Выбрать главу

Waluszek siedział w samochodzie i palił. Wciąż jeszcze czuł się jakoś nieswojo. Podchodzący bliżej Gusiew spojrzał uważnie na swojego prowadzonego i natychmiast zrozumiał, że nie należy go teraz sadzać za kierownicą.

– Jakież to wnioski wyciągniemy z niedawnych wydarzeń, panie Waluszek? – zapytał, siadając na miejscu kierowcy i wtykając kluczyki w gniazdko.

– Jakie znowu wnioski? – odgryzł się Waluszek.

– Nie, mój drogi, to ja powinienem zapytać – jakie?

Waluszek rozgniótł niedopałek w popielniczce i natychmiast wyjął nowego papierosa. Nie potrafił odgadnąć, czy Gusiew jest z niego niezadowolony i zamierza mu wypalić kolejne wymyślne pouczenie, czy incydent w szatni uzna za naturalny błąd nowicjusza, którego nie należy traktować poważnie.

– Zrozumiałem chyba, do czego służy nam broń palna – zaczął, starając się jak najszerszym łukiem ominąć nieprzyjemny temat. – Doświadczony klient za bardzo nie boi się igielnika. Dobrze mówię?

– W zasadzie dobrze – zgodził się Gusiew, ruszając i zajmując miejsce na końcu kolumny utworzonej przez grupę Myszkina. – Ujrzawszy igielnik klient zaczyna się miotać i szukać kryjówki. A kiedy pojawia się kompania z pięknymi armatami wielkiego kalibru, wszyscy od razy łagodnieją i nabierają rozumu. Widziałeś, jak wszystko pięknie się uspokoiło, gdy Myszkin im puścił serię nad głowami? Jeden gość omal z wrażenia w basenie się utopił.

– A tych pięciu wzięliście?

– Aha. Rzadki przypadek łajdackiego towarzystwa. Kolektyw, jak to się mówi. Mieli nawet wspólną kochankę. O tej braci możesz już zapomnieć, uznaj, że ich już nie ma. Ale ci klienci, na których ty się nadziałeś – bardzo ciekawy przypadek. Aż ręce swędzą, żeby się dowiedzieć, co to za jedni.

Waluszek przesunął dłonią po skroni. Głowa go bolała – i akurat z tej strony, w którą nieomal trafił go but przeciwnika.

– Ja już swoje wnioski wyciągnąłem – stwierdził. – Następnym razem nie będę się cackał.

– Dobrze by było. No nic, Loszka, najciekawsze jeszcze przed nami. Jak ci się podoba pierwszy dzień pracy? Nie zabrakło emocji?

– Nie zabrakło. Często tak?

– Ależ co ty! Dziś mieliśmy po prostu bardzo… eee… urodzajną zmianę. Zwykle jest znacznie mniej ciekawie. Ot, zwinie się jakiegoś żebrzącego oberwańca, przekaże się go mentom – a i to święto! Czasami bywa tak nudno, że sam awantury zaczynasz szukać. My przecież bardzo starannie Moskwę oczyściliśmy.

– A kim jest Bobik? – Waluszek przypomniał sobie dyskusję w ruchomym sztabie Myszkina.

– Najemny zabójca, były agent operacyjny GRU. Podczas próby zatrzymania zastrzelił dwóch naszych, a trzeciego ranił. Zaraz potem menty go od nas przejęli, tak samo jak mojego przyjaciela Szackiego. Chcieli przez niego dotrzeć do tych, co mu robótki zlecali. Więc ten Bobik uciekł w drodze do aresztu śledczego – i to od razu do Ameryki prysnął. Tyle z tego dobrego, że już tu nie wróci.

– Dlaczego nie wróci?

– Dlatego, że na samym początku przekazał nam nazwiska wszystkich zleceniodawców. Puścił farbę aż miło. I ci zleceniodawcy czekają tu na niego jak szpaki na wiosnę. W razie czego będzie miał bardzo gorące powitanie. Rozumiesz? Tylko nie chlapnij gdzieś tego, bo to informacja zastrzeżona.

– Właściwie to niczego nie zrozumiałem – przyznał bezradnie Waluszek. – Jak puścił farbę, to po co był potrzebny tym z Pietrowki?

– Mówiłem przecież – chcieli dotrzeć do zleceniodawców.

– Ale… eee…

– ASB też ma swoje interesy na tym świecie – uśmiechnął się Gusiew. – I bywa, że one zupełnie nie pokrywają się z interesami MSW. Bobik pracował dla takich ludzi, których nie było sensu ruszać. Ich wybrakówka pociągnęłaby za sobą nowy podział władzy. A czego ludzie potrzebują? Spokoju i stabilizacji. No i my ten spokój im zabezpieczyliśmy. Porozmawiało się z tym i owym, i otrzymaliśmy solidne gwarancje, że wygłupy z zabójstwami na zamówienie już się nie powtórzą…

– A Bobika odesłano do Stanów – zakończył Waluszek.

– Właśnie tak.

– Co?!

– Właśnie tak, jak powiedziałeś.

– Niczego nie rozumiem – po raz kolejny przyznał Waluszek. – Słuchaj, Pe, a ty skąd to wszystko wiesz?

– Krasnoludek mi powiedział – odparł przyjaźnie Gusiew.

– I po co mi to opowiadasz?

– Bo w ogóle gaduła jestem. Wszyscy to wiedzą.

Waluszek obraził się i umilkł. Samochód jechał wzdłuż bulwarów. Za oknem Moskwa rozkoszowała się cichą letnią nocą, a liczba obejmujących się na ławeczkach parek zwiastowała bliską eksplozję demograficzną.

– Boże, jakże ja kocham to miasto – westchnął Gusiew. – Czasami, wiesz, aż mnie wściekłość ogarnia – czemu i za jakie grzechy nie udało mi się w nim pożyć do woli, co?

– Znaczy, jak? – burknął nachmurzony Waluszek.

– Stary już jestem – kolejne westchnienie. – Jak byłem młody, to kroku tu nie dało się zrobić, żeby na jakiegoś drania się nie natknąć. Właśnie wtedy, kiedy tak się człowiekowi chciało uśmiechać do wszystkich, kochać wszystkie dziewczyny i po prostu cieszyć się życiem… Teraz wszyscy wokół chodzą uśmiechnięci, ale mnie to już jakby niepotrzebne…

„Potrzebne, i to jeszcze jak – pomyślał Waluszek. Odwróciwszy się spróbował pomyśleć o czymś innym – za oknem rzeczywiście było pięknie, ale przed oczami wciąż miał ten przeklęty but. Na grubej skórzanej podeszwie z solidnym rantem. – Ciekawe, czy swoich poprzednich prowadzonych też Gusiew tak głupio tracił? Miał przecież swoją trójkę”.

– Posłuchaj, Pe – odezwał się ostrożnie. – Z góry przepraszam za to, że być może za daleko się posuwam… Co się stało z twoimi partnerami? No, z tymi, których miałeś przede mną…

Gusiew zagryzł wargi.

– Wybacz – Waluszek sam pojął, że za wcześnie jeszcze na zadawanie takich pytań. – Wybacz.

– Drobiazg – odpowiedział Gusiew. – Jakby powiedział mój przyjaciel Daniła: „Wyluzuj stary, bywa…” Wiesz, Loszka, chyba już mogę to wspominać bez bólu. Chociaż… Chociaż przecież to ja ich załatwiłem. Sam.

Umilkł, a Waluszek nie zdecydował się na zapytanie, co właściwie Gusiew miał na myśli.

Zanim grupa Daniłowa zaczęła zajmować się wyłącznie odstrzałem bezpańskich psów, wykonywała poważne i w pewnym sensie delikatne, drażliwe zadania. I jakoś tak wyszło, że Daniłow i jego towarzysze zajmowali w Centralnym mniej więcej tę samą pozycję, jaką w milicji ma obyczajówka. Pośród innych starych wyjadaczy Daniła wyróżniał się względnie giętką psychiką i czymś, co choćby z grubsza, ale przypominało porządne wychowanie i maniery. Nie to, żeby szczególne zadania zlecano mu umyślnie: z początku same jakby go znajdowały, a potem rzeczy się ustaliły. Jak wszystkie normalne zespoły grupa Daniłowa chodziła po wyznaczonych trasach, ale zadania specjalne przedzielano jej takie, do jakich nie można było posłać zbyt – powiedzmy – prostolinijnego Myszkina z jego automatem i zamiłowaniem do strzelania seriami. Daniłow dyskretnie likwidował potajemne domy schadzek, działające bez licencji kliniki aborcyjne, bez niepotrzebnej brutalności zgarniał z rozmaitych prywatnych mieszkań sztaby sekt religijnych, dokładnie rozpracowanymi i precyzyjnymi uderzeniami wyjmował z artystycznej bohemy zbytnio rozpuszczonych narkomanów i potrafił nawet brakować splamionych braniem łapówek czy współpracą z bandytami milicjantów, nie czyniąc sobie jednocześnie wrogów z pozostałej części mentowni.

A to, że brutalnie bił sutenerów i raz w napadzie złości zrobił jednemu szarlatanowi uzdrowicielowi lewatywę z wiadra mydlanej wody, według miar ASB było zupełnie w porządku.

Kompletne i całkowite zniknięcie z głównych ulic rozmaitych bomzów [11] i żebraków też było jego zasługą. Oczywiście, w tej nudnej, brudnej i niewdzięcznej robocie grupa Daniłowa pełniła tylko rolę wierzchołka góry lodowej. Każdego pojmanego przejmowała potem Służba Szczególnej Pomocy Medycznej i Ośrodek Rehabilitacyjny ASB – skomplikowane struktury powołane do tego, żeby określać, czy klient ostatecznie utracił wszystkie ludzkie cechy i do stwarzania tym, którzy naprawdę chcieli się wydostać z błota normalnych warunków startowych. Czynności te podejmowano oczywiście dopiero wtedy, kiedy klient wyraził zgodę na detoksykację, korektę psychiki i przynajmniej pięcioletni okres próbny życia na prowincji pod milicyjnym nadzorem. Dotyczyło to dorosłych – dzieciaków nikt nie pytał. Co prawda, bezdomna smarkateria z ochotą godziła się na życie w internatach. Od kiedy złodziejstwo stało się zajęciem bardzo niebezpiecznym, a dawania żebrakom pieniędzy zaczęto odmawiać jak kraj długi i szeroki, wyżycie na ulicy stało się bardzo trudne.

вернуться

[11]Bomza – osobnik Bez Określonego Miejsca Zamieszkania.