Выбрать главу

– Zrozumiałem – na wargach Iwana znów zakwitł jadowity uśmieszek. – Mówisz o źródłach „Styczniowego Puczu”.

– No nie, jak zwykle wszystko upraszczasz. Pucz musiał nadejść. Co więcej, nie mógł się nie udać. Ale jego następstwa okazały się takimi… jakimi się okazały właśnie z powodu opracowania Paszy.

– Oddaliście dyskietkę ojcu, który zachwycił się jej treścią i ją rozpowszechnił! – wyglądało na to, że Iwan lada moment zacznie chichotać.

Oszołomiony wiadomościami Waluszek popatrzył na Gusiewa. A Gusiew znów się uśmiechał.

– A po co? Myślę, że Paweł sam rozesłał tekst po sieci, gdzie trzeba. A ja w ogóle nikomu jej nie pokazałem. Co więcej, ja ją zniszczyłem. Ale co nieco zapamiętałem na zawsze. Na przykład oryginalny tekst „ptaszka”. Zaczynał się od słów „Macie prawo umrzeć”.

– Ptaszkin! Oczywiście! – westchnęła porażona domysłem Maja.

– To był mój ostatni obowiązek wobec imiennika – kiwnął głową Gusiew. – Nikt z obywateli nie wie, że „Teorię Przemocy Nadrzędnej” i główne zasady Wybrakówki opracował właśnie on. Ja myślę, że on nawet zakładał, iż jego imię przepadnie w odmętach Lety [15]. Ale Paweł strasznie chciał się zemścić na tych łajdakach. I osiągnął swoje, co prawda w dość niezwykły sposób. A ja zadbałem o to, żeby choć pośrednią drogą się dowiedzieli, kto się z nimi rozlicza i komu zawdzięczają swoją sytuację. Kiedy wasz pokorny sługa zaczął pracować w Wybrakówce, „ptaszka” nazywano rozmaicie. Jedni „ostatnim słowem”, inni „modlitwą”. A ja opowiedziałem chłopakom historię Pawła Ptaszkina. Co szczególnie ciekawe – nic mi z tego powodu nie zrobiono.

– Tatuś was osłonił – wtrącił Iwan. Ciągle jeszcze usiłował odepchnął od siebie nieodparte wnioski z historii, którą przed chwila usłyszał.

– Wania, ty mnie z kimś mylisz – Gusiew zewnętrznie zachował obojętność, ale w jego głosie zgrzytnęło coś ledwo słyszalnie. – Mój ojciec umarł wiele lat przed puczem. I nawet choćby miał takie wpływy, o jakie go posądzasz…

– Chwileczkę! – Mina Iwana wyrażała teraz zdziwienie i niedowierzanie. Waluszek po raz pierwszy od początku rozmowy ujrzał Iwana zbitego z pantałyku. Historia Ptaszkina zupełnie go nie poruszyła. – Więc wy nie jesteście TYM Gusiewem?

– W ogóle nie jestem Gusiewem – stwierdził Gusiew. – I Pawłem też nie jestem.

Nie wiadomo dlaczego, Iwan zerknął na Waluszka.

– A idźcie do diabła, towarzyszu Nie-Gusiew… – poradził. – Idźcie w cholerę z waszymi bajkami i z waszą nieskończoną grą.

– A pewnie, że pójdę – Gusiew wstał, więc Waluszek także się podniósł. – Maju, dziękuję za kawę. Jeszcze się zobaczymy. A z tobą Wania, mam nadzieję, widzieliśmy się po raz ostatni…

– Co to ma znaczyć? – zapytała cicho Maja. Jej twarz nagle jakby się zapadła w głąb samej siebie.

– Maju Zacharowna, on niczego nie zrozumiał. On chyba w ogóle nie rozumie, w jakim kraju żyje. O czym mam z nim rozmawiać?

– Gusiew!!! – głos Mai załamał się w krzyku.

– Jesteś w Rosji, chłopcze – powiedział Gusiew patrząc Iwanowi prosto w oczy i nie zwracając uwagi na innych. – Pomyśl o tym, w jakiejś wolnej chwili. Przypomnij sobie historię tego kraju. Postaraj się znaleźć choć jakiś maleńki kontakt z jej pulsem. A jak nie wyjdzie, to posłuchaj mojej rady – wal do tego twojego Izraela i nigdy tu nie wracaj.

– A co, Iwan jest Żydem? – zapytał Waluszek, gdy wsiedli obaj z Gusiewem do samochodu i przewodnik zapalił z widoczną ulgą.

– Skąd ci się to wzięło? – zdziwił się Gusiew.

– No, sam powiedziałeś – wal do tego swojego Izraela…

– A-aaa… Nie, to tylko tak. Szpileczka i tyle. Wańka sądzi, że ja nie wiem, jakim on jest zajadłym antysemitą. Czytałeś taką broszurkę: „Kremlowskie Gwiazdy Syjonu”? Nie? To nie czytaj. Jego robota. Myśli, że w Agencji o tym nie wiedzą. Ha! I popatrz, robi za Europejczyka, obrońcę praw człowieka… S-smarkacz… Z przyjemnością bym go stuknął przy zatrzymaniu, tylko Mai mi żal.

– Tylko tak mówisz, żeby parę z kotła spuścić – stwierdził Waluszek z przekonaniem w głosie. – Przecież ja cię znam, Gusiew. Chociaż okazuje się, że wcale nie jesteś Gusiew.

– Ależ jestem, jestem, wyluzuj stary. Oczywiście, nie jestem krewnym TEGO Gusiewa. W tym Iwan się przeliczył. Co ponownie nam pokazuje, jaki z niego bałwan i jak mu daleko do prawdziwego profesjonalisty.

– A może i Ptaszkina nie było? Posłuchaj, przewodniku, zechciej ty mnie uprzedzać, kiedy ci można wierzyć, a kiedy nie.

Gusiew odwrócił się do Waluszka i mocno wziął w ręce klapy jego kurtki.

– Kiedy mówię do ciebie, wierz w każde słowo – powiedział prawie tonem rozkazu. – A kiedy rozmawiam z potencjalnym brakiem, nie wierz niczemu. Zadowala cię taki układ?

– A owszem. Więc był Ptaszkin, czy nie?

– Siadaj ty, przyjacielu, za kółkiem – uciął Gusiew. – Pora jechać do pracy.

Zamienili się miejscami. Waluszek przekręcił kluczyk. Gusiew palił, milczał i patrzył w okno. Odezwał się dopiero, kiedy samochód zajechał na parking na dziedzińcu biur Centralnego.

– Naprawdę nazywał się Lebiediew – powiedział. – Paweł Leonidowicz Lebiediew. Taaak… Lebiediew [16], Ptaszkin, wielkiej różnicy nie ma. I jeden i drugi… mają skrzydełka. Jak komuś powiesz – zabiję.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Taki układ – połączenie miłości i strachu – jak najbardziej odpowiadał Vladowi. Ten, kogo się boją i jednocześnie kochają, bez trudu zbierze całą armię.

Znajdująca się w piwnicy strzelnica grzmiała teraz głosami Daniły i Myszkina.

– To nie moje trafienie! – krzyczał Myszkin, potrząsając w powietrzu podziurawioną płachtą tarczy. – To ty, gadzie zezowaty, powiedzmy, mi ją podstrzeliłeś!

– No, powiedz jeszcze, że umyślnie!

– A-aaa… pewnie, że umyślnie!

– Przecież mamy policzone naboje, bałwanie! Sam je liczyłeś!

– Ja pewnie, powiedzmy, liczyłem! A ktoś tam, powiedzmy, jeszcze się grzebał, coś mu nie pasowało, powiedzmy!

Gusiew ostrożnie wcisnął się pomiędzy obu drągali.

– Może wezwiecie bezstronnego sędziego? – zapytał. – Akurat jestem. Taksa po szklance od ryła. Będę sądzić surowo, ale sprawiedliwie.

– O! – twarz Daniłowa rozluźnił uśmiech. – Cześć, Pe. No, dostałeś tego swojego Szackiego? Winszuję!

Myszkin z rozdrażnieniem odrzucił tarczę w bok.

– Pe, on znów muchy mi wsadza w tarczę – poskarżył się. – Wpakował mi kulę, w samą, powiedzmy, „bieliznę”.

– Nie w samą i nie w bieliznę. Piękna siódemka. Albo szóstka. Wyluzuj stary, bywa…

– A co, mam go obszukiwać, czy jak? Skąd nam wiedzieć, czy przypadkiem dodatkowego naboju w dupie nie chowa?

– Liczyłeś moje wystrzały?! – ryknął Daniłow. – Liczyłeś, czy nie?!

– Stanęliśmy na pozycji, a on się przymierza… Za duży uchyb, patrzcie go… Dwadzieścia razy bezpiecznikiem szczękał!

– Chłopcy, pół tonu niżej, dobrze? – poprosił instruktor. Rozmawiał przez telefon. – Żona do mnie dzwoni, zlitujcie się…

– A ty mu ile, powiedzmy, nabojów wydałeś?

– Sam wiesz, tyle samo. Myszkin, błagam cię… Co? Masza, przepraszam, mam trening z domem wariatów…

– Bezczelna, podła i cyniczna wymówka, zasługująca na najsurowsze potępienie! – oznajmił Myszkin. – Krótko mówiąc, Pe, powiedz, że go potępiasz.

– Daniła, ja ciebie surowo potępiam – stwierdził posłusznie Gusiew. – Potępiam cię z góry na dół i znowu do góry. Następnym razem gorzej strzelaj, żeby nie urazić aż tak bardzo kolegi Myszkina.

– Koledze Myszkinowi po wczorajszym po prostu trzęsą się ręce – odciął się Daniłow. – Najpierw się przetrenował w sali ćwiczeń, a potem przeholował przy stoliku. No nic, bywa…

Myszkin podsunął Daniłowowi pod nos potężną pięść.

– Mogę wycisnąć dwieście kilo – oznajmił – a potem wypić dwa litry. I nie drgnie mi ani jeden paluszek.

вернуться

[15]Leto - według wierzeń staroświeckich Greków, rzeka w Hadesie, której woda obdarza dusze zmarłych laską zapomnienia.

вернуться

[16]Lebied’ - (ros) łabędź.