Выбрать главу

– Mogę sobie wyobrazić. Draństwo…

– On ją wypatroszył. Nie mówię tego, żeby się popisać krasomówstwem – ciągnął Gusiew drewnianym głosem. – Nie myśl, że mam z Szackim jakieś osobiste porachunki. Po prostu czegoś takiego nie wolno puścić płazem. Nie mówię już o tym, ilu porządnych ludzi ten drań posadził na igle, a potem trzeba ich było wysyłać do obozu. Wiadomo, jeżeli człowiekowi potrzeba hery, zawsze ją znajdzie, nie tu, to tam. Ale przecież dobry producent jest dla artystów jak ojciec… A Szacki jest dobrym producentem.

Starszy grupy westchnął ciężko i usiadł prosto.

– Co proponujesz? – zapytał.

– Obawiam się, że Pismak zbije nam Szackiego.

Rozmówca milczał przez pewien czas. Członkowie jego grupy ucichli, że nie było słychać nawet ich oddechów. Waluszek, który siedział w rogu i czekał na rozkazy, też mimo woli znieruchomiał.

– A jak to miałoby się stać? – zapytał starszy grupy sucho i rzeczowo.

– Widzę trzy możliwości. Albo się spóźnimy, albo ujawnimy się przy podejściu. Albo coś zaimprowizuje się na miejscu, choć jeszcze nie wiem, co…

Waluszek nerwowo przełknął ślinę. Ani razu jeszcze nikt go nie trafił prawdziwą kulą i nie był za bardzo pewien niezawodności swojego kombidresu. Co prawda Gusiew go zapewniał, że pancerz brakarza dobrze wytrzymuje trafienie pociskiem z dziewiątki, tylko potem boli i zostaje paskudny siniak.

W ciągu kilku dosłownie sekund cały wymyślny psychiczny pancerz, w który Waluszka oblekli drogą żmudnego treningu na kursie przygotowawczym, rozleciał się w cholerę.

– Ty idziesz, więc ty decyduj – stwierdził starszy. – Tylko czy Pismak ma przy sobie broń?

– Pismak żyje poza prawem. Każde zetknięcie z mentami lub ASB to dla niego pewna śmierć. On musi mieć przy sobie broń. To jego jedyna szansa, by się wyrwać z pułapki i uciec.

– Ty jednak jesteś maniakiem, Gusiew – stwierdził rozmówca uprzejmie.

– I ciebie to dziwi? – zapytał Gusiew, jak przedtem patrząc w okno.

– Hmm… Nie, to twoja sprawa. Mnie dziwi co innego. Nie bierzesz pod uwagę możliwości, że w restauracji może być obserwator mentów – to po pierwsze. I że co najmniej trzecia część stolików będzie już zajęta – to po drugie.

– No, mentami przejmować się nie powinieneś…

– Nie przejmuję się. Moja rzecz to osłona.

– …a uczciwym obywatelom nic nie grozi, daję ci na to moje słowo.

– Ciałem ich będziesz osłaniać? – zapytał starszy wyjątkowo zjadliwym tonem.

– Oczywiście – odpowiedział Gusiew jak najbardziej poważnie, i Waluszek poczuł ssanie w dołku.

– No, jak chcesz, Pe… – Starszy grupy podniósł ręce na znak kapitulacji. – Jedno ci mogę obiecać. Będę milczał jak grób. Chłopcy też, prawda? – zwrócił się do swoich podwładnych.

„Chłopcy” odpowiedzieli twierdzącym pomrukiem.

– Święta sprawa – odezwał się surowo i poważnie wyglądający pełnomocnik, stary wyjadacz w wieku mniej więcej pięćdziesięciu lat. – Miejsce gada jest w piachu, sążeń pod ziemią. Dawno już tak trzeba było. A przecież znów się pchają, złażą ze wszystkich stron jak karaluchy! Iluż ich wybrakowaliśmy, a oni znów się pchają…

– Poczuli, że wymiękamy – rzucił starszy grupy, a Waluszkowi wydało się, że słyszy to nie po raz pierwszy. Oczywiście, że słyszał. W Centralnym.

– Jest! – sapnął jeden z obserwatorów. – Widzę! Ani chybi to on!

W pomieszczeniu wszczął się nagły ruch. Starszy rzucał do radiotelefonu jakieś urwane rozkazy, wydając je drugiej części grupy, która ryglowała tylne wyjście z restauracji. Kilku brakarzy kopnęło się do drzwi. Waluszek po raz kolejny sprawdził swój igielnik.

Nigdy jeszcze w życiu tak się nie bał.

Klient podjechał do restauracji rozklekotanym „Moskwiczem”. Towarzyszyła ma para goryli, na widok których Gusiew odetchnął z ulgą. Bał się, że w orszaku Pismaka zobaczy ochroniarzy nowego typu – sympatycznych ludzi o gustownych i kosztownych fryzurach, bez nadmiernie rozwiniętej muskulatury, spostrzegawczych i bystrych, którzy w lot wyczuwali każde niebezpieczeństwo, a w walce byli bezwzględni i zdecydowani. Ci dwaj wyglądali i poruszali się jak krowy na lodzie.

Sam Pismak pasował zresztą do nich jak ulał. Jakby przybył na machinie czasu wprost ze strasznych lat dziewięćdziesiątych, kiedy Moskwa pełna była łysogłowych bandziorów. Gdyby miał przy sobie współczesnych ochroniarzy, ci nie mogliby się nawet upodobnić wyglądem do ochranianego, co było jedną z podstawowych zasad ich zawodu.

Wbrew temu, czego się po nim spodziewano, Pismak nie zrobił sobie plastycznej operacji twarzy. Zapuścił tylko brodę, rozjaśnił ją razem z włosami i włożył na nos okulary. Ale Gusiew i Waluszek byli pewni, że mają przed sobą właściwego klienta.

Trójka operacyjna weszła do restauracji. Gusiew spojrzał pytająco na dowódcę grupy.

– Czysto – stwierdził starszy. – Nie zauważono, żeby oprócz nas ktoś jeszcze obserwował to miejsce. Moi chłopcy zajmą miejsca, kiedy ty zaczniesz. Jedna sprawa. Klienta pasą [13] jednak menty. Ze sporej odległości i do restauracji nie będą się pchali.

– A przecież zapewniali, że nie mają pojęcia, skąd się zjawi – mruknął Gusiew. – Może to nie menty? Sprawdź.

– Samochód jest na mentowskich numerach.

– A… pieprzyć ich. Loszka, gotów?

– Uhmm… – wydusił z siebie Waluszek, czym zasłużył sobie na taksujące spojrzenie starszego grupy wsparcia.

– No to za mną! – rozkazał Gusiew.

– Żyjcie, chłopaki! – pożegnał ich starszy.

Gusiew i Waluszek już wcześniej omówili wszelkie możliwe warianty zachowań swoich i wroga. Co więcej, przećwiczyli je w sali taktycznej, gdzie ze dwadzieścia razy powtórzyli rozmaite ewolucje wokół ławki, która imitowała stół restauracyjny. Teraz jednak Waluszek nie miał pojęcia, czego odeń zażąda Gusiew. Postanowił więc nie miotać się bez potrzeby, a czekać.

Dziwne było to, że jego zwierzęcy strach jakby się rozpłynął po kościach w nicość.

U wejścia Gusiew zatrzymał prowadzonego i obejrzał go fachowym okiem.

– Nieźle – ocenił. – Godnie odziany i nie widać broni. I wspaniale leży ci ten krawat! Nie to, co u mnie. Loszka, czemu ty nie przychodzisz do pracy w krawacie?

– A cholera z nim… – zaprotestował słabo Waluszek. Miał na sobie piękny długi płaszcz, garnitur, śnieżnobiałą koszulę i krawat, który długo dobierała mu dziewczyna, przekonana, że jej Loszka z Gusiewem idą odstawiać durni na jakiejś oficjalnej ceremonii.

Sam Gusiew „odział się” w eleganckie czarne palto, które upodobniło go do najemnego zabójcy z lat trzydziestych Chicago ubiegłego wieku – brakowało mu tylko czarnego kapelusza z białą wstążką. Uwzględniając siwiznę we włosach, Gusiew mógłby śmiało i z powodzeniem pracować dla jednej z tamtych rodzin.

– No dobra. Działamy ściśle według planu. Załatwiamy najpierw goryli. Jeden drobiazg. Rezygnujemy ze sztuczki z rozmową między nami. Wszystko biorę na siebie. Strzelaj po słowach „Bardzo przepraszam”. Jasne? Potem ty przytrzymaj Szackiego, a ja porozmawiam z Pismakiem. To wszystko – naciągnął na ręce cieniutkie rękawiczki z lateksu.

– Zrozumiałem. – Waluszek w istocie zrozumiał, że jego zadanie w zasadzie pozostaje takie samo, co mocno go podniosło na duchu.

– I nie pytaj mnie, po kiego wała to komu potrzebne – surowo przykazał Gusiew. – Potrzebne i tyle!

– Rozumiem.

Zadzwoniła komórka. Gusiew wyjął aparat. Przydziałowy transiver zostawił dziś w Centralnym.

– Tak? Zrozumiałem. Świetnie. Dziękuję. Jak tylko wejdziemy do środka, zrób mi przysługę i zadzwoń jeszcze raz. Zwyczajnie. Wszystko, wchodzimy.

Gusiew dał znak ręką, Waluszek otworzył drzwi i wyszedł na ulicę.

– Mamy szczęście – stwierdził Gusiew. – Obok tamtych zwolnił się stolik. Skierują nas właśnie do niego. Chłopcy jakoś dotarli do kierownika sali. A powiadają, że w ASB same matołki pracują…

Restauracyjka była niewielka, przytulna, z głośników sączyła się miła i niezbyt natrętna muzyka, a w powietrzu unosiły się dyskretnie smakowite zapachy. Stoliki poustawiano w niewielkich niszach, przy których umieszczono stojaki na ubrania. Kwestię wieszaków Gusiew wyjaśnił na samym początku – przecież nie pchałby się do stolika w płaszczu!

вернуться

[13]A co się robi przy pasaniu krów? Obserwuje się je Z daleka. „Pasać, paść” - dyskretnie prowadzić obserwację obiektu (ros. kmina).