Выбрать главу

Szarpnął ręce, były zaciśnięte jak poprzednio i zaklął w bezsilnej złości: nawarzyłeś piwa, to je pij. Oczekiwanie nie trwało długo. Z mgły wyłoniło się dwóch w niebieskich kurtkach. Najbliższy wyciągnął czarny lejek, od którego ciągnął się, nie wiadomo dokąd, długi i elastyczny przewód i przyłożył lejek do czoła Małego. Drugi czymś ostrym rozciął mu koszulę i przyłożył drugi lejek do piersi. Zasyczało powietrze, poczuł ukłucie.

– Ostrożniej! – krzyknął Mały.

Niebieskoskórzy popatrzyli po sobie i zaświergotali po ptasiemu – ćwir, ćwir, w ich oczach błysnęło zdumienie. Ale nie zaprzestali swego zajęcia, wyciągnęli skądś długi, biały płat materiału i nakryli nim Małego. „Jak po nieudanej operacji” – pomyślał. Ale operacja dopiero się zaczynała.

Początkowo Mały nie czuł niczego. Wokoło cisza i pustka, tylko lejki z przewodami paskudnie ściągnęły skórę i gdzieś niezbyt głośno huczały ni to silniki, ni to wentylatory. Nagle wydało mu się, że ktoś podsłuchuje jego myśli. Mały przestraszył się i zastygł, próbując przeanalizować to wrażenie. A nieznany podsłuchiwacz myśli, jakby nawet zachęcał: „Nie bój się. Myśl, myśl, nie będę ci przeszkadzał”. „Majaczę” – przeraził się Mały.

Ale to nie było majaczenie. Ktoś czy coś rzeczywiście wsłuchiwał się w świadomość Małego, zupełnie jakby przez system neuronów mózgu jechał jakiś maleńki, mądry krasnoludek i zbierał całą informację, zgromadzoną przez inżyniera w ciągu trzydziestu lat jego życia. Zbierał wszystko, niczym nie pogardził – ani wątpliwościami, ani żalem, ani bólem, ani radością. Mały zrozumiał, co to takiego. Zetrą wszystko do czysta – wiedzę, pamięć, przyzwyczajenia, skłonności – i wymodelują nowego człowieka. Obojętne jakiego, ale na pewno nie Małego – zabijaki, sceptyka, dobrego kumpla i inżyniera, jakiego nie znajdzie – się w całym Zarządzie Służby Kosmicznej.

Szarpnął się na swym „łożu operacyjnym” – Zaciski nie wytrzymały, puściły, ścierając do krwi skórę na przegubach. Usiadł gwałtownie, zerwał z piersi i czoła idiotyczne lejki, poruszył nogami – były już wolne. Zeskoczył na podłogę, rozejrzał się. Nie było już „stołu”, rozpłynęły się w różowej mgiełce lejki z przewodami, tylko na podłodze poniewierało się zmięte prześcieradło – całun. Kopnął je i nagle się uspokoił: sam jesteś winien, bądź ostrożniejszy. Rozejrzał się wokoło: wszędzie taka sama mgła – czyż nie wszystko jedno, dokąd pójdzie! – i zagłębił się w tę kłębiącą się mgłę.

Teraz stał w dużej sali podobnej do hangaru albo poczekalni na jakimś ziemskim kosmodromie. Tylko zamiast kanap i foteli, na których drzemią podróżni, ciągnęły się szeregi „stołów operacyjnych”, wiszących, jak wszystko tutaj, bez żadnej podpory. Na każdym z nich spoczywało martwe ciało Hedończyka, połączone długimi, czarnymi przewodami z czerwoną, świecącą planszą pod sufitem. Plansza drżała lekko i pod wpływem tej wibracji przewody te zwijały się rytmicznie jak żmije w terrarium. W sali nie było żywych ludzi, tylko zwłoki przysłane do przeróbki. Martwych ciał nie było jednak wiele. Mały zauważył, że co najmniej połowa „stołów” była pusta. Ale ci, u których trwało „pranie mózgów”, zachowywali się niespokojnie. To od jednego, to od drugiego odskakiwały lejki i kołysząc się, zawisały w powietrzu, „stoły” zaś unosiły się ku pułapowi, znikały we mgle, a w chwilę później opadały na dół, już puste. Hedończyk przygotowany do dalszego cyklu regeneracji pozostawał gdzieś na górze.

„Ponure widowisko – uznał Mały – trzeba stąd znikać. Tak czy owak niczego nie zrozumiem”. Podszedł do „stołu”, który był już gotów do podróży, bezceremonialnie przesunął martwego Hedończyka i usiadł obok.

Jazda w górę zakończyła się równie niespodziewanie, jak się zaczęła. Mały zeskoczył i zobaczył bezpośrednio przed sobą ciemną, półtorametrowej średnicy gardziel rury. Ciało Hedończyka przesunięte nie wiadomo jak i czym, ześlizgnęło się w otwór, a „stół” opadł w dół i zniknął.

„Raz kozie śmierć, innej drogi nie ma” – podjął decyzję Mały” i ruszył w ślad za Hedończykiem. Mimo swego prawie dwumetrowego wzrostu mógł, pochylony, iść zupełnie swobodnie, opierając się dłońmi o ścianki. Były one tak gorące, jakby rura była częścią jakiegoś systemu ogrzewania. Początkowo poruszał się bez trudności, ale później tunel pod ostrym kątem zaczął prowadzić pod górę i trzeba było gramolić się na czworakach. Małemu zdawało się, że wędrówka ta nie ma końca. W dalszym ciągu wokoło panowała całkowita ciemność, tłumiąca wszystkie odgłosy – nawet kiedy spróbował zastukać w ścianę, nie rozległ się żaden dźwięk. Wreszcie kąt nachylenia tunelu zmniejszył się nieco. Mały ruszył dalej i nagle jego ręka nie napotkała już żadnego oparcia. Silne pchnięcie w plecy rzuciło go gdzieś w dół. Długo spadał w ciemności, aż wreszcie wylądował na czymś miękkim i bardzo elastycznym.

„Jestem uratowany” – to była jego pierwsza myśl, a druga – to nieoczekiwanie wdzierające się w świadomość obce pytanie: – Możesz myśleć?

– Oczywiście, że mogę – automatycznie odpowiedział Mały i natychmiast spytał zaskoczony: – A kto mówi?

– Czy nie wszystko jedno kto? Pytaj.

– Głos z mroku – uśmiechnął się Mały – a gdzie się właściwie znajdujesz? W Aorze?

– Nie, w Błękitnym Mieście. Tam, skąd mogę skontrolować wszystko, co dzieje się na tej planecie.

– Oczywiście – pomyślał głośno Mały. – Koordynator. Supermózg stworzony przez Nauczyciela.

– Nie jestem mózgiem. Jestem regulatorem.

– Maszyna?

– W twoim rozumieniu tak. Silnik życia.

– Wieczny silnik?

– Wieczne jest to, co nie ma końca. W przyrodzie wszystko ma swój koniec.

– A cykle nieśmiertelności?

– Nieśmiertelnymi są na razie tylko ci, których nazywacie Hedończykami. Ludzie są śmiertelni.

– A więc oznacza to, że Hedończycy nie są ludźmi?

– W pewnym sensie nie są. Jeżeli życie człowieka, na przykład twoje, przedstawić w formie wykresu o dwu koordynatach, to powstanie krzywa ze szczytem gdzieś w środku. Rozprostuj jej drugą część i poprowadź równolegle do osi odciętej, a otrzymasz wykres życia Hedończyka.