Выбрать главу

Wychodząc na ulicę i zanurzając się w ludzkim oceanie Gusiew zwykle podświadomie przechodził w stan lekkiej czujności i gotów błyskawicznie zareagować na każdy sygnał alarmowy przenikał jakby otaczającą go przestrzeń, badając wszystkimi zmysłami, czy ktoś kogoś nie krzywdzi, albo czy nie dzieją się jakieś nieporządki. Ale po rozmowie z nadgorliwym narkologiem Gusiew pogrążył się w sobie.

Obok budki dyżurnego stało kilku łudzi, patrzących gdzieś w dół, na gąsienicę prawego, w tej chwili nieruchomego eskalatora. Samego dyżurnego gdzieś wcięło [5]. Gusiew ominął budkę i rozepchnął ludzi ramieniem. Na miejscu, w którym schody stykały się z posadzką siedział w niewygodnej pozycji i z błagalnym wyrazem pyska jakiś niezbyt wielki, bury pies podwórzowy.

Gusiew nigdy wcześniej nie widział takiego wypadku, ale natychmiast zrozumiał, co się stało. Kilka kosmyków ze zmierzwionego ogona jakimś sposobem uwięzło pomiędzy stalowymi żebrami „gąsienicy” i obudową eskalatora. Psina miała niezwykłe szczęście – bo ogon w zasadzie jej jeszcze został. Ktoś pewnie w porę zatrzymał eskalator. Gusiew znał z opowiadań wypadki, w których człowiek posadzony albo przewrócony na „gąsienicę” tracił połowę pośladka, albo i życie.

– Gdzie dyżurna? – zapytał Gusiew.

– Szuka nożyczek – odpowiedziano mu zza pleców. – Co chwila kogoś na tamten świat wyprawia, a teraz proszę, psiny jej się żal zrobiło.

– Noooo… – Gusiew przykucnął i ostrożnie, żeby niepotrzebnie nie przysporzyć psu bólu, obmacał ogon zwierzęcia, starając się określić, które kosmyki uwięzły, a które są wolne. Psina – jak się okazało, suczka – przyjęła badanie z głębokim zrozumieniem i niemal przestała oddychać.

Gapiów za plecami wyraźnie przybywało. Zawsze miło jest wziąć udział w zbożnej sprawie, zwłaszcza gdy zajął się już nią kto inny.

– Ostrożnie, młody człowieku! Ugryźć może…

– A co ona, przecież nie zgłupiała do reszty – sprzeciwił się ktoś inny.

Suczka wykręciła się jakoś i polizała Gusiewa w policzek.

– Spokojnie, mała, spokojnie – wymamrotał Gusiew. – No tak, poważnych uszkodzeń nie widzę.

– A wy co, towarzyszu, jesteście weterynarzem? – zapytał ktoś z dość licznego już teraz tłumu gapiów.

– Tak jakby – odpowiedział Gusiew wyjmując z kieszeni szwajcarski scyzoryk i otwierając małe nożyczki. – No, droga pani, niechże się pani pożegna z urodą! – i zaczął strzyżenie.

„Pani” nieustannie usiłowała lizać ręce dobroczyńcy, co mocno utrudniało operację.

– Młody człowieku! – odezwał się ktoś władczym głosem.

– Co tam? – Gusiew podniósł wzrok znad psiego ogona.

– Co wy tam robicie? – Nad Gosiewem stanęła dorodna niczym kremlowska wieża dyżurna eskalatora z przerażająco wyglądającymi nożycami do cięcia metalu w dłoniach.

– Macie nieodpowiedni instrument! – Gusiew wrócił do swego poprzedniego zajęcia.

– Co to za samowola! – zawrzała gniewem dyżurna. – Na chwilę odejść nie można!

– Ale on jest weterynarzem! – wyjaśniono jej.

– Młody człowieku, jesteście weterynarzem?

Do wycięcia zostało już tylko kilka kosmyczków. Pies, wyczuwając zbliżające się uwolnienie, zaczął się miotać radośnie i Gusiew musiał przycisnąć nasadę ogona do ziemi, żeby niemądre zwierzę nie zrobiło sobie krzywdy.

– Z przykrością muszę stwierdzić – stęknął Gusiew – że nie jestem już młodym człowiekiem. I nie jestem, niestety, żadnym weterynarzem.

– Diabli wiedzą, co to się wyrabia! – uniosła się gniewem dyżurna. – No dobra, tnijcie sobie.

– Piękne dzięki. A pies co, tutejszy?

– Niby tak… Jeździ czasami.

– A bilet kupuje? – zachichotano w tłumie. – Może ma legitymację emeryta?

– Teraz i tak będzie miała ulgę ze względu na kalectwo – oznajmiła pojednawczo dyżurna, czym wywołała przyjazne śmieszki w tłumie. – Mądra psina. Zawsze wiedziała, jak się zachować na ruchomych schodach, nie to co niektórzy, a dziś – bach! – utknęła. Dobrze, że zwykle na nią uważam. Ledwo zdążyłam zatrzymać taśmę. Uczcie się, obywatele.

– Przy zejściu z eskalatora podnoście ogon!

– Uważać na ogony, który tam ma! Teczki wyżej trzymać! A szczególnie długie poły płaszczów!

Gusiew słuchał, uśmiechał się i pracowicie strzygł nożyczkami. W końcu wyciął ostatni zaplątany kosmyk, ostrożnie przesunął ogon z boku na bok, i stwierdziwszy, że wszystko poszło dobrze, wstał. Niewiele brakło, a zostałby przy tym oblizany od stóp po czubek głowy.

Tłum na czele z dyżurną sypnął oklaskami. Pies skakał wokół i szczekał radośnie. Przepełniony uczuciem sympatii do wszystkich świadków swego wyczynu i mocno zmieszany przejawami aprobaty tłumu Gusiew kiwnął głową, schował scyzoryk i wypiął pierś. Ruch ten rozsunął nieco poły kurtki i spod klapy zdradziecko błysnęła oznaka. Dręczony niedawnym kacem Gusiew musiał ją chyba niezbyt starannie przypiąć. Spod klapy wysunął się sam jej rożek, ale to wystarczyło.

Połowę tłumu jakby diabeł jęzorem zlizał.

Dyżurna poczerwieniała nagle i omal nie wypuściła nożyc z dłoni.

– Proszę się uspokoić, nic się nie stało – pospiesznie zapewnił ją Gusiew.

– Nie miałam zastępstwa – wymamrotała dyżurna. – Ale na instruktażach o zasadach bezpieczeństwa pracy…

– No właśnie, bezpieczeństwo pracy… – podsunął któryś z żądnych krwi gapiów.

– Kto się tam odezwał? – zapytał Gusiew. – Nazwisko proszę?

Tłum, jak na komendę, zaczął się pospiesznie rozchodzić. Gusiew uśmiechnął się krzywo, popatrzył w ślad za zbiegami i stwierdził, że ku eskalatorom idzie jeszcze jedna kobieta w uniformie pracownika „Metropolitan”.

– A oto i zmienniczka! – ucieszył się Gusiew. – Teraz spokojnie może mi pani wskazać miejsce, gdzie można umyć ręce.

– Obowiązkowo – wydusiła z siebie dyżurna.

– Panie i panowie, zechciejcie się rozejść – poprosił łagodnie Gusiew ostatnich gapiów, którzy się jeszcze nie rozeszli. Ludzie posłuchali niezbyt chętnie, i wszyscy odchodząc, oglądali się przez ramię. Tylko jakiś krzepki staruch o oficerskiej postawie podszedł bliżej do Gusiewa i spojrzał mu w twarz.

– W czym mogę pomóc? – zapytał Gusiew z szacunkiem.

– Jesteście szlachetnym człowiekiem – niespiesznie odezwał się staruch mocnym, zdecydowanym głosem byłego dowódcy. Sądząc po intonacji, nawet dość wysoko postawionego niegdyś dowódcy.

– Nie będę się spierał – przyznał Gusiew. – Proszę tylko nie myśleć, że jestem wyjątkiem. Wcale nie.

вернуться

[5] – Z powodu tego epizodu kierownictwo przedsiębiorstwa państwowego „Moskiewski Metropolitan „zgłosiło stanowczy protest jeszcze w roku 2015, po wyjściu pierwszego wydania książki. Dyżurny eskalatora nie opuszcza swojego posterunku nigdy i w żadnych okolicznościach. Opis tak rażącego zaniedbania obowiązków służbowych przez pracownika Metropolitan zamieszczono na odpowiedzialność autora.