— Ty draniu! — syknąłem. — Ty diable!
— Taki język przy twojej córeczce? — odrzekł.
— Nie jestem twoją córeczką — powiedziała mała swoim srebrnym głosikiem. — Jestem córeczką mojej mamusi.
— Nie kochanie, już nie — odpowiedział jej Lestat. Zerknął za okno, a potem zamknął za nami drzwi do sypialni i przekręcił klucz w zamku. — Jesteś naszą córeczką, Louisa i moją, rozumiesz? A teraz powiedz, z kim będziesz spała. Z nim czy ze mną? — A po chwili dodał, patrząc na mnie: — Może powinnaś spać z Louisem. Koniec końców, kiedy ja jestem zmęczony… nie jestem już taki miły.
Wampir przerwał. Chłopak nic nie mówił.
— Dziecko wampirem! — wyszeptał wreszcie. Wampir zerknął w górę, jak gdyby przerażony, choć nie poruszył się ani trochę.
Spoglądał teraz wzrokiem pełnym nienawiści na magnetofon, jak gdyby był czymś potwornym.
Chłopak dostrzegł kątem oka, że taśma już prawie się skończyła. Szybko otworzył teczkę i wyciągnął z niej nową kasetę, niezgrabnie zamontował w urządzeniu. Spojrzał na wampira, gdy wciskał klawisz nagrywania. Twarz wampira wyglądała na zmęczoną, wyciągnięte kości policzkowe zdawały się jeszcze bardziej wystawać, a jego błyszczące oczy były nienaturalnej wielkości. Zaczęli o zmroku, który zapadał wcześnie, tu w San Francisco, zimową porą, a teraz już była prawie dziesiąta. Wampir wyprostował się, uśmiechnął i cicho zapytał:
— Jesteśmy gotowi?
— A więc zdecydował się na uczynienie z dziewczynki wampira po to, aby zatrzymać pana przy sobie? — zapytał chłopak.
— Trudno to jednoznacznie tak określić. Taka po prostu była jego odpowiedź. Jestem przekonany, że Lestat nie był osobą, która poddawała swoje motywy i racje pod dyskusję, nawet wewnętrzną. Był jednym z tych, którzy po prostu działają. Taka osoba musi być pod silną presją, by choć trochę otworzyć się i wyznać, jaka jest metoda i myśl w sposobie jej życia. Tej nocy Lestat został przyparty tak, że odkrył się i zrozumiał, nawet na swój własny użytek, dlaczego żył tak, jak żył. To, że byłem z nim razem, też niewątpliwie przyczyniło się do tego. Ale, jak sądzę, patrząc na to wstecz, sam chciał poznać swoje motywy, które skłaniały go do zabijania, sam chciał poddać badaniu własne życie. Gdy mówił, odkrywał to, w co wierzył. Ale, tak naprawdę, chciał, abym został z nim. Ze mną mieszkało mu się tak, jak nigdy nie byłoby to możliwe, gdyby pozostał sam. Jak już ci mówiłem, byłem na tyle ostrożny, że nigdy nie przepisywałem na niego swoich praw własności, co zresztą doprowadzało go do wściekłości. Do tego jednak nie mógł mnie przekonać. — Wampir roześmiał się nagle. — Spójrz tylko, do ilu innych rzeczy mnie przekonał! Jakie to dziwne. Mógł przekonać mnie do zabicia dziecka, ale nie do rozstania się z moimi pieniędzmi. — Potrząsnął głową. — Ale to nie była chciwość, nie. To strach przed nim sprawił, że w tych sprawach trzymałem go na odległość.
— Mówi pan o nim, jakby już nie żył. Mówi pan: Lestat był taki albo taki. Czy on nie żyje? — zapytał chłopak.
— Nie wiem — odrzekł wampir. — Myślę, że najprawdopodobniej nie. Ale dojdę do tego. Mówiliśmy ostatnio jednak o Klaudii, prawda? Jest jeszcze coś, co chciałem powiedzieć o motywach, które kierowały Lestatem tej nocy. Jak się zorientowałeś Lestat nie wierzył nikomu. Był jak kot, który najlepiej czuje się we własnym towarzystwie, samotny drapieżca, morderca. A przecież zbliżył się w jakiś sposób do mnie tej nocy, odsłonił się do pewnego stopnia, po prostu mówiąc prawdę. Odrzucił swój zwyczajny szyderczy i drwiący ton, swoją wyższość. Choć przez moment zapomniał o wiecznym gniewie i złości. A dla Lestata było to już odsłonięcie się. Kiedy staliśmy sami w tej ciemnej ulicy, czułem pewną wspólnotę duchową z nim, tak jak z nikim innym, od czasu kiedy umarłem. Sądzę więc raczej, że wprowadził Klaudię w świat wampirów z zemsty.
— Z zemsty wymierzonej nie tylko w pana, ale i w cały świat? — zasugerował chłopak.
— Tak. Jak mówiłem, u Lestata wszystko obracało się wokół zagadnienia zemsty.
— Czy wszystko zaczęło się od czasu tej sprawy z ojcem, ze szkołą?
— Nie wiem. Wątpię — odpowiedział wampir. — Ale chcę mówić dalej.
— Ależ tak, oczywiście, proszę. Musi pan! To jest chciałem powiedzieć, że dopiero 10. — Chłopak pokazał na swój zegarek. Wampir zerknął nań i uśmiechnął się do chłopca. Twarz młodzieńca zmieniła się. Zrobiła się bez wyrazu, jak gdyby pod wpływem szoku.
— Nadal się mnie obawiasz? — zapytał wampir.
Chłopak nie odpowiedział, ale cofnął się nieznacznie. Jego ciało wydłużyło się, stopy poruszyły na gołych deskach i zetknęły, krzyżując.
— Sądzę, że byłbyś bardzo głupi, gdybyś nie bał się — powiedział wampir. — Ale bez obawy. Mam mówić dalej?
— Proszę — odrzekł chłopak. Wskazał ręką na magnetofon.
— Dobrze — rozpoczął na nowo wampir. — Jak możesz sobie świetnie wyobrazić, nasze życie z mademoiselle Klaudią bardzo się zmieniło. Jej ciało umarło, a przecież jej zmysły obudziły się tak samo, jak wcześniej moje. Z podziwem rozpoznałem oznaki tego w niej. Ale minęło kilka dni, zanim zdałem sobie sprawę, jak bardzo jej potrzebowałem, jak bardzo chciałem rozmawiać z nią. Na początku, jak sądziłem, tylko po to, by chronić ją przed Lestatem. Zabierałem ją ze sobą do swojej trumny każdego ranka, nie chciałem, by znikała mi z oczu. Lestat tego jednak właśnie pragnął i nie dawał żadnych oznak, że chce zrobić jej krzywdę.
— Umierające z głodu dziecko to przerażający widok — powiedział do mnie. — Głodujący wampir to jeszcze coś gorszego! Usłyszeliby jej krzyki w Paryżu — mawiał — gdybym miał zamknąć ją, skazując na śmierć głodową.
— Ale wszystko to pomyślane było po to, aby utrzymać mnie przy sobie i nie pozwolić mi odejść. Z całą pewnością nie zdecydowałbym się podejmować ryzyka ucieczki razem z Klaudią. Była dzieckiem i wymagała opieki.
A przecież taką odczuwałem przyjemność w opiekowaniu się nią. Natychmiast zapomniała całe pięć lat swego śmiertelnego życia, lub przynajmniej tak się wydawało, ponieważ zachowywała tajemnicze milczenie na ten temat. Czasem obawiałem się nawet, że postradała zmysły, że choroba z jej śmiertelnego życia w połączeniu z szokiem, jaki wywołała zamiana w wampira, mogły pozbawić ją rozumu. Ale tak się nie stało. Była po prostu tak niepodobna do Lestata i do mnie, że z trudem rozumiałem jej zachowanie. Bo choć była małym dzieckiem, to jednak też dzikim i gwałtownym mordercą, zdolnym teraz do bezlitosnej pogoni za krwią, przy całej swej dziecięcej grymaśności. Lestat nadal groził mi, że zrobi jej krzywdę, jednak tak naprawdę nigdy by tego nie zrobił. Okazywał jej wiele miłości, dumny z jej piękności i zawsze chętny, by ją uczyć. Mówił jej, że musimy zabijać, żeby żyć i że jako wampiry nigdy nie umrzemy.
W tym czasie, jak już wspomniałem, w mieście szalała zaraza. Lestat zabierał małą na cuchnące cmentarze, gdzie leżały całe stosy ofiar żółtej ospy i zarazy, i gdzie odgłosy łopat słychać było dzień i noc.
— To właśnie jest śmierć — mówił jej, wskazując na rozkładające się zwłoki kobiety — której my nigdy nie doświadczamy, nasze ciała pozostaną zawsze takimi, jakimi są teraz, świeże i pełne życia.
Ale nie wolno nam nigdy wahać się przed zadaniem śmierci, ponieważ w ten właśnie sposób utrzymujemy się przy życiu.
Klaudia spoglądała na to wszystko swoimi tajemniczymi, przezroczystymi oczyma.
Niema i piękna godzinami bawiła się lalkami, ubierając je i rozbierając. Niema i piękna zabijała. A ja całkiem zmieniony pod wpływem nauki Lestata, gotów byłem wychodzić na łowy w poszukiwaniu istot ludzkich znacznie częściej niż dotychczas. Zabijanie ludzi dawało mi ukojenie i uśmierzało ból, który pozostawał we mnie na stałe podczas tych ciemnych i cichych nocy w Pointe du Lac kiedy siadywaliśmy z Lestatem w towarzystwie jego starego ojca. Uspokajająco działała na mnie ich wielka liczba, wszędzie — na ulicach, które nigdy się nie uciszały, w kabaretach, które zawsze były otwarte, na balach, które trwały do świtu: a także muzyka i śmiechy wypływające z otwartych okien. Ludzie, wszędzie wokoło ludzie. Pulsująca ulica ludźmi — moimi ofiarami, na które nie spoglądałem już z miłością, ale z obojętnością i z pragnieniem. I zabijałem ich w nieskończenie zróżnicowany sposób, w różnych punktach miasta. Przemierzałem rojące się od ludzi, kwitnące miasto uzbrojony w nadzwyczajny wzrok wampira, moc i szybkość, a moje ofiary otaczały mnie wszędzie, uwodziły i zapraszały na kolacje do swych stołów, do powozów, do burdeli. Zwlekałem z uderzeniem tylko chwilę, aby wkrótce zabrać to, co musiałem mieć. Uspokojony w mojej wielkiej melancholii, że miasto oferuje mi nieskończony tłum wspaniałych nieznajomych.