Выбрать главу

Nawet Rybaków pewnego razu powiedział:

— Słuchaj, Pietia, zaczynasz nam jakby kiełkować. Skąd mu to przyszło do głowy?

Wreszcie nadeszła wiosna i skonstruowałem schemat. Kiedy wszystko podłączyłem i umieściłem próbkę w uchwycię, strzałki przyrządów pomiarowych zatańczyły i zatrzymały się dokładnie tam, gdzie chciałem.

Dlatego, że chciałem tego tak bardzo.

Nawet nie zauważyłem, kiedy w laboratorium zrobiło się tak ludno, jak wtedy przy doświadczeniach Fomicza.! jeszcze nie wszyscy wierzyli w rezultat.

— Zdumiewające — powiedział szef.

— Mistyka — powiedział Lisocki. — Fomicz numer dwa.

— A propos — powiedział szef — Fomicz znowu do nas napisał.

— Ha-ha! — powiedział Lisocki i wyszedł. Chyba się zdenerwował.

— Nie do nas, tylko do mnie — powiedziałem, kiedy o-tworzyłem kopertę.

List brzmiał jak następuje:

„Witaj, Piotrze Nikołajewiczu! Spieszę podzielić się z tobą, wielką radością. Wreszcie uzyskałem plazmę. Całą zimę się mordowałem. No i jest, najmilsza! Wczoraj rozpaliłem w piecu brzozowymi polanami, dołożyłem węgla i wybiegłem na ganek. Patrzę, a nad kominem, w pułapce magnetycznej — błękitna kulka! Wisi łajdaczka, jak gwiazdka, albo planeta, i cichutko potrzaskuje. Mało nie zapłakałem z radości. Długo wisiała. Ulepiłem śnieżkę — i w tę kulkę. Wtedy wybuchła. Pełne niebo iskier. Jak salut artyleryjski w dniu zwycięstwa. Napisz, jak twoje badania, i przyjeżdżaj latem na urlop. Zobaczymy, co da się zrobić z tą twoją anizotropią. Do szybkiego zobaczenia. Twój Wasilij Smirny”.

Epilog

Piszę doktorat

W końcu musiałem jednak napisać pracę doktorską. A w pracy tej należało wyjaśnić, w jaki sposób otrzymałem taki zdumiewający dla nauki rezultat. Długo się męczyłem, a potem opisałem wszystko od samego początku. Jak otrzymałem list od Wasilija Fomicza, jak pojechałem do Kogutków Górnych i co z tego wynikło. Pisałem uczciwie, To znaczy uczciwie w istocie rzeczy. Szczegóły troszkę podkoloryzowałem. Żeby było ciekawiej czytać.

Napisałem pierwszą część i nazwałem ją „Wprowadzeniem w historię problemu”. Pokazałem ją szefowi.

Szef czytał „Wprowadzenie” jak powieść kryminalną, nie odrywając się ani na moment. Od czasu do czasu chichotał i ocierał chusteczką łzy, Tą samą chusteczką, o której już wspominałem. Jakoś nie pamiętam, żeby kiedykolwiek z takim zainteresowaniem czytał inne prace naukowe.

Wreszcie szef skończył, odłożył pracę i na jego twarzy pojawił się smutek.

— Pietia, czyś ty oszalał? — zapytał szef.

— Chyba nie — odparłem.

— Co to ma być? — zapytał szef wskazując na pracę.

— Doktorat — powiedziałem. — A co?

— Czyś ty kiedy widział doktorat? — zapytał szef.

— Widziałem — odparłem, — Wszystkie były dosyć nudne. A mój nie jest nudny.

— Ja myślę! — powiedział szef.

— Nigdy jeszcze nie pisałem doktoratu — powiedziałem. — Jeżeli coś jest nie tak, proszę mi powiedzieć. Ja się nie obrażę.

— Skąd ty to wszystko wziąłeś? Nie podejrzewałem, że masz fantazję pięcioletniego dziecka. Tyle, że dziecka z wyższym matematyczno-fizycznym wykształceniem. Gdzieś ty widział te podkowy? A plazma? Nic podobnego nie było!

— Jak to nie było? — zapytałem. — A Fomicz był?

— No był — powiedział szef. — Ale nie podgrzewał żadnej podkowy, i nie osiągnął żadnych nadzwyczajnych rezultatów.

— Moim zdaniem, nie to jest najważniejsze — powiedziałem. — Dla mnie najważniejsza była miłość Fomicza do nauki. To dzięki niej udało się moje doświadczenie. Czy nie mam racji?

— Nie wiem, nie wiem… — z zadumą powiedział szef. Wtedy przeszedłem do ataku. Powiedziałem, że prace naukowe powinno się czytać z zainteresowaniem. A jeżeli w tym celu trzeba troszeczkę podkoloryzować bez szkody dla istoty sprawy, to nic. A w mojej pracy właśnie tak jest. istota jest dla każdego.

No bo rzeczywiście, napiszę, powiedzmy, że mieszka w Kogutkach Górnych Wasilij Fomicz Smirny, człowiek bez żadnego wykształcenia, który kocha fizykę, i nie ma żadnych szczególnych osiągnięć. Chociaż zdaje mu się, że codziennie dokonuje przewrotu w światowej nauce.

Zasługuje wyłącznie na litość, i tak ma wyglądać prawda?

Zależy, z której strony na nią spojrzeć.

A ja spojrzałem tak. że Fomiczowi można też pozazdrościć. Zajmuje się swoją ukochaną nauką. Wierzy w nią. Tylko nią żyje. Czasem, trzeba mu oddać sprawiedliwość, wymyśla coś pożytecznego.

Słowo honoru, nie każdy doktor nauk ścisłych tak po rycersku traktuje naukę. Nie każdy. Wiem o tym. A co tam Fomicz podgrzewał, czy otrzymywał w swoim piecu — czy to nie wszystko jedno?

— Bardzo pięknie — powiedział szef. — Ale to nie doktorat. Uczeni będą się śmiali.

— Na zdrowie! — powiedziałem. — Niech się śmieją. Czy to źle?

— Dla doktoratu źle. Nazwij to, co napisałeś, jakoś inaczej.

I nazwałem to inaczej. A doktoratu jakoś nie napisałem. Dlatego że, jak się okazało, nie mam uzdolnień w kierunku pisania doktoratów.