— Nie mogę wprost znieść tego, co ty wyprawiasz — powiedziałem, odwracając się do niego plecami. Oczy tej dziewczyny paliły mnie, wgryzały się w moje ciało. Cały czas wpatrywała się we mnie.
— Nie możesz tego wytrzymać! — odrzekł. — Sam widziałem cię zeszłej nocy z tym dzieckiem. Jesteś wampirem, tak samo jak ja!
Wstał i podszedł do mnie, ale dziewczyna znowu podniosła się, więc zawrócił i wepchnął ją raz jeszcze do trumny.
— Czy nie uważasz, że moglibyśmy i ją uczynić wampirem? Wspólnie z nią dzielić nasze życie? — zapytał. Prawie od razu odrzekłem:
— Nie!
— Dlaczego? Dlatego, że jest tylko kurwą? — zapytał. — W dodatku cholernie drogą kurwą.
— Czy ona może jeszcze żyć? — zapytałem Lestata.
— Wzruszające! — odpowiedział. — Nie, już nie może!
— Więc zabij ją!
Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Lestat po prostu usiadł i przyglądał się. Obróciłem się. Uśmiechał się, a dziewczyna odwróciła swą twarz do atłasu i pochlipywała. Odchodziła już od zmysłów, płakała i modliła się do Dziewicy Maryi, aby ją uratowała, rękoma przykrywała twarz, to znowu trzymała je nad głową. Z nadciętego przegubu sączyła się krew i rozmazywała po włosach i atlasowym obiciu. Pochyliłem się nad trumną. Umierała, to jasne, oczy jej płonęły, ale tkanka wokół była już niebieskawa. Teraz ona uśmiechnęła się.
— Nie pozwolisz, abym umarła, prawda? — wyszeptała. — Uratujesz mnie!
Lestat wyciągnął rękę i podniósł jej dłoń za przegub.
— Ale już za późno, kochanie — powiedział. — Spójrz na swoje ręce, na piersi.
A potem dotknął rany na gardle. Natychmiast sama chwyciła się obiema rękoma za gardło, ciężko dysząc, z ustami otwartymi w niemym krzyku. Wpatrywałem się w Lestata. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego to robi. Jego twarz była równie spokojna jak moja teraz, bardziej może ożywiona z powodu wypitej krwi, ale zimna i pozbawiona zupełnie emocji. Nie rzucał złych spojrzeń niczym sceniczny czarny charakter i nie rozkoszował się jej cierpieniem. Nie, po prostu beznamiętnie patrzył na nią.
— Nigdy nie chciałam być zła — krzyczała przez dłoń. — Robiłam tylko to, co musiałam. Nie pozwolisz, by to mogło się zdarzyć, wypuścisz mnie. Nie mogę umrzeć w taki sposób. Nie mogę! Szlochała. Jej łkanie było żałosne i ciche.
— Pozwolisz mi odejść. Muszę iść do księdza. Pozwolisz mi odejść?
— Ale mój przyjaciel jest właśnie księdzem — powiedział Lestat, uśmiechając się. Jak gdyby wydało mu się to dobrym żartem. — To już twój pogrzeb, najdroższa. Widzisz, byłaś na przyjęciu i umarłaś. Ale Bóg dał ci jeszcze jedną szansę na odkupienie. Rozumiesz? Wyznaj mu wszystkie swoje grzechy.
Na początku potrząsnęła głową, ale potem spojrzała na mnie raz jeszcze tymi swoimi błagającymi oczyma.
— Czy to prawda? — wyszeptała.
— No cóż — powiedział Lestat — coś mi się wydaje, że nie jesteś pełna skruchy, moja droga, będę musiał zamknąć wieko.
— Skończ już z tym, Lestat! — krzyknąłem na niego. Dziewczyna znowu krzyczała i nie mogłem już dłużej tego znieść. Pochyliłem się nad nią i ująłem za rękę.
— Nie pamiętam moich grzechów — powiedziała, gdy ja patrzyłem na jej nadgarstek zdecydowany już na to, żeby ją dobić.
— Za późno, by je sobie przypominać. Powiedz tylko Bogu, że żałujesz. Wtedy umrzesz i będzie po wszystkim.
Położyła się znów z powrotem na wznak i zamknęła oczy. Wbiłem zęby w jej nadgarstek i wyssałem resztkę krwi. Poruszyła się raz, jak gdyby we śnie i wypowiedziała jakieś imię, a później kiedy poczułem, że rytm jej serca zwalnia, odsunąłem się od niej, oszołomiony, zakłopotany, przez chwilę rękoma szukając oparcia na framudze drzwi. Widziałem ją jakby we śnie, płomienie świec odbijały się w moich oczach, widziałem, jak leży w zupełnym już bezruchu.
Lestat siedział spokojny i opanowany obok niej, jak żałobnik. Jego twarz była nieruchoma i martwa.
— Louis — powiedział do mnie — czy ty nie rozumiesz, że spokój zapanuje w tobie tylko wtedy, kiedy będziesz to robił każdej nocy? Nie ma niczego innego. To właśnie jest wszystkim.
Jego głos był prawie czuły. Wstał i położył obie dłonie na moich ramionach. Żachnąłem się, ale nie na tyle, aby odepchnąć go od siebie, wyszedłem do saloniku.
— Chodź ze mną na ulice, jest późno, nie piłeś dzisiaj wiele, pozwól, niech ci pokażę, kim jesteś naprawdę! Wybacz mi, jeśli wcześniej to spartaczyłem, zbyt wiele zostawiłem naturze. Chodź!
— Nie mogę już tego znieść, Lestat — powiedziałem do niego. — Źle dobierasz sobie towarzyszy.
— Ale, Louis, nawet jeszcze nie spróbowałeś!
Wampir przerwał swoje opowiadanie. Z uwagą przyglądał się chłopakowi, ale ten nic nie mówił.
— Miał rację, nie dość wypiłem tej nocy i poruszony przerażeniem dziewczyny, pozwoliłem wyprowadzić się z hotelu tylnym wyjściem. Pobliska sala taneczna na Conde Street, a także i cała wąska uliczka były zupełnie zatłoczone. W owym czasie w hotelach wydawano przyjęcia z kolacją, a rodziny plantatorów licznie zamieszkiwały w mieście. Mijaliśmy ich teraz jak zmory nocne. Moja agonia była nie do zniesienia. Nigdy dotąd za czasów mojego śmiertelnego życia nie odczuwałem takiego psychicznego bólu, a wszystko za sprawą słów Lestata, które tym razem wydały mi się całkiem sensowne. Rzeczywiście, odczuwałem spokój tylko wtedy, kiedy zabijałem, choćby przez chwilę. Nie ulegało wątpliwości, że zabijanie czegokolwiek niższego niż istota ludzka przynosiło niedosyt. Widok ludzi przyciągał mnie. Lubiłem przyglądać się ich życiu przez szybę. Żaden więc był ze mnie wampir. I w swoim bólu zapytywałem sam siebie irracjonalnie, jak dziecko, czy nie ma powrotu, czy nie mogę być znowu człowiekiem? Nawet wtedy, kiedy czułem ciepłą krew tej dziewczyny w sobie i odczuwałem to fizyczne podniecenie i siłę, zadawałem sobie po cichu to właśnie pytanie. Twarze ludzi mijały mnie jak płomienie tańczących świec. Zanurzałem się w ciemność, byłem już zmęczony tą ciągłą tęsknotą, przyglądałem się gwiazdom i myślałem. Tak, on ma rację. Wiem, że to, co on mówi, to prawda, ale nie mogę znieść tej prawdy, po prostu nie mogę jej znieść.
Nagle przyszedł czas na jeden z tych frapujących mnie momentów. Ulica całkowicie wyludniła się, oddaliliśmy się od głównych arterii miasta i zbliżaliśmy się do przedmieść. Wokoło nie było już oświetlenia, tylko pojedyncze światła w oknach i dobiegające z daleka odgłosy śmiejących się ludzi. Ale ani żywej duszy. Nikogo. Poczułem nagle wiatr od rzeki i gorące powietrze nocy. Lestat stał obok mnie tak nieruchomo, że zdawał się być jak z kamienia. W ciemnościach nad długim niskim rzędem spadzistych dachów górowały masywne kształty dębów. Przez moment nie czułem bólu. Przygnębienie minęło. Zamknąłem oczy, usłyszałem wiatr i odgłosy wody płynącej miękko i szybko w rzece. To była piękna chwila, wiedziałem jednak, że nie potrwa długo, że oddali się ode mnie jak coś wyrwanego mi z objęć, i że będę gonił, aby to odzyskać, rozpaczliwie samotny, bardziej niż jakiekolwiek stworzenie tego świata. Nagle jakiś głos zadudnił głęboko w dźwiękach nocy, jak bębnienie:
— Rób to, co nakazuje ci twoja natura. To zaledwie początek. Rób to, co nakazuje ci twoja natura.
Chwila minęła. Stanąłem jak ta dziewczyna w salonie w hotelu, oszołomiony i gotów przyjąć natychmiast najdrobniejszą wskazówkę.
— Ból jest straszny dla ciebie — powiedział Lestat. — Odczuwasz go mocniej niż inne istoty, ponieważ jesteś wampirem. Nie chcesz, aby tak się dalej działo?