Выбрать главу

Zbliż się jeszcze trochę, dobrze, Golanth? Nigdy takich nie widziałem. Brązowo-białe i czarno-białe. Są wielkie. Świeże i soczyste, dodał F’lessan zachęcająco.

Jeśli teraz są wielkie, będą jeszcze większe, kiedy będę głodny.

F’lessan zachichotał. Czasami Golanth nie dał się zbić z tropu. Spojrzał na tarczę przypiętą do nadgarstka, sprawdzając czas i porównując go ze słońcem. Dość dokładny. Siwsp mówił, że to zegarek. Kiedy F’lessan nosił go po raz pierwszy obserwował, oczarowany, długą wskazówkę sekundową obchodzącą tarczę dokoła. Jancis dała mu go na urodziny. Zaprojektowała i wykonała go sama. F’lessan czuł się jednocześnie uhonorowany i podniecony, będąc dumnym właścicielem jednego z niewielu ręcznych zegarków na Pernie. Jancis zrobiła ich tylko sześć: Piemur, oczywiście, nosił jeden, a pozostałymi szczęśliwcami byli Lord Larad i Pani Jissamy, Mistrz Robinton i Mistrz Fandarel.

Lecieli już od pięciu godzin. Jeśli wkrótce nie dojrzy swojego celu, zamierzał poprosić Golantha o wylądowanie, by zjeść obiad i rozprostować nogi. Sześciogodzinna runda podczas Opadu to jedna sprawa, tam był aktywny, zbyt zajęty, aby odczuwać niewygodę. Lot przed siebie do nowego miejsca, to zupełnie co innego. Zaczynał się nudzić. Ale było to konieczne, jeśli nie znało się celu, chyba że miało się dokładny opis lub też można było zdobyć obraz miejsca z umysłu innego smoka lub jego jeźdźca. Dziś to było niemożliwe. Golanth leciał szybko, wykorzystując prądy powietrzne do zwiększenia prędkości, ale było to męczące.

Mimo wszystko F’lessan cieszył się, że jest w czymś pierwszy. Nie był z natury zazdrosny, ale wydawało się, że Piemur i Jaxom mieli więcej szczęścia w swoich odkryciach. Uradował się, gdy Lessa i F’lar powierzyli mu poszukiwania. Mogli przecież wysłać jednego ze starszych jeźdźców spiżowych lub F’nora. Jednakże to F’lessan i Golanth szybowali teraz ponad rozległymi nizinami w stronę wielkiego wewnętrznego morza, które osadnicy nazwali Kaspijskim, i ku Warowni zwanej Xanadu.

Nagle z prawej strony oślepiło go słońce odbijając się od… wody?

Na prawo, Golly, zawołał podniecony F’lessan.

Wielka woda, oznajmił Golanth.

Jak to się często zdarzało, F’lessan zastanawiał się, czy widziałby wyraźniej, lepiej, dalej, gdyby miał smocze oczy.

Zobaczę dla ciebie wszystko, co zechcesz, zapewnił go Golanth łagodnie.

F’lessan z czułością poklepał jego szyję. Wiem, kolego, i zawsze jestem ci wdzięczny za pomoc. Zastanawiałem się tylko, jak by to było.

Golanth zaczął mocniej uderzać skrzydłami w powietrze. Ciepły prąd, wyjaśnił, a F’lessan pochylił się nisko nad szyją wielkiego spiżowego smoka, żeby nie powstrzymywać jego wznoszenia się. Lubił zabawę z powietrznymi prądami. Zajodłował triumfalnie, kiedy Golanth wyprostował się i rozłożył skrzydła szybując w gorącym powietrzu.

To jeszcze jedna rzecz, jakiej nie umiem robić, a ty umiesz, powiedział. Odnajdywać prądy powietrza. Skąd wiesz, gdzie ich szukać?

Moje oczy dostrzegają zróżnicowanie powietrza, nos odróżnia jego rozmaite zapachy, a skóra wyczuwa zmiany ciśnienia.

Naprawdę? To wyjaśnienie wywarło na F’lessanie odpowiednie wrażenie. — Przysłuchiwałeś się, gdy Siwsp wykładał mi aerodynamikę?

Golanth przemyślał to sobie. Tak. Ty go słuchasz, więc pomyślałem, że też powinienem. Ruth tak robi, i Path. Ramoth i Mnementh — nie. Wolą spać na słońcu, kiedy Lessa i F’lar są na Lądowisku. Bigath słucha, i Sulath, i Beerth. Clarinath czasami, ale Pranith i Lioth zawsze. Czasami słuchanie jest bardzo interesujące. Czasami nie jest.

Była to niezwykle długa wypowiedź jak na Golantha, ale też dała F’lessanowi dużo do myślenia, co zajęło go do czasu, gdy dolecieli nad brzeg wielkiego śródlądowego morza.

Jak tam prądy powietrzne, Golanth? Lecimy nad wodą, czy wzdłuż brzegu?

Nad wodą, natychmiast odpowiedział pewny siebie smok.

Żeby dotrzeć do miejsca, gdzie osiedlili się przodkowie, musimy lecieć na północny zachód, Golanth. Choć nie sądzę, byśmy tam znaleźli coś interesującego.

Polecieli więc nad wodą, od czasu do czasu wpadając w szkwał. Po drodze zauważyli małe wysepki i spiczaste skały przypominające kościste palce czy zaciśnięte pięści. Na niektórych z nich dziwnie powyginane drzewa zdołały znaleźć wystarczającą ilość ziemi w zagłębieniach skalnych, by się zakorzenić. W dwóch przypadkach nagie korzenie owinęły się wokół skał poszukując gleby i pożywienia. Drzewa o ciasno ułożonych konarach odchylały się pod niebezpiecznym kątem od wiatru. Czy też były to gałęzie wyciągające się ku słońcu? Sharra będzie chciała wiedzieć więcej o nich, lubiła takie dziwadła.

W końcu pojawiło się zachodnie wybrzeże, otoczone wysoką palisadą skał. Wewnętrzne morze musiało utworzyć się w ogromnym zapadlisku, pomyślał F’lessan rozpoznając formacje geologiczne z wykładów Siwspa. To także wyjaśniałoby obecność skał i wysp: najprawdopodobniej były to szczyty zatopionych gór. A jeśli w tych nadbrzeżnych skałach znajdowały się także jaskinie, byłoby to znakomite miejsce na Weyr. Cała ta woda! Smoki miałyby gdzie się kąpać.

Czekało go jednak rozczarowanie. Gdy zbliżyli się jeszcze bardziej, przekonał się, że skały są zbudowane z litego granitu.

Smoki nie mają skalnych weyrów w Południowym i Wschodnim, a przecież się nie skarżą, odezwał się Golanth.

Wiem, ale miałem znaleźć jeden czy dwa stare kratery.

Zachód słońca zaskoczy nas na otwartej przestrzeni, ale na tym kontynencie są drzewa o słodkim zapachu, które dobrze się palą, powiedział Golanth.

F’lessan poklepał go serdecznie, uśmiechając się na myśl o wysiłkach czynionych przez spiżowego smoka, by pocieszyć go w jego rozczarowaniu.

To nie jest jedyne miejsce, jakie miałem sprawdzić. Istniało osiedle zwane Honsiu, u stóp południowego łańcucha gór. Jednak, skoro już tu jesteśmy, rozejrzyjmy się za tym osiedlem Xanadu.

Wyostrzony wzrok Golantha pozwolił mu dostrzec niewyraźne zarysy na lekkim wyniesieniu terenu, na lewo od miejsca, gdzie szeroka rzeka wyżłobiła głębokie koryto od otwartego morza do śródlądowego. F’lessan nie był pewien, czy rzeczywiście są tam ruiny, ale szerokie stopnie w skale z całą pewnością nie były dziełem natury. Ktoś potrzebował łatwego dostępu na brzeg. Golanth zręcznie wylądował obok rzekomych ruin. Rozglądając się, F’lessan z początku pomyślał, że smok pomylił się twierdząc, że pod bogatą szatą roślinną odróżnia jakieś sztuczne twory.

To nie jest naturalne, upierał się Golanth wskazując gęstwinę winorośli i mchu. Wyciągnął skrzydło, zahaczył pazurem o skręconą gałąź i ściągnął zieleń na jedną stronę. Miriady stworzeń rozbiegły się na boki uciekając przed słońcem, a F’lessan znalazł się przed wysokim kominem wykutym w kamieniu. Reszta ruin musiała być pozostałością ścian budowli.

F’lessan z politowaniem potrząsnął głową nad tymi, którzy byli na tyle głupi, by budować w miejscu, gdzie roślinność rozwijała się tak bujnie. Musiało to wystawić dawnych mieszkańców osiedla na wyjątkowo zażarte ataki Nici. Wyciągnął z kieszeni pasztecik, i zjadł go przechadzając się wokół ścian budynku, zeskrobując od czasu do czasu rośliny i odsłaniając kamień. Nie był to wielki budynek. W tym czasie Golanth przedzierał się przez gęsty las, aż wreszcie zawołał swego jeźdźca, aby zbadał kolejne ruiny.

— To Xanadu było sporym osiedlem — powiedział F’lessan, kopiąc stopą gruz. — Odwrócił się tyłem do głównego budynku i zerwał dojrzały czerwony owoc ze zwisającej gałęzi. Pogryzając go spoglądał na morze i odległy brzeg, którego widok musiał radować osadników. Wspaniałe! Gdyby nie Nici, życie byłoby tu wprost cudowne. — Jest jeszcze jedno miejsce do obejrzenia, Golanth! — powiedział nagle, otrząsając się z żalu odczuwanego w imieniu dawno już zmarłych osadników.