– A może byś mi laskę zrobił?
„W takich oto chwilach zaczynasz się czuć nosicielem i dziedzicem wielkiej rosyjskiej kultury”. Gusiew poczuł, że powoli wzbiera w nim nerwowy śmiech.
Tym razem nikt go nie uderzył – zgaszono mu papierosa na wierzchu dłoni. Okazało się, że jest to zupełnie znośne, tylko jeszcze bardziej obraźliwe i przykre niż przedtem. Gusiew zasyczał jak bardzo wielka gadzina w porze godowej i soczyście splunął w twarz oprawcy – rosłemu typowi w drogim, szytym na miarę kostiumie.
Oprawca poczuł się chyba urażony, bo dał Gusiewowi w oko. Pole widzenia błyskawicznie się zmniejszyło i brakarzowi zadzwoniło w głowie. A oprawca gdzieś przepadł – pewnie poszedł wytrzeć twarz.
– Nazwisko! – ryknął niewidzialny.
„Jakbyś tego nie wiedział! Cholera, trzeba było swego czasu uważniej słuchać szefa, opowiadał przecież, jak wygląda klasyczne przesłuchanie… no dobra, jakoś sobie poradzimy. Najważniejsze, żeby wciąż stawać okoniem. Jeśli teraz odpowiem mu uczciwie, łatwiej ulegnę naciskom w przyszłości. A, w dupę jeża, nie odpowiem i tyle. Gadać co ślina na język przyniesie – mogę, proszę bardzo. Ale się nie poddam. Oczywiście, ciekawe, czego ode mnie chcą? Tyle że bardziej ciekawe jest, czy menty zdążyli im wsiąść na ogon. A jeżeli sami są mentami”?
– Odpowiadać! Nazwisko!!!
– My name is Bond. James Bond.
Nie zdjęto mu kombidresu, co wzmogło jego zuchwałość. Wydało mu się mimo wszystko, że nikt nie zamierza mu zgniatać jaj drzwiami, ani wycinać na piersi nieprzyzwoitego słowa. To znaczy – na razie nikt nie zamierza…
I rzeczywiście, dostał tylko w to samo, co przedtem oko, ale wyrwało to jednak zeń krótkie stęknięcie. „Spieszy im się. Za kilka minut bolałoby znacznie bardziej. Skurwysyny, oślepnę, albo dostanę zeza. Ale że się spieszą – dobra nasza… Co to za jedni?”.
– Posłuchaj, czemu się upierasz? – zapytał ukryty w ciemności. – Odpowiadaj, a być może cię nie zabijemy. Być może…
Gusiew plunął na chybił trafił w stronę głosu, ale raczej chybił, niż trafił.
– Ja go zaraz zastrzelę! – warknął oprawca i w usta Gusiewa, rozgniatając celowo wargi, wdarła się lufa pistoletu. Zaraz potem rozległo się szczęknięcie odwodzonego kurka. W ustach zrobiło się nieprzyjemnie słodko.
– Poczekaj – poprosił ukryty w mroku. – Przecież to niegłupi człowiek, będzie mówił. Prawda? Będziesz mówić i może cię puścimy.
– Takiego wała go puścimy!
– Spokojnie. Ja tu rozkazuję. Ej ty, powiedz mi cokolwiek! Na przykład imię, nazwisko, stopień.
– Starszy chorąży Chujew, wydzielony batalion desantowo-rabunkowy! – zameldował Gusiew. Coraz wyraźniej czuł zbliżanie się poważnego i nieodpartego ataku histerii. „Tak pewnie będzie lepiej. Gówno ze mnie wydobędą, jak zacznę się miotać z wyciem i bryzgać śliną. Tyle, że to będzie jakoś takie niegodne…”
Kilka razy dali mu w mordę i chyba rozerwali policzek. Twarz traciła czucie, momentami miewał zaćmienia świadomości. Wił się i syczał – reakcja na poziomie histerii, z tym nie mógł niczego zrobić – ale nie wydał z siebie ani jednego mającego jakieś znaczenie dźwięku. Tak samo z nim było, gdy w wojsku dręczyła go „rezerwa”. Czuł tak wściekłą moralną przewagę nad tymi sierotami, że po prostu nie mógł im okazywać strachu i bólu. Później nieraz jemu samemu przychodziło łamać klientów na kolanie, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że prawdziwie silny człowiek nigdy nie będzie dręczyć słabego i bezbronnego. On go po prostu zastraszy. Albo przechytrzy. Ale zniżać się do tortur…
Bez przesłuchań psychotropowych, wykluczających z definicji przemoc i okrucieństwo, ASB przekształciłoby się w jeszcze jedną brudną organizację typu haitańskich Totons-Macoutes, albo rodzimego NKWD. Jednym z kluczowych punktów legendarnego już „Memorandum Ptaszkina” była poprawka do kodeksu karnego, dopuszczająca zeznanie przeciwko sobie samemu jako dowód winy. Przy czym pod uwagę brano wyłącznie zeznania złożone pod wpływem środków psychotropowych, przetestowanych i zatwierdzonych przez Ministerstwo Zdrowia.
Rozległ się trzask i kolnęło go w nogę. Gusiew spojrzał zdrowym okiem i zobaczył, że rozpruto mu nogawkę spodni. Zaraz potem z mroku wyłonił się i przysiadł w kucki, uśmiechając się krwiożerczo, pierwszy z oprawców. W jednej ręce trzymał szklankę, z której coś popijał, w drugiej – końcówkę kabla elektrycznego z dwoma pozbawionymi izolacji przewodami.
Gusiew nabrał powietrza w płuca i splunął sążniście krwią, ozdabiając twarz oprawcy tak, że sporą jej część pokryła lepka, czerwona mieszanka. Zaskoczony tym strzelistym aktem oprawca zwalił się na plecy, oblał wodą ze szklanki i niewiele brakło, a opuściłby przewód na siebie. Gusiew zachichotał z satysfakcją.
Znów dali mu po mordzie – tym razem bili zaciekle, klnąc i posapując. Powinien był pozwolić, żeby głowa opadła na ramię, neutralizując skutki uderzenia, ale przed kilkoma minutami coś mu nieprzyjemnie trzasnęło w karku i bał się przesunięcia kręgów szyjnych. I tak już dość się kiedyś nacierpiał, gdy zatrzymywany przezeń rozrabiaka Kumar usiłował skręcić mu kark. Od tamtej pory nie próbował nigdy brać klienta bez uprzedniego obezwładnienia i unieruchomienia – po prostu się bał. Co prawda w zupełnie nieszkodliwego rozpustnika Jurina niezręcznie było od razu strzelać. Ale jak się okazało, pociągnęło to za sobą kłopoty.
„Zdjęli mnie pewnie w samochodzie. Zdążyłem włączyć sygnał? Powinienem, to w końcu sprawa odruchu. Zauważyli, czy nie? – zastanawiał się, usiłując odpędzić myśli o tym, jakie są kolejne kroki w standardowej procedurze przesłuchań.
– Kto mnie pojmał? Na pewno nie bandyci. Kontrwywiad? Ochrona jakiegoś drania z rządu? Niewykluczone. Tak czy owak, wiedzą o radiopelengacji. Jak zneutralizować automatyczny sygnał namiernika? Ja bym wsadził do „dwudziestki siódemki” człowieka z nadajnikiem zakłóceń radioelektronicznych i wyprowadziłbym wóz, gdzie diabeł mówi dobranoc. Więc jak długo mam się trzymać? Pamiętam – kiedy sołncewiakom [23] odbiło i porwali Baranowa… Cholera, co mi się popieprzyło? To był Owczynnikow o ksywie Biała Owieczka. Bohater, który przypadkowo stał się świadkiem napadu na bank i sam jeden ruszył na sześciu. Tylko, że on świadomie podjął ryzyko, wiedział, na co się porywa. Nienormalny. Więc zanim Owieczkę – a raczej to, co z niego zostało – znaleziono, minęło półtorej godziny. A co ze mnie zostanie za półtorej godziny? A za dwie i pół?”.
– Co chcesz osiągnąć? – prawie łagodnie zapytał niewidzialny z mroku.
– A ty? – wycharczał Gusiew.
– Ja chcę tylko zadać ci kilka pytań. I chcę, żebyś nie udawał durnia, ale szczerze na nie odpowiedział. Słowo honoru, wcale nie jest mi przyjemnie patrzeć, jak cię kaleczą, ale sam mnie do tego zmuszasz. I nie rozumiem – po co?
– A ja nie rozumiem, po co mnie kaleczycie, skoro jest pentotal sodu. Jeden zastrzyk i wszystko, co mam we łbie, należy do ciebie.
– Za długo trzeba czekać, aż zadziała. Liczyliśmy na współpracę. Przyznam, że się nie spodziewałem, iż jesteś taki głupi.
– Jestem bardzo głupi – stwierdził Gusiew. – Kretyn i tyle.
– Czyli zmuszasz mnie do zastosowania poważnych środków. Uwierz, jest mi bardzo przykro.
– A mnie? – Gusiew ułożył wargi do splunięcia, ale szybko się zorientował, że niewidzialny stoi poza granicami „strefy rażenia”. Zamiast tego charknął pod nogi. Krwawej śliny miał w ustach tyle, że spluwając mógłby zawstydzić starego złośliwego wielbłąda.
I jak przedtem – nie bał się. Czuł tylko wstyd, poniżenie i obrzydzenie do całej sytuacji. Z niewiadomych przyczyn wcale mu się nie uśmiechało powitać w takim stanie tych, co przyjdą mu w sukurs.
O ile oczywiście przyjdą.
A jak nie… „Oczywiście, jak każdy, i ja mam swoje granice wytrzymałości. I już niedługo do nich dotrzemy. Ciekawe, czy wreszcie stanę się rozmowny, czy popadnę w szaleństwo. I tak mi już solidnie odbiło. Patrzcie go, jaki uparty! Ale w rzeczy samej – co oni mogą mi tak naprawdę zrobić? Gębę mi pokancerują – ale to nie moja gęba i wcale jej nie lubiłem. Zęby mi powybijają – i tak połowa to implanty po tamtej katastrofie. A tak naprawdę pokaleczyć mnie chyba im zabroniono. I w tym wasza słabość, skurwiele! Komuś jestem potrzebny żywy. Ciekawe tylko, czemu mnie nie wzięli z domu, kiedy spałem. No, powiedzmy zamek niełatwo otworzyć, a sygnalizacja ściągnęłaby mentów z najbliższego posterunku. Ale ci potrafią chyba gadać z milicją – pewnie łatwiej im to idzie, niż psu w kucki. Więc na co czekali? Niech to jasna cholera, zupełnie nie pamiętam, gdzie i kiedy mnie zdjęli”.