– Weźcie choćby wszystkie! – oznajmiła zdecydowanie.
– Nie, potrzebuję tylko trochę – Gusiew wsunął dłoń w portmonetkę.
Zatrzymany wydał z siebie ni to jęk, ni to stęknięcie.
– A teraz żegnam panią – zwrócił się Gusiew do kobiety.
– Dziękuję. Bardzo panom dziękuję… Tylko wy go nie za bardzo… Dajcie mu nauczkę, żeby zapamiętał, ale nie na śmierć.
– Żegnam panią – powtórzył Gusiew.
Zatrzymany znieruchomiał z przerażenia i gapił się na Gusiewa, który podchodził do niego niespiesznym krokiem.
– Wstawaj, synku – powiedział brakarz spoglądając na ekran notebooka, na którym wyświetliła się krótka biografia złodziejaszka. – Taaaak, za wiele tu nie mamy. I niczego dokonać w życiu jeszcze nie zdążyłeś, chłoptysiu, ale owszem, w każdej chwili gotów jesteś je zaprzepaścić. I nawet dość przyzwoicie jesteś odziany. Po co więc kraść?
Chłopak się potknął, ale wstał i chlipnął bezradnie.
– Do wojska idę – wymamrotał. – Czekam na wezwanie…
– I co, w komendzie uzupełnień ci powiedzieli – kradnij, gwałć, rabuj… armia wszystko weźmie na siebie? Hę?! – N-n-nie…
– Wiesz, co teraz będzie? – zapytał go Gusiew. – Zasadniczo możemy sformułować akt oskarżenia i bez podpisu poszkodowanej. Wystarczy tego, co sami widzieliśmy. A ty znikniesz na zawsze. Popełniłeś poważne przestępstwo, chłopcze…
– Ja… ja… nie chciałem…
– Czego nie chciałeś? Napaść na człowieka i odebrać mu jego własność? No, no, ciekawe… A wiesz ty, chłoptysiu, że za coś takiego należy ci się wybrakówka? Świadomie postawiłeś się poza granicami prawa. Wszem i wobec oznajmiłeś, że nie jesteś człowiekiem. Ludzie nie napadają na ludzi i nie odbierają im ich własności. Wychodzi na to, żeś nieludź. Wróg ludzkiego rodzaju. Wróg narodu. Czy nie tak? Co, nie mam racji?
Złodziejaszek zapłakał. Sam zaś przez cały czas zezował na boki kombinując, jakby tu się chyłkiem zmyć. W zaułku było jednak pusto – za nikim nie mógłby się ukryć. A igielnik – co wiedzieli wszyscy – doskonale bije do pięćdziesięciu metrów. Zresztą położy cię i na sto metrów, o ile igła trafi w jakieś niechronione miejsce – na przykład w kark lub tył głowy.
– Ukradłeś, bo chciałeś ukraść – ciągnął Gusiew. – Wspaniale. Oto one, pieniądze. Popatrz… – podsunął wyrostkowi pod nos otwartą dłoń, na której błyszczała garść monet. – Widzisz? No, pytam się, widzisz?
– Uhmm…
– Dam ci szansę, chłopcze. Pozwolę ci poznać, jakie są te pieniądze, których tak bardzo pożądałeś. Kochasz pieniądze, prawda? Nie możesz bez nich żyć? Tak? Odgadłem? Odpowiadaj!
– Uhmm…
– No to spróbuj, jakie one są – powiedział łagodnie Gusiew.
Waluszek i zatrzymany spojrzeli na Gusiewa ze zdumieniem w oczach. A Gusiew podszedł blisko do chłopaka i mocno wziął go za kark. A potem podsunął mu otwartą dłoń pod nos.
– Jedz – powiedział tak samo łagodnie, jak przedtem. – Spróbuj, jak smakują.
Wałuszek chciał krzyknąć: „Pe, ty chyba zwariowałeś!” – ale się powstrzymał. W tej chwili obaj, prowadzony i przewodnik, byli związani szczególną sytuacją i szczególnym układem, w których nie kwestionuje się decyzji przełożonego. Przeciwnie, przełożonego trzeba wspierać we wszelkich jego działaniach. Zrobiło mu się jednak straszno. Nawet nie straszno – ale jakoś tak… niedobrze.
Wszystko było jak w filmie Greenawaya – nierealne i jakby w innym wymiarze. Złodziejaszek nawet nie próbował stawiać oporu – dławił się tylko i charczał. A Gusiew karmił go monetami z ręki.
– A teraz zmiataj – odezwał się jak przedtem obojętnie, odwracając się do winowajcy plecami i wyciągając papierosy. – Dzięki, Loszka, chowaj rurę. Chodźmy, przyjacielu, napijmy się piwka.
Waluszek patrzył nad ramieniem Gusiewa wprost w wytrzeszczone oczy złodzieja. Ten stał jak skamieniały, ni żywy, ni martwy. A Gusiew patrzył na Waluszka i się uśmiechał.
– Chodźmy, Loszka – powtórzył łagodnie. – Koniec przedstawienia.
Waluszek powoli schował broń i zerknął na skaner.
– Wymaż to i anuluj zapytanie – machnął ręką Gusiew. – Fałszywy alarm. Po prostu fałszywy alarm.
Mocno objął Waluszka ramieniem, odwrócił i pociągnął ku Arbatowi.
Z tyłu rozległ się krzyk. Waluszek się szarpnął i wyrwał z objęcia Gusiewa. Złodziej leżał na asfalcie miotając się konwulsyjnie i wyjąc, jakby go diabeł opętał.
– Loszka, uspokój się. Niewiele zżarł, nie będzie nawet dwóch rubli. Na razie nic strasznego się nie dzieje. To tylko histeria.
– A co potem? – zapytał przerażony Waluszek.
– A skąd mam wiedzieć, przyjacielu? – wzruszył ramionami Gusiew. – Choć to rzeczywiście ciekawe. Wrócimy do Centralnego, to zapytamy lekarza. Obowiązkowo zapytamy. No chodź, strzelimy sobie po kufelku. Na taką pogodę szczególnie dobrze idzie „Specjalne oczakowskie”. Wspaniale smakuje.
Złodziej walił głową w asfalt. W oknach pojawiły się przestraszone twarze, ktoś wybiegł z bramy i pochylił się nad wstrząsanym drgawkami ciałem.
– No widzisz, wszystko w porządku – stwierdził Gusiew ciągnąc prowadzonego za sobą. Jednocześnie naciskał klawisze skanera, odwołując żądanie przekazania danych osobowych.
I rzeczywiście, po co one komu? Przecież nikt złodzieja o nic nie oskarżył.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
…tragiczna i okrutna postać prawdziwego Drakuli, księcia Vlada III, nie powinna się zatrzeć w ludzkiej pamięci. Przecież cała jego historia jest jaskrawym przykładem na to, do jakich przestępstw przeciwko ludzkości prowadzi postępowanie zgodne ze znaną i w naszych czasach dewizą: „Cel uświęca środki”.
Człowiek o ksywie Pismak pojawił się w Moskwie nagle, jakby wyłonił się spod ziemi. Na długo przed pojawieniem się Wybrakówki nieraz zatrzymywali go milicjanci i za każdym razem puszczali, zgrzytając zębami. I to uwzględniając fakt, że zapytany o zawód Pismak zawsze odpowiadał szczerze: „Jestem złodziejem w swoim prawie” [12]. Wraz z nadejściem nowej epoki i pojawieniem się realnej możliwości natychmiastowego dostania kuli w łeb za takie odzywki, Pismak rozpłynął się w powietrzu. Szukali go długo i bezowocnie, a potem machnęli ręką, na podstawie słusznego przypuszczenia, że łajdak opuścił kraj w poszukiwaniu państw bardziej demokratycznych, gdzie z takimi jak on certowano się przy pojmaniu i żadną miarą ich nie deportowano do ojczyzny, jęczącej pod butem faszystowskiej dyktatury.
Ale nagle do nudzącego się przeraźliwie z braku zajęcia pewnego oficera milicji dotarły słuchy, że Pismak ladą dzień nawiedzi stolicę. Kapitan momentalnie zagryzł uzdę i zaczął grzebać ziemię kopytem. Podsumowując, informator wskazał dokładny czas i konkretne miejsce, w którym będzie można Pismaka wybrakować. Operacyjny pojawił się w ASB osobiście i Gusiew natychmiast zauważył, że dawno już nie widział tak zadowolonego z siebie i szczęśliwego człowieka.