Выбрать главу

Dziewczyna zaczęła chyba sama sobie dalej dedukować, bo dała mi spokój. Przypomniało mi się, że była tu w towarzystwie, obejrzałam się jeszcze raz, facet gdzieś znikł, siedziała solo. Zdziwiło mnie trochę, że przeciętny patafian nie pilnuje takiej pięknej dziewczyny, ale nie miałam do niej głowy, zajęłam się programami i typowaniem na jutro.

Szósta gonitwa ruszyła, Maria opadła na fotel koło mnie w momencie startu

– Co zostało? – spytała nerwowo.

– Iipecki – odparłam, jednym okiem patrząc w lornetkę, a drugim usiłując widzieć, co i gdzie zapisuję. – I Cesta odpada. – A tam Cesta… – mruknął Jurek.

– No to Krysty już nie ma – zawyrokował pan Marian ponuro.

– Gdzie Terencja…?!

– Trzecia. Trzyma się…

– Prowadzi Dżubar – powiedział głośnik. – Na drugim miejscu Gęsia, trzecia Terencja, czwarty Swing…

– Dżubar z miasta do miasta – ogłosił pan Edzio.

– Dawaj, Cesta! – zaproponował Miecio.

– Zabij go! – poprosiłam Marię dość gwałtownie.

– Na prostą wyprowadza Dżubar – kontynuował głośnik. – Gęsia słabnie…

Swing poszedł na duże koło i trochę stracił.

– Wyniosło go! – wrzasnął Waldemar. – To idiota ten paralityk!

– Dawaj, Dżubar! – ryknął okropnie ktoś za nami.

– Prowadzi Dżubar, druga Terencja, polem finiszuje Swing, Dżubar Terencja, Dżubar Terencja…

– Dawaj, Dżubar! – darło się pół loży.

– Dawaj, Terencja! – wrzasnęłyśmy obie z Marią równocześnie.

– Weźmie go! Dawaj, Swing!

– Cholera, nie dojdzie… Dawaj, Dżubar!

– Dżubar Terencja – mówił głośnik monotonnie. – Terencja Dżubar, Terencja Dżubar…

Terencja wysunęła się o pół długości, przyszła z Dżubarem, Swing był trzeci. Grałam oczywiście Terencję ze Swingiem, Dżubara wyłącznie na pierwsze miejsce, przegrałam porządki, ale nie martwiło mnie to zbytnio. Terencja skończyła nam triplę.

– Zdaje się, że jest to osiemdziesiąty raz, kiedy wygrywasz przez pomyłkę? – powiedziałam do Marii. – Ja przy tobie przy okazji?

– Mam! – zawiadomił zwycięsko Jurek. – Skończyłem!

– My też. Ciekawe, ile dadzą.

– Od czwartej, to już było wiadomo, że Derczyk nie jedzie – przypomniała Maria. – Bolka grali. No, może jeszcze Terencja…

Krysta z ostatniego miejsca prawie dogoniła Swinga, była za nim o pół długości. Zapisując wyniki usiłowałam dodać jej co należy, ale nie byłam w stanie tego czegoś sprecyzować. Poprzestałam w końcu na informacji, że straciła start.

Za triplę dali 980 tysięcy, prawie milion, wzbogaciłyśmy się w pewnym stopniu. Ponadto Terencja zaczęła mi ostatnią triplę, dalej miałam Fawora, faworyta absolutnego i kończyłam czterema końmi. Miecio swoją Fontanną doprowadzał do szaleństwa wszystkich, uparłam się, że nie dotknę tego łacha, ale skusił mnie zerowy bilet na tablicy, nie wytrzymałam, wzięłam. Było to 5-6, Fawor z Fontanną.

Dziewczyna za mną przyrosła chyba do fotela, nie ruszyła się z miejsca.

– Zaczynam trochę rozumieć – zwierzyła mi się. – Widzę, ze tu na koniu numer sześć, na Fontannie, siedzi taki chłopak, Osika, ja go znam. Czy on jedzie pierwszy raz?

Fontanna mnie dotychczas napełniała żywą niechęcią, starałam się nią nie interesować. Spojrzałam na program i na tablicę.

– Osika – potwierdziłam. – Pierwszy. Co to za chłopak?

– Taki sobie. Był w stadninie, jego ojciec jest stajennym, a on kocha konie. Uwielbia. Jeździ na nich chyba od urodzenia, strasznie chciał zostać dżokejem i widzę, ze wreszcie zaczyna. Myśli pani, że mógłby wygrać?

– W żadnym absolutnie wypadku. Po pierwsze, Fontanna to jest najgorszy koń w tej stawce, trzylatek co prawda i może była chowana, ale… zaraz. Cztery razy szła, trzy razy ostatnia, a raz przedostatnia Po drugie, na arabach trzeba umieć pojechać. A po trzecie, to w pierwszej jeździe w życiu podobno każdy idiocieje, dopiero gdzieś od piątej zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, co robi. Gdyby koń go wyniósł sam z siebie, to owszem, ale Fontanna go nie wyniesie, nie ma obawy.

– Dlaczego? Ona miała taką dobrą babkę… Dwie dobre babki; po mieczu i po kądzieli.

Zainteresowałam się nią wreszcie.

– Pani rzeczywiście zna te konie. Skąd się pani to wzięło? Mój ojciec jest weterynarzem. Nie mam matki, umarła, jak miałam rok. Wychowałam się przy ojcu w różnych stadninach i w zeszłym roku też poszłam na weterynarię. Ale ja znam te konie od przeciwnej strony, rozumie pani, jednego mam własnego, to jeszcze źrebię. Na wyścigach jestem pierwszy raz w życiu, chciałam zobaczyć, jak to wygląda.

– Był z panią jeden pan – przypomniałam. – Widywałam go tu, nic pani nie powiedział? Chyba z nim pani przyjechała?

– Tak, to taki znajomy mojej ciotki. Przypadkiem się zgadało i powiedział, że może mnie tu dziś zabrać, chociaż ja mam prawo wstępu ze stadniny… No i zabrał, ale po czwartym biegu gdzieś mi znikł. Muszę na niego czekać.

– Trafił tę czwartą gonitwę? – zaciekawiłam się.

– Nie wiem. Chyba tak, bo zrobił się czerwony i jakiś taki… promieniejący. Ale nic nie powiedział i urwał mi się. Powinno mu być wszystko jedno, bo to jest strasznie bogaty facet.

– Nie ma na świecie tak bogatego faceta, zęby nim nie wstrząsnęła wygrana, względnie przegrana na koniach – powiedziałam stanowczo. – Albo wcale nie grywa, albo się przejmuje. To jest namiętność. Fioł, szmergiel, hobby i co tam pani jeszcze zechce, Gracze to specjalny gatunek, nie ma znaczenia, w co grają.

– Chyba tak – przyznała. – Z tego, co tu widzę… Mnie to nie ciągnie, wolę hodowlę, trening, zawody… Tego chłopaka, Osikę, bardzo lubię, dobrze mu życzę. O, szóstka! To Fontanna! Co pani mówi, to jest bardzo dobra klacz!

Konie odpracowały próbny galop przed trybunami, czemu przyjrzałam się z dużym powątpiewaniem. No owszem, Fontanna poruszała się ładnie, ale co z tego, zawsze robiła dobre wrażenie, a przychodziła na końcu. Sprawdziłam, kto na niej jechał, raz Kowalski, dwa razy uczeń Lejba i raz amatorka Kociakowska. No nie, ratunku, Fontanna miała prawo obrazić się na zawsze! Kowalski w ogóle nie powinien jeździć, za duży urósł, musiał się głodzić, zęby zachować wagę, a przybywało mu podobno od jednego listka sałaty. Jego matka rozpaczała, głodny chodził bez przerwy i z tego głodu osłabiony, trudno wymagać od zagłodzonej jednostki energicznego poganiania konia. Uczeń Lejba, jak dotąd, wykazał się raczej antytalentem, a amatorka Kociakowska podobnie. Może ta dziewczyna ma rację, może ta Fontanna to jest koń wcale nie taki zły, tylko dennie jechany…

– Dawaj, Fontanna! – wrzeszczał radośnie Miecio od samego początku siódmej gonitwy.