Poprosił Golantha, żeby okrążył osiedle, tak by mógł dokładnie je zapamiętać na wypadek przyszłych wizyt. Jeśli… nie, F’lessan poprawił się odważnie, kiedy perneńskie niebo zostanie uwolnione od Nici, będzie to cudowne miejsce na otwarty Weyr.
Golanth znalazł prąd wznoszący, który szybko doprowadził ich w zachodni prąd powietrzny. Mieli przed sobą długą drogę. Osłaniając oczy, F’lessan spojrzał na chylące się ku horyzontowi słońce, ale zaraz zbeształ się za swoje zapominalstwo i popatrzył na zegarek. Jeszcze cztery godziny do zmierzchu. Latanie w nocy nie sprawiało Golanthowi trudności i nie byłaby to też pierwsza noc, kiedy F’lessan zwinąłby się do spania między łapami smoka, ale, jeśli się nie pospieszą, F’lessan nie zobaczy tego, po co tu przybył.
Lecieli dalej, skrzydła Golantha unosiły ich niezmordowanie, aż wreszcie wielki południowy łańcuch gór, który najpierw widzieli zaledwie jako lawendową smugę, zaczął przybierać kształt purpurowo-niebieskiego masywu zasłaniającego cały horyzont przed nimi.
Co za wieelkie góry! — wykrzyknął F’lessan przeciągając zgłoski. Wyższe niż wszystko, co mamy na północy przed Śnieżnymi Pustkowiami.
Powietrze musi być tu bardzo rozrzedzone, zauważył Golanth. Czy musimy przelecieć ponad nimi?
Nie sądzę. F’lessan szukał w kieszeni kurtki mapy wydrukowanej przez Siwspa. Trzepotała tak bardzo na wietrze, że miał trudności z jej odczytaniem. Nie, ta Warownia Honsiu znajduje się na przedgórzu przed właściwym łańcuchem. Nie jesteśmy dość blisko, żeby ją rozpoznać.
Już tylko ostatnie promienie zachodzącego słońca oświetlały okolicę. Jedynie dzięki swojemu bystremu wzrokowi Golanth zauważył stado zwierząt pasących się za szerokimi wrotami, które zapewne otwierały wejście do Warowni Honsiu.
Jesteś pewien, że zobaczyłeś, to co mówisz, że zobaczyłeś? spytał zaskoczony F’lessan. Chyba odchodząc zabraliby zwierzęta.
Może dzikie znalazły tu schronienie, zasugerował Golanth. Machając szybciej skrzydłami, dotarł do urwiska w chwili, gdy resztki światła znikały z zachodniego nieba.
Nie można było nie zauważyć szerokiego, dobrze utwardzonego szlaku, który prowadził do skały przez szerokie wejście, a potem skręcał. F’lessan zajrzał do środka i rozkaszlał się wdychając smród. Umieszczone wysoko w ścianach wąskie otwory okienne nie dawały dość światła, by się porządnie rozejrzeć, zresztą smród odstręczał od szczegółowych badań.
Gdy wszedł, zwierzęta zaryczały ze zdumieniem i cofnęły się nieco w miejsce, które, jak zgadywał, było olbrzymią pieczarą. Krztusząc się, z oczami łzawiącymi od silnego amoniakowego zapachu, F’lessan się wycofał.
— Wygląda na to, że znaleźliśmy Honsiu, Golanthcie — powiedział, przesuwając dłonią po zagrodzie zwierząt. — To zostało wycięte tak dokładnie, jakby gorący nóż ciął ser. Tak jak Warownia Fort i Weyr, kiedy starożytni mieli jeszcze energię w maszynach do cięcia kamienia. To musi być Honsiu. — Jego palce odnalazły drzwi, zręcznie wciśnięte w ścianę. — Zostawili drzwi szeroko otwarte. Cóż, Golanthcie, znajdźmy miejsce na nocleg. Ogień nas pod trzyma na duchu w tę czarną noc. Nie wiem, czy te wielkie koty, o których Sharra i Piemur mówili, zapuszczają się tak daleko na południe, ale…
Żaden kot mnie nie zaatakuje.
— Ani nikt, kto chce doczekać jutra — powiedział F’lessan ze śmiechem, szukając w ciemności miejsca na spoczynek.
Idź za mną, poradził mu Golanth i powędrował na lewo od skały.
— Jesteś lepszy niż latarnia — F’lessan podążył za nim, uważając, by nie nastąpić na smoczy ogon.
Łatwo znaleźli suche drewno, jak również kamienie do zbudowania paleniska, i wkrótce F’lessan siedział wygodnie oparty o bark Golantha, pogryzając swoje racje podróżne i popijając bendeńskie wino, które za jego namową Manora wlała mu do butelki. Potem, ponieważ nie było nic więcej do zrobienia, rozwinął futro, wyścielił nim szyję Golantha, umościł się między przednimi łapami smoka i zasnął.
Obudził się, gdy niebo na wschodzie zaczęło się rozjaśniać. Na palenisku pozostało dość żaru, by rozdmuchać ogień na nowo. F’lessan odgrzał klah i paszteciki z mięsem, a Golanth podążył nad rzekę i długo pił.
Kiedy słońce wzejdzie, będzie się tu dobrze pływało, orzekł z miną eksperta. A potem wygrzeję się na skale. Sionce ją ociepli, a ona odda ciepło powietrzu.
F’lessan uśmiechnął się popijając gorący klah.
Widzę, że czegoś się nauczyłeś słuchając Siwspa.
Tylko tego, co wydaje mi się sensowne.
F’lessan usłyszał mruczenie i porykiwanie zwierząt znajdujących się w Warowni.
Zostań tam, Golanth, bo inaczej zwierzęta nie wyjdą, a ja chcę się trochę rozejrzeć.
Mogę zostać, odparł Golanth uprzejmie, ale nie muszą się bać. Nie jestem jeszcze głodny.
Jakoś wątpię, żeby ci uwierzyły, mój drogi. F’lessan nalał sobie drugi kubek klahu, potem przysypał ziemią i żwirem ogień, żeby zapach palącego się drewna nie przestraszył zwierząt.
Nie musiał długo czekać. Kiedy słońce dotarło do wejścia, zwierzęta, a okazało się, że był tam więcej niż jeden gatunek, zaczęły wychodzić rzędem, gotowe na dzień wędrówki po pastwisku. Większości towarzyszyły młode. F’lessan obserwował je nie wykonując najmniejszego ruchu. Dopiero kiedy oddaliły się od skał i rozdzieliły na małe grupki, sam podszedł do wyjścia.
— Och! — Smród nadal odrzucał F’lessana, w niektórych miejscach gnój sięgał mu do ud. Wstrzymując oddech zajrzał do środka. Dzięki pasowi światła przenikającego przez wysokie okna mógł stwierdzić, że pieczara jest olbrzymia. I wtedy dostrzegł stopnie po prawej stronie.
Golanth! Wchodzę. Są tu schody. Naciągając kołnierz na usta i nos, F’lessan rzucił się w stronę schodów i wbiegł na pierwszy poziom, gdzie się zatrzymał. Po prawej stronie znajdowały się wielkie drzwi, zamknięte na przerdzewiały zamek, który rozpadł się przy pierwszym dotknięciu. F’lessan pchnął drzwi i stanął na innym poziomie, z którego stopnie wiodły w dół do ogromnej, wysokiej sali. Wysokie okna wpuszczały tylko tyle światła, żeby można było dostrzec duży przedmiot, wielkości połowy smoka, który był czymś przykryty.
Znalazłem jakiś wytwór przodków! powiedział Golanthowi, i w podnieceniu zbiegł po dwa stopnie na raz.
Gdy starł warstwę kurzu, pokrowiec okazał się śliski w dotyku i jasnozielony. F’lessan podniósł materiał z jednej strony i zobaczył coś, co niewątpliwie było przodem pojazdu. Rolując z trudem pokrowiec, przekonał się, że ma przed sobą duży pojazd latający do przewożenia towarów. Siwsp pokazywał im takie na taśmach.
Golanth, poczekaj tylko, aż Mistrz Fandarel lub Benelek to zobaczą! Oszaleją ze szczęścia! F’lessan aż zapiał z zachwytu, wyobrażając już sobie poruszenie, jakie spowoduje to cudo. Odwinął jeszcze trochę pokrowca, zauważając jak troskliwie właściciele przechowywali pojazd i zastanawiając się, dlaczego go tu zostawili.
Pewnie zabrakło im paliwa.
To ciężka i nieporęczna maszyna, zauważył Golanth.
Nie martw się, mój kochany, nigdy bym cię nie zamienił na coś takiego! Z tego co widziałem na taśmach Siwspa wnioskuję, że sprawiają mnóstwo kłopotu. Zawsze muszą być obsługiwane, a ich części wymieniane. Przy smokach nie trzeba się o to martwić. F’lessan uśmiechnął się szeroko na myśl o kowalach uwijających się przy wehikule, zupełnie jakby to mogło coś im dać. Jednak cieszył się, że znalazł taką pamiątkę po przodkach, bo odkryto bardzo niewiele przedmiotów używanych przez osadników. Potem zauważył półki z pokrytymi kurzem urządzeniami, stos pustych plastikowych worków, takich jakich osadnicy używali do przechowywania różnych rzeczy, i pod warstwami kurzu, plastikowe pojemniki w ulubionych przez nich jaskrawych kolorach.