Oczekując ciepłej pogody w Honsiu, pod jeździecki ekwipunek włożył lekką odzież. Cieszył się, że mimo rozespania pamiętał o tym. Jednak nie sprawdził uprzęży, którą zdjął z haka w weyrze Rutha, gdzie wszyscy mieli dostęp. Ze zręcznością wynikającą z długiej praktyki, osiodłał smoka i wyprowadził go na podwórzec. Dyżurny smok, wher-stróż i kilka mieszkających w Warowni jaszczurek w milczeniu obserwowały ich odlot jasnymi oczami lśniącymi w ciemności błękitem lub zielenią.
Co za pora, żeby posyłać po ludzi, pomyślał Jaxom, kiedy Ruth uniósł się w powietrze.
Która godzina jest teraz w Honsiu? spytał Ruth.
Już pewnie wzeszło słońce! odpowiedział Jaxom z rozdrażnieniem, wyobrażając sobie fasadę Warowni Honsiu, którą F’lessan dokładnie mu opisał.
W pomiędzy Jaxom drżał mimo wyłożonej futrem kurtki. Chwilę później wynurzyli się w przedświt ponad morzem mgły. Wokół nich znajdowały się inne smoki, przywierające do szczytów skał unoszących się nad zasłaniającymi wszystko kłębami oparu. Ruth wylądował na najbliższej pustej skale i powitał towarzyszy.
— A gdzie jest Honsiu? — spytał Jaxom.
Ramoth mówi, że na prawo. Jest zasłonięte przez mgle. Wiedziałem dokąd idę. Po prostu nie widać go jeszcze, odparł Ruth. Dzień pięknie się zaczyna, prawda? dodał niespodziewanie, spoglądając ku wschodowi, gdzie niebo jaśniało błękitem.
Niechętnie kontemplując pejzaż, Jaxom się z nim zgodził. Z lewej strony widać było oba księżyce, wchodzące w fazę pełni. Wisiały na bezchmurnym niebie o niezwykłym odcieniu błękitu. Noc cofała się na zachód, gdzie nadal mógłby być w łóżku, pomyślał żałośnie. Zdusił w sobie pragnienie pochylenia się w przód w siodle, oparcia głowy o szyję Rutha i zapadnięcia w sen w oczekiwaniu, aż mgła się podniesie. Ale im dłużej patrzył na tak piękny początek dnia — do tej pory nie wyobrażał sobie, że Ruth potrafi wpadać w tak liryczny nastrój — tym trudniej mu było oderwać wzrok od spektaklu dawanego przez naturę.
Przybywały kolejne smoki, chwilę kołowały zdumione odkryciem, że ich lądowisko jest całkiem zakryte, a potem siadały gdzie się dało.
Golanth przeprasza, poinformował Ruth Jaxoma. Mgła niespodziewanie nadeszła znad rzeki o brzasku. Mówi, że kiedy słońce wzejdzie, mgła zniknie. Mówi, że stanie koło miejsca, gdzie dach się zapadł. Biały smok zwrócił głowę w odpowiednim kierunku, a Jaxom zauważył spiżowy kształt Golantha wynurzającego się z oparów i osiadającego na nadal niewidocznej powierzchni. Golanth mówi, że czeka na was gorący klah i owsianka, i że skoro tak niewielu z nas widziało Honsiu, będziemy mieli miłą niespodziankę. Mówi, że jest tu mnóstwo zwierzyny łownej w dolinie, kiedy ją widać.
Zastrzeżenie zrobione przez Golantha przemówiło do poczucia humoru Jaxoma. Zachichotał zapominając o irytacji. Słońce wschodziło, rzucając jasne, gorące promienie poprzez mgłę. Wiatr też zaczął wiać nieco mocniej i wkrótce mgła rozproszyła się, ukazując wreszcie skałę, na której położone było Honsiu, i Golantha przykucniętego na wzgórzu.
Golanth mówi, żebyśmy wylądowali na wyższym poziomie, obok głównych drzwi Warowni. Powinno być dość miejsca dla wszystkich. Może się zawalić kolejna część dachu, a na niższym poziomie zagroda dla zwierząt nie została jeszcze do końca oczyszczona. F’lessan nie chce, żeby ktokolwiek tamtędy wchodził.
Prawie jednocześnie oczekujące smoki uniosły się. Ruch wielkich skrzydeł rozwiał ostatnie strzępki mgły, i zanim smoki były gotowe do lądowania, widać już było drugi rząd okien budowli.
F’lessan i pracownicy, którzy przystosowywali Honsiu do zamieszkania, czekali w szerokich drzwiach, witając przybywających okrzykami radości.
— Dzięki za tak szybkie przybycie — powiedział F’lessan uśmiechając się wesoło. — Nie rozczarujecie się. Przepraszam, że zerwałem cię z łóżka Jaxomie, gdyż wiem, że miałeś długi dzień, ale znienawidziłbyś mnie, gdybym cię nie zawiadomił. — Młody jeździec spiżowego smoka zarzucił przyjacielskim gestem ramię na barki Jaxoma. Na jego twarzy malował się niezwykły dla niego niepokój, więc Jaxom poczuł się w obowiązku zapewnić go, że wszystko w porządku.
— To miło, że pomyślałeś o jedzeniu i klahu, F’lessanie — powiedziała Lessa wchodząc do holu — ale wolałabym najpierw zobaczyć twoje znalezisko.
F’lessan wskazał plastikowe torby leżące na długim stole w głównym pomieszczeniu.
— Możecie też zobaczyć tajny pokój, jeśli nie macie nic przeciwko wspinaniu się po krętych schodach.
Wszyscy prócz Jaxoma pospieszyli do stołu. Jaxom zatrzymał się na progu i wpatrywał się w zdumiewające freski o kolorach tak świeżych, jakby od czasu, gdy je położono, nie upłynęła nawet jedna chwila. Przypomniał sobie, że Lytol i Robinton mówili coś o dekoracjach w Honsiu, ale nie spodziewał się niczego tak wspaniałego.
— Piękne, prawda? — F’lessan zwrócił się do Jaxoma, z którym przyjaźnił się od dzieciństwa. Przez długą chwilę również podziwiał freski. — To miejsce nie jest wprawdzie dość duże, by zainstalować tu Weyr, chociaż Golanth mówi, że widzi mnóstwo dobrych półek skalnych do leżenia. I dobre jedzenie.
— Południowy Weyr z początku wydawał się jeszcze gorszy — przypomniał mu Jaxom.
— To prawda. Ale zdołano dostosować go do naszych potrzeb — F’lessan starał się opanować, ale nie zdołał. — Po prostu nie chce., żeby panoszył się tu jakiś Lord — wybuchnął. — Ludzie wiedzą, że nie mogą przyłazić swobodnie do Weyru. Chodź. Pokażę ci, co znalazłem. Zachowało się w zdumiewająco dobrym stanie. To fascynujące narzędzia. Wszyscy kowale ślinią się nad nimi.
— Dostałem pełną listę od Jancis — powiedział mu Jaxom uśmiechając się ze znużeniem.
Jednak sam musiał przyznać, że znalezisko F’lessana było zupełnie niezwykłe: ciecz, starannie przechowywana w plastikowych pojemnikach. Każdy pojemnik był zamknięty od góry mocnymi paskami, i oznaczony tabliczkami zapisanymi dziwnymi wzorami, których ani Robinton, ani Lytol nigdy nie widzieli w pamięci Siwspa.
— Otworzyłem jeden z tych pojemników — powiedział F’lessan, wskazując któryś zasobnik otwarty tak starannie, że nie został uszkodzony, ale można było zajrzeć i zorientować się, co zawierał. — Najpierw myślałem, że to woda, ale myliłem się. Woda pewnie już dawno by wyparowała. Jakoś tak dziwnie lśni i pachnie czymś, czego nie znamy. Nie wiem, co to jest. Nie odważyłem się spróbować, jak to smakuje.
Lytol i Fandarel prawie stuknęli się głowami, gdy obaj pochylili się, żeby powąchać ciecz. Fandarel zanurzył palec w cieczy, a potem go powąchał. Zapach przyprawił go o grymas.
— Z pewnością nie jest to woda pitna.
— Powinniśmy zabrać te pojemniki i dać je Siwspowi do zbadania — zdecydował Lytol. — Czy to wszystko?
— Jasne, że nie — odparł F’lessan wesoło. — Tu mamy trzydzieści cztery, a sześć tam. Nie zawierają takiej samej ilości czegokolwiek to jest. Na strychu było parę pustych toreb, musiały przeciec. Albo może przegryzły je węże tunelowe. Jedzą wszystko.
— Mówiłeś coś o schodach? — spytała Lessa.
— Tak. Schody nie całkiem zniszczały. Na samej górze jest trochę miejsca na palce stóp. Nie odważyliśmy się sprawdzać tego poziomu, dopóki Benneth tam nie przeleciała.
— Nie mówiłeś, czy odniosła jakieś obrażenia — zarzuciła mu ostro Lessa.