Выбрать главу

– Jak to? – zdziwił się pomocnik.

– W przeciwieństwie do wielu innych, Gusiew ma wielkiego, ważnego tatusia – stwierdził Korniejew. – Nie cierpię typa… Wyjechali?

– Owszem. Zapisać czas wyjazdu?

Korniejew zamknął kozik i wsunął go do kieszeni.

– Zapisz mu czas zgodny ze zgłoszeniem. Pomocnik spojrzał na niego ze zdziwieniem we wzroku.

– W Wybrakówce problemy rozwiązuje się inaczej – stwierdził Korniejew, odwracając się do monitorów i kierując jedną z miejskich kamer obserwacyjnych tak, żeby widzieć balkon, z którego miał strzelać Gusiew. – Ucz się, synku…

– A… – uśmiechnął się pomocnik. – W razie konfliktu wy po prostu wzajemnie się zabijacie.

Korniejew spojrzał na niego przez ramię i skrzywił się pogardliwie.

– Już nie – powiedział. – Zbyt mało nas zostało.

Wysławszy Waluszka na balkon, Gusiew zaparkował samochód, biegiem skoczył ku przejściu i po kilku chwilach znalazł się po drugiej stronie prospektu. Uliczne głośniki zachłystywały się radosną muzyką, skutecznie zagłuszając wrzaski kandydata na samobójcę. Gapiów zresztą nie było, i tylko niektórzy milicjanci w mundurach ukradkowo popatrywali ku górze.

„Karawan” stał na podwórku, a obok zatrzymało się kilka znajomych samochodów – widać było, że przyjechał dochodzeniowy z „grupą wsparcia”. Gusiew westchnął z ulgą – na terenie akcji pojawił się przełożony, który w razie czego weźmie na siebie odpowiedzialność za podjęte decyzje.

Za stołem w westybulu budynku starannie sprawdzał przepustki jakiś nieznany Gusiewowi drągal ze znaczkiem ASB, a obok niego przestępowali z nogi na nogę trzej wiekowi emeryci w mundurach. Gusiew doskonale znał ten typ ludzi – elitarni ochroniarze, całe życie na służbie. Ochronią wszystko i wszystkich – byle tylko dać im możliwości ochrony. Takie same niedobite mamuty stały przy wszystkich drzwiach Centralnego Szpitala Klinicznego, gdzie od czasu do czasu wylegiwał się ojciec Gusiewa, i oczywiście wszystkim robili straszliwe formalne trudności. Wierne psy wartownicze, zajadłe i uparte, potrafią tylko sprawdzać papiery i nikogo nie wpuszczać – ale w tym są znakomici. Teraz mieli gęby powyciągane bardziej niż zwykle, czym zupełnie się upodobnili do dobermanów.

Gusiew od dzieciństwa miał porachunki z takimi właśnie ochroniarzami i serdecznie ich nienawidził.

– No co, stare pierdziele! – krzyknął radośnie niemal od drzwi. – Urządziliście nam tu wypadek nadzwyczajny?

Brakarz na chwilę oderwał się od papierów, kiwnięciem głowy przywitał Gusiewa i burknął:

– Wszystkich trzech rozstrzelamy w pizdu!

I ponownie zajął się swoimi sprawami. Najpewniej także doskonale znał takich starych pryków i bardzo ich nie lubił.

– Towarzyszu… – cienkim głosem zapiszczał jeden z emerytów, rzucając się do Gusiewa i niemal wieszając mu się na ramieniu. – Towarzyszu…

Z biura przepustek wyszedł jeszcze jeden brakarz z grupą i mocno steraną księgą dyżurów w ręku.

– Stać! – rozkazał. – Marsz pod ścianę!

Gusiew pogardliwie odepchnął starucha i przeszedł do wind, zostawiając za sobą stłumione jęki, chwytanie się za serce i wywracanie oczami. „Jeszcze chwila i któryś z tych mamutów dostanie zawału! – pomyślał z wredną uciechą o dowcipnisiach z grupy wsparcia. – Boże, jakie to szczęście, że te dziadygi z żelazobetonu już niedługo powyzdychają. A my takimi się nie staniemy. Po pierwsze dlatego, że nie dożyjemy ich wieku. Po drugie – jesteśmy inni. Po prostu nie znaliśmy tego potwornego porządku społecznego, który zdławił godność ludzką minionego pokolenia. A teraźniejszy porządek, cokolwiek by o nim mówić, nie niszczy ludzkiej godności. Co najwyżej może cię zabić”.

W korytarzu na czternastym piętrze zgromadzili się ratownicy, milicjanci i brakarze.

– Ej! – niezbyt głośno krzyknął Gusiew. – Kto tu dowodzi?

Z tłumu wynurzył się facet w drogim garniturze i z wyraźnym niedostatkiem włosów na głowie, trzymający w ręce standardowy transiver z wyposażenia ASB.

– To wy jesteście Gusiew? Miło mi poznać. Łapin, śledczy państwowy drugiego stopnia.

– Jakie są rozkazy, dowódco? – zapytał Gusiew. – Powiadomiono cię, co zamierzamy zrobić?

– Owszem, powiedział mi dyżurny. Wasz snajper jest już na pozycji?

– Zaraz się dowiem. Panowie… – zwrócił się Gusiew do ratowników – czy któryś z was nie zechciałby mi pożyczyć na chwilę lornetki? I skąd tu można wyjrzeć na zewnątrz?

– Skąd zechcecie, byle nie z pokoju, w którym pracuje psycholog.

– Typ wisi brzuchem na parapecie – wyjaśnił rosły ratownik, podając Gusiewowi coś w rodzaju lunetki optycznego celownika.

– Nie próbowaliście go zaczepić jakąś pętlą – zapytał Gusiew. – Może lasso?

– Przycisnął nogi do ściany. Zaczepimy o but i po zawodach. Ale nasz niedźwiednik [18] prawie uporał się z zamkiem. Jedno szczęknięcie – i gotowe. Ale… ten pedryl usłyszy, jak nic usłyszy i skoczy. Już takich widzieliśmy…

Gusiew kiwnął głową i wszedł w pierwsze otwarte drzwi. Wyjął transiver i odszukał kanał wewnętrznej łączności dwójki.

– Loszka, jesteś na miejscu?

– Gotowe – odparł Waluszek.

Gusiew spojrzał przez okno. Waluszka nie było widać na umówionym balkonie – ktoś tylko otworzył drzwi do wnętrza mieszkania. „Zuch – pomyślał Gusiew, podnosząc do oka lunetę. – Mądrala”.

I rzeczywiście – Waluszek znalazł sobie miejsce w głębi, nawet lufa karabinu nie wystawała na zewnątrz.

– Bardzo dobrze, Loszka – pochwalił go Gusiew. – Na razie tylko siedź tam i czekaj na rozkaz. Jak samopoczucie?

– Normalne, doskonale widzę klienta. Tylko nie za bardzo mi wygląda na psychola.

– Najważniejsze, żeby wpadł do środka, a tam już nasi go wezmą. Ej, Loszka, nie pomyliło ci się przypadkiem?! W sąsiednim oknie jest nasz psycholog.

– A psycholog akurat wygląda na kompletnie stukniętego.

– Waluszek! – stęknął Gusiew. – W którym oknie masz klienta?

– No, w lewym z mojej strony… co jest, za durnia mnie uważasz, czy co?

Gusiew westchnął z ulgą. Ale nagle coś go jakby kolnęło pod sercem.

Okazuje się, że nie bardzo miał ochotę na wydawanie Waluszkowi rozkazu strzelania do człowieka, którego jedyną winą było to, że zamierzał skończyć ze sobą wobec większej widowni.

„Ciekawe, kogo mi bardziej żal – tego psychola, czy Waluszka? Nie, oczywiście, Loszki”.

– Siedź i czekaj na rozkaz – polecił i wyszedł na korytarz. A tam akurat jakoś się przetarło – Gusiew ledwo zdążył oddać lunetę ratownikowi. Ludzie w niebieskich kurtkach z żółtymi pasami szybko się wycofywali, ciągnąc za sobą swój osprzęt. Na korytarzu został tylko jeden – spec od zamków.

– Łapin! – krzyknął Gusiew. – Mój człowiek jest na miejscu, widzi klienta, gotów jest do strzału.

– Pozwalam – machnął ręką śledczy.

– Chwileczkę! – zdziwił się Gusiew. – A podstawa?

Śledczy nieco się nachmurzył.

– Według mnie, nie musicie tego wiedzieć. Wystarczy ustny rozkaz dowódcy akcji.

– A ja uważam, że jest zupełnie inaczej. Nie widzę konieczności stosowania rozwiązań siłowych. Na dole nikogo nie ma, klient nikomu nie przeszkadza. Co mówi psycholog? Jaka jest wasza decyzja?

– Gusiew, proszę się uspokoić. Ustaliliśmy tożsamość klienta. Klasyczny brak, możecie strzelać.

– Towarzyszu śledczy państwowy! – żachnął się Gusiew. – Proszę o pozwolenie na przyjrzenie się klientowi.

Łapin obejrzał się na chłopców z grupy wsparcia, jakby szukając u nich pomocy. Ale członkowie tej grupy, sądząc z ich zachowań i min, co nieco już słyszeli o brakarzu Gusiewie z Centralnego, natomiast podejrzanie młody śledczy Łapin jakoś nie zdobył sobie ich zaufania.

– W przeciwnym razie – nalegał Gusiew – będę zmuszony poprosić o bezpośrednie polecenie dyżurnego operacyjnego i szefa dziennej zmiany, oraz poproszę, żeby uwzględnili moje obiekcje w dzienniku służby.

– No to proszę, idźcie i popatrzcie sobie – wzruszył ramionami śledczy. – Tylko się pospieszcie.

вернуться

[18]Niedźwiednik - specjalista od otwierania rozmaitych Zamków (ros. kmina)