Выбрать главу

– Naprzód! – polecił. – S-s-skurwysyny! Patrzcie ich, obiekt wydzielony! Ich, psiakrew, prawo nie dotyczy! Dobrze, dranie, jeszcze tu wrócę! Pokażę wam, co to znaczy służba na posterunku bojowym… Wasz posterunek znajdzie się w strefie ogniowej… Wtedy zobaczymy, kto ma pełnomocnictwa, a kto nie! Wybacz Loszka, wkurwili mnie tak, że bardziej już nie można.

– Przez cały czas czekałem, kiedy sięgniesz po rurę – podbechtał go Waluszek.

– Dzisiaj nie można – westchnął Gusiew. – Spieprzymy sprawę. Co za kurestwo! Wyobrażasz sobie, pod tą budką jakiś chłopak po ścianach łazi i jęczy: – Wpuśćcie mnie, potwory, żona mi umiera na położniczym!” A oni mu na to: „Dni odwiedzin w czwartki i soboty, tam na ścianie wisi telefon!” [21]

„Dwudziestka siódemka” sunęła wolno po niezbyt starannie uprzątniętej alei. Łatwo było zauważyć, że ciecie też są tu „wydzieleni”, i przepracowywać się nie lubią. A miejskich śmieciarzy z ich „odkurzaczami” oczywiście tu nie wpuszczano. Do takiej odpowiedzialnej roboty, jak zebranie opadłych liści i umycie asfaltu chłopcy nie spełniali wymagań formularza dopuszczenia do prac niejawnych.

– Skręć na chwilkę do budynku głównego – poprosił Gusiew. – O tam, na prawo, trzeba się trochę zabezpieczyć i jakoś sformalizować naszą wizytę. Szybko się uwinę. A ty tymczasem zaparkuj na lądowisku dla helikopterów. Żeby uniknąć niepotrzebnych awantur. Widzisz, prostakom nie wolno się tu zatrzymywać. Tu podjeżdża „członkowóz” Litwinowa. Dwa dni na każde trzy. Nazywa się to u nich „na podładowanie”. Kurwa jego mać! Jeszcze jednego Jelcyna się dorobiliśmy! I to z najlepszymi, najszlachetniejszymi zamiarami. Gdybym wiedział, czym to się skończy, jak Boga kocham, zwiałbym do Afryki!

Z tymi słowami wysiadł z wozu i szybkim krokiem ruszył w stronę bocznego wejścia do budynku głównego. Waluszek posłusznie wrzucił wsteczny bieg. W samą porę – do „dwudziestki siódemki” pospiesznie kusztykał już kolejny dziadyga w furażerce. „Boże wielki, skąd ich tylu nabrali?! – zdumiał się Waluszek. – Czy to jakiś rezerwat dla emerytów z KGB? Ale czemu ja się dziwię – cały nasz rząd składa się z takich typów. No, może gęby mają nieco bardziej inteligentne. A Przewodniczący ledwo już ciągnie… Ciekawe, ciekawe”.

Gusiew przepadł na jakieś piętnaście minut. Wrócił ze stężałą twarzą, bezlitośnie żując dwudziesty chyba tego dnia papieros.

– Jazda do ONF-u – stwierdził. – Teraz najważniejsza jest szybkość.

– Gdzie? – zapytał Waluszek.

– Pokażę ci. Do Oddziału Neurologii Funkcjonalnej. Wielcy tego świata tak nazywają swoje wariatkowo. Żeby po raz kolejny nie urazić ich delikatnej psychiki.

– Ależ ty się tu czujesz jak w domu – zauważył Waluszek, wykręcając na miejscu maszynę.

– Bywało się – oznajmił krótko Gusiew.

Do długiego budynku ONF-u podjechali od tyłu.

– Widzisz te drzwi? – zapytał Gusiew. – To „numery”. Kilkupokojowe apartamenty z oddzielnymi wejściami. Żeby nie dało się zobaczyć, kogo akurat przywieźli. Zorientowany jest tylko personel medyczny. Podjedź do bocznego wejścia. O, tak. A teraz posłuchaj instrukcji i pouczenia w jednym. Gotowy?

Waluszek bez słowa kiwnął głową.

– Znajdujemy się, przyjacielu, w samym sercu wężowiska, które włada naszą wielką i rozległą Ojczyzną – stwierdził Gusiew. – Wybacz, że cię w to wciągnąłem. Samo tak jakoś wyszło. Trzeba będzie troszkę pocierpieć. Najważniejsze – siedź cicho i nie daj się sprowokować. Jeżeli podejdą do ciebie buhaje w garniturach z krawatami i zapytają, coś ty za jeden, chwilowo spróbuj poskromić swoją pychę. Przywiozłeś swojego szefa, Pawła Aleksandrowicza Gusiewa. Gusiew ma tu jakoby wyznaczoną konsultację. Jak cię zapytają, który Gusiew, odpowiedz – WŁAŚNIE TEN. Spokojnie, pewnym głosem. Więcej niczego nie muszą wiedzieć. Jak się zaczną stawiać… Nie, nie zaczną. Ale w razie czego przypomnij sobie, czego cię uczyli na kursie przygotowawczym. Ten samochód należy do ASB i jest częścią jej terytorium. Postaraj się, żeby cię zrozumiano.

– Postaram się – odpowiedział Waluszek niezbyt pewnym głosem. – Ale posłuchaj, Pe… Czy ja się kiedykolwiek dowiem, kim jest mój partner?

– Sam jeszcze tego dobrze nie wiem – odpowiedział Gusiew i po raz kolejny zostawił Waluszka na pastwę okoliczności i rozmyślań.

Naczelny lekarz ONF, profesor Krumow, nie znosił obecności osób postronnych na swoim terytorium. Mirza Mirzojewicz wpadał w szczególną wściekłość, kiedy ci postronni nosili broń i wygniatali portki w wejściach do sal, ochraniając wielmożnych pacjentów. Krumow warczał na takich „gości” jeszcze kiedy był młodym, rokującym wielkie nadzieje psychiatrą. Akiedy się wybił, dobrze podleczył niektórych kremlowskich „mandarynów” i zajął miejsce odpowiednie dla swoich talentów – nacisnął na wszelkie dźwignie, jakie tylko były w jego zasięgu i osiągnął to, że w pawilonie panowały zgodne z jego życzeniem cisza i spokój. W obecnej sytuacji fochy kaukaskiego księcia stały się okolicznością bardzo Gusiewowi sprzyjającą – miał niemal stuprocentową pewność, że apartament Biełowa nie jest pod ochroną. A sam Gusiew wcale nie był osobą obcą dla Mirzojewicza. Przed ćwierćwieczem Krumow praktycznie go uratował, wyciągając osieroconego i pozbawionego połowy twarzy chłopaka z depresji, która mogła zaowocować nawet i śmiercią.

– A oto i on! – ucieszył się Krumow na widok gościa. – Witaj, byczy chuju!

Profesor miał dość osobliwy zwyczaj zwracania się do bliskich płci męskiej.

– Jam ci jest! – przyznał Gusiew. – Jak się ma najlepszy na świecie psychiatra karny?

– Gdybyż to karny, mój drogi! Gdybyż karny…

– Wasilicz dzwonił?

– Dzwonił, mój drogi, dzwonił… – Krumow wysunął szufladę i wyjął z niej dwie szklaneczki i napoczętą butelkę koniaku. Przez cały czas patrzył na Gusiewa, ten zaś czuł się tak, jakby przenikliwe spojrzenie lekarza zdzierało zeń skórę w poszukiwaniu najdrobniejszej choćby patologii. Profesor nie mógł nie badać swoich rozmówców. Robił to niemal odruchowo.

– To może wypijemy potem? – zaproponował Gusiew. – Co? Zechce pan wybaczyć, ale nie mam za wiele czasu.

– A czego ty właściwie chcesz od Dimki? – zapytał Krumow. – Może sam ci opowiem. Uczciwie mówiąc, nie powinieneś do niego zaglądać. Ja oczywiście rozumiem, uratowałeś go, i tak dalej…

– A czy on jest tego świadom? – wtrącił Gusiew.

Krumow podrapał błękitną szczecinę na podbródku. Profesor musiał się golić dwa razy dziennie. Kiedyś, przy jakiejś okazji, kiedy Krumow był jeszcze tylko doktorem, Gusiew go spytał, czemu nie zapuści sobie brody. Krumow z tęskną dumą odpowiedział mu, że Lezginowie bród nie noszą. Dlaczego dokładnie, chyba sam nawet nie wiedział.

– No… prędzej tak, niż nie. Przyznać się nie przyznaje, ale jego samobójstwo było tylko demonstracją, to nie ulega wątpliwości. W ogóle wyciągnąłeś go z piekielnie niezręcznej sytuacji.

– Nawet nie zdajecie sobie sprawy, Mirzo Mirzojewiczu, jak bardzo była niezręczna.

– Mmmm… – Krumow podniósł brwi. – Aż tak?

– Właściwie jak? – Gusiew zmrużył oczy.

– No…

– Wydano rozkaz wybrakowania.

– Tobie?! – żachnął się Krumow.

– Ja znalazłem się tam chyba przypadkowo. I zechciejcie mi uwierzyć, że ratowałem Dimce dupę wcale nie dla wspólnych wspomnień z dzieciństwa. Po prostu mnie zaciekawiło – co mu odbiło?

– Ach ty, byczy chuju! – sapnął Krumow. Było w tym więcej podziwu, niż czegokolwiek innego.

– Co udało wam się dowiedzieć o jego motywach?

– To, że kłamie – stwierdził stanowczo Krumow. – Taaak…

– Nie ma osobistej obstawy?

– Ha!

– A jest w stanie rozmawiać?

– W zasadzie tak.

– Jasne. To co, pokaże mi go pan?

– M-mmm…

– Mirzo Mirzojewiczu, przyszedłem tu jako prywatna osoba, nie jako brakarz. I dlatego mogę wam powiedzieć, czego chcę od Dymitra. Istnieje możliwość, że dowiedział się czegoś bardzo ważnego i niebezpiecznego. Bardzo niebezpiecznego, rozumie pan. Z przestrachu zgłupiał, odbiło mu całkiem i postanowił dokonać wielkiego czynu – demonstracyjnie popełnić samobójstwo.

вернуться

[21]- Administracja Centralnego Szpitala Klinicznego widzi w tym przypadku jaskrawą niedokładność. Na prośbę tejże administracji podkreślamy, że dniami odwiedzin w CSK są czwartki, soboty i niedziele - przypis OMEKS.