Psycholog akurat zsunął się z parapetu.
– Co powiecie? – zapytał Gusiew.
– Do ziemi nie doleci, gruchnie na przybudówkę – oznajmił psycholog. – Chyba że rozpędzi się od samych drzwi.
– I to właśnie omawialiście z nim przez pół godziny?
– Oczywiście.
Gusiew chrząknięciem zamaskował wzbierającą w nim falę rozdrażnienia i podejrzeń.
– A co, nie jesteście zorientowani? – zdziwił się psycholog. – A-aaa… Ogólnie rzecz biorąc, klient liczy na to, że rozpozna go ktoś ze stojących na dole. Sam się zapędził w sytuację bez wyjścia. Na asfalt nie zeskoczy, za drzwi nie wyjdzie…
– Co to, przedszkole jakieś, czy co?! Więc chce się zabić, czy nie?
– Nie, oczywiście, że nie. Histeria już mu przeszła, a poza tym w zasadzie jest normalny. I na domiar wszystkiego boi się wysokości. Przypomniał sobie, że się boi, jak otrzeźwiał. Ale negocjacje go nie urządzają. Powiada, że albo wszyscy pójdą precz, albo wyskoczy.
– A da się go jakoś ugłaskać?
– Za kilka godzin – owszem. Już niedługo zacznie go trochę łamać, wtedy będzie bardziej potulny.
– Narkoman? – zdziwił się Gusiew.
– Na razie łagodne stadium. Ale bierze, choć niewiele.
– Rozkazano mi go zastrzelić – rzekł Gusiew, zniżając głos do niemal szeptu.
– Niezły pomysł. Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Zresztą… sami popatrzcie, co to za jeden.
Gusiew odprowadził odchodzącego psychologa oszołomionym spojrzeniem i podszedł do okna. Wysunął głowę… i oniemiał.
Na sąsiednim parapecie palii papierosa i patrzył na ulicę wzrokiem zaszczutego psa szef biura prasowego Rady Najwyższej.
– Dima… – odezwał się Gusiew. – Co się stało?
Przerażony Dima poderwał się, tracąc równowagę tak, że niewiele brakło, a runąłby w dół, zamachał nogami, upuścił niedopałek i ostatecznie zwalił się w głąb mieszkania, przewracając chyba jakiś mebel, bo Gusiewa doszedł rumor.
Gusiew głośno odetchnął. Teraz otworzą się drzwi, do pomieszczenia wpadnie grupa wsparcia, a brakarz Gusiew pójdzie spokojnie na piwo.
Niestety, nie stało się nic podobnego. Gusiew wyskoczył na korytarz. Wszyscy stali bez ruchu i gapili się na niego.
– Co wy, kurczę… – zaczął, ale natychmiast się rozmyślił i ponownie kopnął się w głąb opuszczonego przed sekundą pokoju, wyciągając w biegu igielnik. Łapin coś tam za nim krzyknął, ale Gusiewa już to nie interesowało. Zajął pozycję. I jak tylko w prześwicie okna pokazała się noga, którą przekładano przez okno, trzykrotnie nacisnął spust.
Noga znieruchomiała na sekundę, a potem bezwładnie opadła na parapet, a w sąsiednim pokoju znów rozległ się łoskot. Gusiew schował broń i wyjął transiver. W sąsiednim pomieszczeniu otworzono drzwi i wokół postrzelonego klienta zaczął się ruch.
– Aleksiej, schodź do samochodu. Koncert odwołany.
– Chwacko go załatwiłeś! Jak to wyszło?
– Zejdź do samochodu. – Gusiew przyczepił aparat do pasa i nagle przyłapał się na chęci otworzenia kabury „beretty” przed wyjściem na korytarz.
– Będziecie mieli bardzo, bardzo wielkie nieprzyjemności – usłyszał głos Łapina.
– Zamknij się, leszczu – odpowiedział ze znużeniem w głosie. – Wszelkiego rodzaju nieprzyjemności mam już za sobą.
Odsunął ramieniem stojącego bez ruchu śledczego, wyszedł z pokoju i nie oglądając się za siebie ruszył ku windzie.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Trudno sobie wyobrazić, co działo się w duszy niezwykle ponurego jak na swój wiek dwunastoletniego chłopca, który widywał to każdego dnia. Z pewnością to właśnie chłopięce, spłukane rzekami krwi, lata Vlada przekształciły go w psychicznego kalekę.
Przy wejściu na Nowodiewiczy [19] dość niespodzianie zrobiło się tłoczno. Za czarnymi „Wołgami” i szerokimi plecami ochroniarzy niemal niknął długi, rządowy ZIŁ.
Gusiew wprowadził „dwudziestkę siódemkę” na trotuar. Do samochodu natychmiast podbiegł jakiś typ w garniturze i pod krawatem, który wymachiwał rękoma – spadajcie stąd, nie wolno. Gusiew wysiadł i zamknął drzwi.
– Samochód zostawcie bez nadzoru – rzucił nadbiegającemu ochroniarzowi. Ten, zaskoczony, zamrugał oczami.
– Ty co, nowy jesteś? – Gusiew uśmiechnął się ze współczuciem, zdejmując swoją oznakę i odwracając ją rewersem, na którym wygrawerowano nazwisko, numer osobisty i osadzono miniaturowe zdjęcie. – Kto tu jest? Litwinow?
– N-nieeee – wymamrotał ochroniarz, przenosząc spojrzenie z twarzy Gusiewa na fotografię i z powrotem. – Gusiew przyjechał.
– No to tym bardziej zejdź mi z drogi – poradził mu Gusiew, ponownie wpinając znaczek w kurtkę na piersi.
– Tak, niech pan przejdzie… Proszę bardzo.
Następni ochroniarze Gusiewa już nie zatrzymywali. Szybkim krokiem wszedł na cmentarz i znaną sobie trasą ruszył pomiędzy kwatery. Spotykani tu i ówdzie ludzie w garniturach go nie ruszali, a niektórzy nawet pozdrawiali go z daleka kiwnięciami głowy.
Za ogrodzeniem jednego z grobów na wąskiej ławeczce przysiadł starszy, tęgi mężczyzna w czarnym płaszczu. Gusiew bezceremonialnie odepchnął na bok szefa ochrony i zatrzymał się w przejściu otwartej furtki.
Tęgi mężczyzna z trudem odwrócił głowę.
– Witaj, Pasza – powiedział. Na jego surowej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. – Nie spodziewałem się. Dawnośmy nie… Odwiedzasz, znaczy. To dobrze.
– Ja wiem, co mam tu robić – wycedził Gusiew przez zęby. – A wy? Tak się grzechu nie odkupi. Należy palić świeczki i walić czołem o ziemię. Ale tak… jesteście ateistą.
– Często tu przychodzę – westchnął starszy mężczyzna. – I niepotrzebnie chcesz mi dopiec, Pasza. Niczemu nie jestem winien.
Gusiew spojrzał na szefa ochrony.
– Cześć, Pe – powiedział ochroniarz. – Jak tam w pracy?
– Spadaj – polecił mu Gusiew. – Musimy się rozmówić.
Starszy mężczyzna przez chwilę się zastanawiał, a potem kiwnął twierdząco głową. Szef ochrony zrobił urażoną minę, odszedł na odległość dziesięciu kroków i zaczął coś mamrotać w swój kołnierz. Gusiew wszedł za ciasne ogrodzenie, poczekał aż starszy się posunie i usiadł obok na ławeczce.
– No dobrze, Aleksandrze Pietrewiczu, zlituję się dziś nad wami i powstrzymam się od oskarżeń. Co było, to było i niczego już nie da się zmienić. Tym bardziej, że tego, co mi opowiedział, jak było naprawdę, kazaliście zlikwidować. Więc i na moim sumieniu leży niewinna ofiara. A teraz interesuje mnie co innego. Co się stało z Dimką Biełowem?
– Naćpał się jakiegoś świństwa, ten twój Dimka. Teraz leży pod kroplówką. Podleczy się, to wróci do pracy. Ja bym go oczywiście nie dopuścił do Kremla na odległość strzału z armaty, ale szkoda mi ojca.
– Nigdy bym się nie domyślił…
– Pawle – przerwał Gusiewowi starszy mężczyzna. – Ty żyjesz w realnym świecie. A twój przyjaciel Dimka widzi go tylko zza okien służbowej limuzyny z osobistym kierowcą. Ty znasz świat i potrafisz nawet na niego wpływać. Biełow – nie. Co więcej, on nigdy by się z tobą nie zamienił miejscami. I to wszystko. To ja wydałem rozkaz wybrakówki Biełowa, jak się dowiedziałem, jaki wyciął numer. Widzę, że to cię nie dziwi. I słusznie. Ty rozkazu nie wykonałeś i uratowałeś Dymitrowi jego kompletnie pustą pałę. Nie odczuwam wobec ciebie szczególnej wdzięczności. To my ustanowiliśmy te prawa i powinniśmy im być posłuszni.
Gusiew wyjął papierosy i zapalił.
– No to wypuśćcie swoje dzieci na wolność – zaproponował. – Żeby nie wariowały. Z powodu braku kontaktu ze światem.
– Pawle, już za późno. Akurat w tym się z tobą zgadzam. Ale już jest za późno. Tylko tobie się udało i to dlatego, że tak zajadle wyrywałeś się z naszego kręgu na zewnątrz. Teraz już rozumiem, do jakiego stopnia miałeś rację. Teraz.
– Nie jestem wasz i wcale mi się nie udało – odciął się Gusiew. – Po prostu wybrałem swoją drogę.
Starszy mężczyzna odwrócił głowę i spróbował zajrzeć Gusiewowi w oczy. Brakarz odwrócił wzrok.