ramoth, kochanie, obudź się! Musimy lecieć na Lądowisko. Siwsp koniecznie chce nas zobaczyć. Potrząsnęła F’larem, z wysiłkiem wyciągnęła spod niego nogi i niechętnie wstała z wygodnego, ciepłego łóżka.
— Musimy dotrzeć na Lądowisko wcześnie rano. Wcześnie ich czasu.
Były chwile, takie jak właśnie teraz, kiedy entuzjazm Lessy dla Projektu słabł. Jednak dziś Siwsp przedstawi rezultaty dwóch Obrotów nauki i ciężkiej pracy, więc może wczesne wstanie nie jest zbyt wielkim poświęceniem.
Z weyru królowej usłyszała, że Ramoth mruczy i jęczy udając, tak jak F’lar, że nie słyszy pobudki.
— No cóż, jeśli ja muszę wstać, ty też to zrobisz — powiedziała i zerwała futrzane przykrycie ze swego towarzysza.
— Co do… — F’lar próbował schwycić futro, ale Lessa ze śmiechem wyrwała mu je z dłoni.
— Musisz wstać.
— Na Skorupy, jest środek nocy, Lesso — narzekał. — Nie mamy Opadu przez następne półtora dnia.
— Siwsp chce nas widzieć o piątej rano czasu Lądowiska.
— Siwsp! — F’lar usiadł prosto, szeroko otworzył oczy i odgarnął z twarzy potargane włosy.
Lessie nie spodobała się reakcja F’lara na to imię.
— Gdzie jest moja koszula? — wściekał się, dygocząc w chłodzie przedświtu. — Co za kobieta bez serca!
Zdjęła koszulę i spodnie z krzesła i rzuciła mu.
— Nie jestem tak całkowicie bez serca.
Potem otworzyła kosze żarów, aby znaleźć czyste ubranie dla siebie. F’lar wszedł na krótko do łazienki, a ona nalała klahu dla nich obojga. Z kubkiem w dłoni minęła F’lara w drodze do łazienki, szybko umyła się i zaplotła warkocze.
— Jeździec mający wartę na Obrzeżu śpi — powiedziała mu po powrocie do weyru, podczas gdy wciągał buty i kurtkę jeździecką.
— Wiem. Wysłałem Mnementha, aby przestraszył ich na śmierć. — Przechylił głowę na bok, bo oboje usłyszeli odbijający się echem ryk i przerażone piski jeźdźca i smoka. — To ich nauczy.
— Któregoś dnia Mnementh tak wystraszy jedną lub obie pary na warcie, że spadną ze skał — ostrzegła go.
— No ale na razie jeszcze do tego nie doszło — roześmiał się. — Proszę! — podał jej kurtkę lotniczą i czapkę. Gdy uniosła ramiona, lekko pochylił się i pocałował ją w kark. F’lar często po obudzeniu miał nastrój do kochania się.
— Aż mnie dreszcz przeszedł! — Ale nie odepchnęła go, więc pocałował ją jeszcze raz i czule uścisnął, a potem, nadal ją obejmując, poprowadził do weyru Ramoth.