Выбрать главу

Zachrzęściło.

– Aaargh!!!

– Przestańcie hałasować! – poprosił Gusiew. Wydało mu się, że powiedział to głośno i wyraźnie, a w rzeczywistości z trudem wystękał drętwe słowa. Język mu zesztywniał, a wargi poruszały się jakoś kiepsko i same z siebie.

– Co on mówi? Pe! Nic, nic, mój drogi, wszystko będzie dobrze. Chłopaki, dajcie mu wódki, tylko ostrożnie.

– Zaraz cię zabierzemy, Paszka.

Gusiew rozkleił jedno oko, otworzył je, ale niczego nie zrozumiał. Leżał na podłodze w jakimś nieznanym mu pomieszczeniu, a nad nim pochylał się uśmiechnięty Waluszek. Na czole jego partnera tężał potężny guz.

– Cześć – powiedział towarzysz. – Wiesz, samochód rozbiłem. Wyobraź sobie, przed chwilą. Zajeżdżałem na parking, sięgnąłem do schowka po papierosy, cofnąłem się, a tu słup. Karoserię mi wydęło, reflektor w pizdu poszedł. A zderzak w ogóle się wygiął i odpadł. No i tak…

Tuż obok znów ktoś przeraźliwie zaryczał z bólu.

Gusiew z trudem odwrócił głowę. Pomieszczenie rozjaśniał potężny reflektor – w snopie jego światła widać było dwóch siedzących na krzesłach i starannie do nich przywiązanych nagich ludzi. Ten z lewej był cały zakrwawiony – i to on tak się darł. Prawy wyglądał na nietkniętego, ale kompletnie załamanego. Trzęsły mu się wargi, w oczach miał łzy.

Przed jeńcami przechadzał się tam i z powrotem rozdrażniony Daniłow z uniwersalnymi kleszczami w dłoni. Też chyba w coś wjechał, bo miał zabandażowaną głowę.

– Żyjesz? – zapytał. Gusiew zdobył się na mizerne kiwnięcie głową.

– I bardzo dobrze. Wyluzuj, wyjdziesz z tego… Najważniejsze, że żyjesz. A drobiazgi zaraz sobie wyjaśnimy…

Powiedziawszy to wyjął z kabury swój ulubiony PSM i niemal nie patrząc strzelił zakrwawionemu w łeb. Ten tylko jęknął.

– No popatrz, chybiłem! – zdziwił się Daniłow. – Może spróbuję jeszcze raz? Co ty na to, jednouchy? A może i jednooki?

– Ty chuju! – charknął jednouchy.

– Nie, oko wyrwę ci potem. A na razie zostaniesz… monozygociarzem! Wiesz, co to takiego?

– Paszka – nad Gusiewem ponownie nachylił się Waluszek – Ty pewnie nie kumasz, co się dzieje. To normalne, pozbądź się obaw. Chłopcy na górze zaraz uwiną się z robotą i wyciągniemy cię stąd. Z tobą wszystko w porządku, trochę ci tylko przyłożyli. No nic, do wesela się zagoi…

– Monozygociarz to jednojajeczny! – oznajmił z dumą Daniłow.

– Wszystko jedno, przyszła na was kryska, krwiopijcy! – wycharczał „monozygociarz”. – Ci, których nie zabiją, pójdą na katorgę…

– Ej, przyjacielu, to ty na katorgę pójdziesz. Ale będą tam mieli z ciebie uciechę! Jedno ucho, jedno jajo, jedno oko – ty nie myś1, że zapomniałem! Będziesz, przyjacielu, ozdobą baraku dla inwalidów! A co się tyczy krwiopijców…

– A-aaa! A-aaa!!! U-uuu!

– To za Gusiewa, oprawco niedojebany!

– Aaaargh!!!

– A teraz powtórzę pytanie. Wasze zadanie. No?!

Rozległ się tupot, jakby ktoś zbiegał ze schodów. W polu widzenia pojawiło się kilku ludzi z grupy Daniłowa. Ten się obejrzał i poruszył pytająco podbródkiem.

– Siemiecki [25] skonał – zameldowano mu. – W sumie poległo dziewięciu. A rannych mamy dziesięciu.

– Czemu mnie liczycie?

– Nie, bez ciebie. Okazało się, że Łopian ganiał z kulą w nodze. Dopiero teraz zauważył.

– No tak, zdarza się… Dobra. Rannych na samochód i do szpitala. Było coś od szefa?

– Ugrzązł na Kremlu na dłużej, nie wiadomo, kiedy się zdoła wyrwać. Powiedział, że na razie musimy sobie radzić sami. A, dzwonił Korniej. Wezwał wolną zmianę, ale nikt nie przyszedł.

– Co było do przewidzenia. Brali ich prosto z łóżeczek, z ciepełka domowego. Najważniejsze – żeby tylko brali. Wtedy oddadzą. Dobra, dość gadaniny, bierzcie Gusiewa. I wiesz co, Misza… Jak będziecie jechali, przebij się na „rządową”, znajdź kogoś, kto powiadomi jego starego…

Więcej Gusiew niczego już nie słyszał, bo się rozluźnił i chyba stracił przytomność – a może po prostu zasnął.

– No, ależ ty masz melodię do spania! – stwierdził Waluszek siadając obok łóżka, pełniącego rolę szpitalnego tapczanu. – Przespałeś rewolucję i kontrrewolucję. A przy okazji, miło mi rzec, że przedstawiono cię do orderu.

– Przyniosłeś moją „berettę”? – zapytał Gusiew bez entuzjazmu w głosie. Minęły trzy dni i ogromna opuchlizna, w którą wysiłki piwnicznych oprawców przekształciły jego twarz, powoli zaczynała się cofać.

– Wybacz, nie znaleźliśmy jej – Waluszek rozłożył bezradnie ręce. – Może później się znajdzie.

– Akurat się znajdzie… Jakiś śledczy ją sobie przywłaszczy. Szkoda spluwy, zabiłem dla niej człowieka.

– Wiem, jak zabiłeś. Daniłow wszystko mi barwnie opowiedział.

– Zełgał pewnie.

– Być może. A wiesz, „browninga” sobie znalazłem. Wszystko jak należy, zdobycz wojenna. Wtedy, jak ciebie wyciągaliśmy.

– Gratuluję. Wóz naprawiłeś?

– Nie było kiedy. Jeszcze zdążę. Na razie jeżdżę „dwudziestką siódemką”. Wóz z charakterkiem i znaczny, cały postrzelany. Wiesz, jak krawężniki na jego widok drętwieją? Aż chętka bierze, żeby przepisy przekraczać.

– Co w oddziale?

– Nie uwierzysz. Przysłali uzupełnienie – te same głąby, które przyszły, żeby nas pozabijać. I jacyś tacy zuchwali… Wiesz kto jest nowym szefem? Twój przyjaciel, Korniej. Szef dostał awans, chyba w dyrektory pójdzie.

Gusiew westchnął ciężko.

– Rzeczywiście, wszystko przespałem – powiedział. – Loszka, posłuchaj… ale to tak, między nami. Gdzie butelka, rekrucie?!

Waluszek parsknął szczerym, beztroskim śmiechem.

– Cały czas czekałem, jak długo wytrzymasz. Proszę bardzo. – Rozejrzał się niczym groszowy spiskowiec, jakby w pomieszczeniu był ktoś jeszcze, i wyjął zza pazuchy litrową butlę „Jacka Danielsa”. – W porządku? A w paczce mam zgrzewkę „Coli”, jakbyś chciał rozrobić. Są jeszcze pomarańcze, czekolada…

– Dziękuję – westchnął Gusiew i przypiął się do butelki, jakby był w niej eliksir zdrowia i młodości.

– Nie ma za co. Długo jeszcze będą cię tu trzymali?

– Mogę się wypisać choćby dzisiaj. Po prostu, szczerze mówiąc, nie mam ochoty. Muszę poleżeć z tydzień, lub dwa. No i… starsi towarzysze tak mi radzą.

– Masz niesamowitą ochronę. Przed drzwiami siedzą takie byki… wyobraź sobie, obszukali mnie od stóp po czubek kaczana. Już myślałem – koniec, jaja mi zarekwirują. Ale oni tylko broń mi zabrali. Osły jedne. Jakbym nie był brakarzem.

– A jakże, Loszka, jesteś brakarzem – stwierdził Gusiew zupełnie poważnie. – Prawdziwy z ciebie agent specjalny z licencją na zabijanie. Gdyby nie ty… Ogólnie rzecz biorąc wszystko dzięki tobie…

– Daj spokój…

– Żadne tam „daj spokój”. Dziękuję.

– Mnie też order obiecali – oznajmił Waluszek bez żadnej skromności w głosie. Widać było, że jest dumny ze swoich wyczynów. – Wszyscy zresztą dostaną. Szef-Bohatera, pozostali po Czerwonej Gwieździe. Mówią, że nawet Korniejowi coś skapnie. Za okazane męstwo. A ja cały czas myślałem – jak to się nazywa, kiedy cię butem w pysk kopią!

– Nie obrażaj Kornieja. Nie jest takim łajnem, jak myślisz. Okazuje się, że ma chorą córkę, której grozi brak. Zbiera na operację, wypruwając z siebie flaki na służbie. I jak widzisz, dosłużył się…

– Aha. Wybacz, ale na mnie pora. Pod wieczór Daniłow tu zajrzy. Nie wyżłop całej butelki, wspominał, że chciałby się z tobą poważnie rozmówić.

– Mnie teraz wystarczy kilka łyków i po ścianach zacznę chodzić – stwierdził ponuro Gusiew. – Alkohol i środki znieczulające… Zabójcza mieszanka. A nie powiedział konkretniej, o co chodzi?

– Wydaje mi się, że on rozgryzł jednak tych perwersów, co cię przesłuchiwali. Miał dość zagadkową minę.

– A co to za przesłuchanie… Same poniżenia i drwiny. Wiesz, ja prawie nic nie pamiętam.

– A czy to źle? – zdziwił się Waluszek.

Daniłow przyjechał bardzo późno i zastał Gusiewa w mocno różowym humorku. Ale i on przywiózł butelkę, którą wetknął choremu pod łóżko.

вернуться

[25]Siemiecki – jeden z najbardziej znanych i lubianych fanów Rosji. Rosyjscy pisarze postanowili unieśmiertelnić przyjaciela wszystkich, zabijając go na rozmaite sposoby w swoich utworach.