Выбрать главу

– Uhmm…

– No to spróbuj, jakie one są – powiedział łagodnie Gusiew.

Waluszek i zatrzymany spojrzeli na Gusiewa ze zdumieniem w oczach. A Gusiew podszedł blisko do chłopaka i mocno wziął go za kark. A potem podsunął mu otwartą dłoń pod nos.

– Jedz – powiedział tak samo łagodnie, jak przedtem. – Spróbuj, jak smakują.

Wałuszek chciał krzyknąć: „Pe, ty chyba zwariowałeś!” – ale się powstrzymał. W tej chwili obaj, prowadzony i przewodnik, byli związani szczególną sytuacją i szczególnym układem, w których nie kwestionuje się decyzji przełożonego. Przeciwnie, przełożonego trzeba wspierać we wszelkich jego działaniach. Zrobiło mu się jednak straszno. Nawet nie straszno – ale jakoś tak… niedobrze.

Wszystko było jak w filmie Greenawaya – nierealne i jakby w innym wymiarze. Złodziejaszek nawet nie próbował stawiać oporu – dławił się tylko i charczał. A Gusiew karmił go monetami z ręki.

– A teraz zmiataj – odezwał się jak przedtem obojętnie, odwracając się do winowajcy plecami i wyciągając papierosy. – Dzięki, Loszka, chowaj rurę. Chodźmy, przyjacielu, napijmy się piwka.

Waluszek patrzył nad ramieniem Gusiewa wprost w wytrzeszczone oczy złodzieja. Ten stał jak skamieniały, ni żywy, ni martwy. A Gusiew patrzył na Waluszka i się uśmiechał.

– Chodźmy, Loszka – powtórzył łagodnie. – Koniec przedstawienia.

Waluszek powoli schował broń i zerknął na skaner.

– Wymaż to i anuluj zapytanie – machnął ręką Gusiew. – Fałszywy alarm. Po prostu fałszywy alarm.

Mocno objął Waluszka ramieniem, odwrócił i pociągnął ku Arbatowi.

Z tyłu rozległ się krzyk. Waluszek się szarpnął i wyrwał z objęcia Gusiewa. Złodziej leżał na asfalcie miotając się konwulsyjnie i wyjąc, jakby go diabeł opętał.

– Loszka, uspokój się. Niewiele zżarł, nie będzie nawet dwóch rubli. Na razie nic strasznego się nie dzieje. To tylko histeria.

– A co potem? – zapytał przerażony Waluszek.

– A skąd mam wiedzieć, przyjacielu? – wzruszył ramionami Gusiew. – Choć to rzeczywiście ciekawe. Wrócimy do Centralnego, to zapytamy lekarza. Obowiązkowo zapytamy. No chodź, strzelimy sobie po kufelku. Na taką pogodę szczególnie dobrze idzie „Specjalne oczakowskie”. Wspaniale smakuje.

Złodziej walił głową w asfalt. W oknach pojawiły się przestraszone twarze, ktoś wybiegł z bramy i pochylił się nad wstrząsanym drgawkami ciałem.

– No widzisz, wszystko w porządku – stwierdził Gusiew ciągnąc prowadzonego za sobą. Jednocześnie naciskał klawisze skanera, odwołując żądanie przekazania danych osobowych.

I rzeczywiście, po co one komu? Przecież nikt złodzieja o nic nie oskarżył.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

…tragiczna i okrutna postać prawdziwego Drakuli, księcia Vlada III, nie powinna się zatrzeć w ludzkiej pamięci. Przecież cała jego historia jest jaskrawym przykładem na to, do jakich przestępstw przeciwko ludzkości prowadzi postępowanie zgodne ze znaną i w naszych czasach dewizą: „Cel uświęca środki”.

Człowiek o ksywie Pismak pojawił się w Moskwie nagle, jakby wyłonił się spod ziemi. Na długo przed pojawieniem się Wybrakówki nieraz zatrzymywali go milicjanci i za każdym razem puszczali, zgrzytając zębami. I to uwzględniając fakt, że zapytany o zawód Pismak zawsze odpowiadał szczerze: „Jestem złodziejem w swoim prawie” [12]. Wraz z nadejściem nowej epoki i pojawieniem się realnej możliwości natychmiastowego dostania kuli w łeb za takie odzywki, Pismak rozpłynął się w powietrzu. Szukali go długo i bezowocnie, a potem machnęli ręką, na podstawie słusznego przypuszczenia, że łajdak opuścił kraj w poszukiwaniu państw bardziej demokratycznych, gdzie z takimi jak on certowano się przy pojmaniu i żadną miarą ich nie deportowano do ojczyzny, jęczącej pod butem faszystowskiej dyktatury.

Ale nagle do nudzącego się przeraźliwie z braku zajęcia pewnego oficera milicji dotarły słuchy, że Pismak ladą dzień nawiedzi stolicę. Kapitan momentalnie zagryzł uzdę i zaczął grzebać ziemię kopytem. Podsumowując, informator wskazał dokładny czas i konkretne miejsce, w którym będzie można Pismaka wybrakować. Operacyjny pojawił się w ASB osobiście i Gusiew natychmiast zauważył, że dawno już nie widział tak zadowolonego z siebie i szczęśliwego człowieka.

Grzech takiego rozczarować.

– Ty masz dwójkę, to idź ty – polecił szef Gusiewowi. – Typ jest cwany i lepiej go przedwcześnie nie płoszyć. A z ulicy będą was ubezpieczać.

– Przy okazji sobie podjemy – nie wytrzymał Gusiew. Pismaka należało brać w restauracji, gdzie miał spotkanie w interesach. – Co to za ksywa – Pismak? Pisiak? Pijak? Jebak?

– Takie ma nazwisko – Pipija – powiedział kapitan, spoglądając z wrogością na Gusiewa. Gusiew od razu mu się nie spodobał – za mało wykazywał entuzjazmu, zważywszy na honor, jaki miał go spotkać.

Gusiew obrócił w palcach fotografię Pismaka, który wyglądał na niej jak absolutnie przeciętny Rosjanin i rzucił ją na stół. Pożytku z niej zbyt wielkiego nie było, bo Pismak z pewnością zmienił swój wygląd.

– Gotów jestem się założyć, że dopóki ten zboczek nie kupił sobie tytułu złodzieja, był najpewniej tylko Pipusiem – oznajmił.

– Skąd znacie szczegóły? – najeżył się kapitan.

– Powiedzmy, że mam nosa. Widziałem już całe stada takich szakali. Nawet ci się nie śniło, ilu ich rozchodowałem.

– Dobra, Pe, nie zalewaj – obciął go szef. – Nikogo nie rozchodowałeś. Co o nas sobie ludzie pomyślą…

– No co? – uniósł się Gusiew.

– To tylko taka figura stylistyczna – zapewnił szef kapitana.

– Wy, tego… – milicjant pogroził Gusiewowi palcem. – Wy, towarzyszu starszy pełnomocniku, nie próbujcie tylko zaczynać rozróby w miejscu publicznym.

– No, jakżeby inaczej, porządek społeczny najważniejsza rzecz – kiwnął głową Gusiew. – Kolego, pozbądźcie się niepokoju. Głowę położę, ale wrzasków i krwi nie będzie!

– Lepiej, żeby nie było – mruknął kapitan z pogróżką w głosie.

– A czemu miałaby wybuchnąć jakaś wrzawa? – niewinnym tonem spytał Gusiew. – Sytuacja jest cicha i spokojna. No, spróbujcie to sobie tylko wyobrazić, zachodzi dwóch durniów do knajpy. Podchodzą do tego Pismaka, który ma przy sobie ze dwóch ochroniarzy. I oczywiście żadnych przyjaciół przy otaczających go stolikach. Z przeciwnych końców sali nikt nie obserwuje podejrzanego rejonu, jak to się zwykle robi w takich wypadkach, żeby mieć dobre pole ostrzału i w razie czego podziurawić durniom dupska. Po cholerę panu Pismakowi takie zabezpieczenia? Kogo miałby się bać? Brakarzy? Więc nasi durnie podchodzą, wyciągają igielniki… Pismak radośnie się uśmiecha i z własnej inicjatywy wyciąga kopyta. Ochroniarze nieboszczyka z entuzjazmem biją brawa. Partner nieboszczyka w interesach sięga po komórę i dzwoni do państwowego przedsiębiorstwa pogrzebowego „Świetlana Przyszłość”, żeby zamówić wieńce. Wszystko to bardzo proste, kolego. Jak zawsze.

– Nie rozumiem waszego poczucia humoru – warknął operacyjny. – Koniec końców to wasza robota.

– Aha. We dwóch na przynajmniej czterech. Z igielnikiem na pistolety. Wiecie, robię to niemal codziennie. Dobrze choć, że zrobiło się chłodniej…

Milicjant nagle się uspokoił.

– Kolego, przestańcie udawać Greka – poprosił. – Po pierwsze, będzie ich trzech. Czwarty nie kiwnie palcem, to nasz człowiek. Powiedzmy, że niejawny współpracownik. Po drugie, przestępcy i kryminaliści to z definicji klientela ASB. Nasza sprawa, to nadać wam robotę, a reszta to już wasza rzecz. My zwabiliśmy Pismaka w konkretne miejsce, ryzykując przy okazji życiem informatora. Co więcej, posadziliśmy informatora z Pismakiem przy jednym stole. Nie będzie mógł zbyt długo przeciągać rozmowy. Powinniście wejść w przeciągu najwyżej pięciu minut i zneutralizować klienta, zanim się zorientuje, że został wystawiony.

– To znaczy, że wziąć go przy wejściu do restauracji nie zdążymy, a przy wyjściu będzie za późno – uściślił szef. – Zrozumiałeś?

вернуться

[12]W oryginale Skryba używa bardzo charakterystycznego i nieprzetłumaczalnego określenia „Wor w zakonie” oznaczającego złodzieja recydywistę, mającego wyjątkową pozycję wśród złodziejskiej ferajny.