— Wyglądało to na swego rodzaju procesję — opowiadał Morgan. — Uczestnicy ubrani byli w swoje najlepsze, wyjściowe ubrania, niektórzy trzymali w dłoniach kwiaty. Prawda jest taka, że byłem tym całkowicie zafascynowany. Chciałem to widzieć. Tak bardzo, że nie przejąłem się tym, że woźnica wysadził nas tutaj i odjechał. Widzieliśmy wioskę w górze, nad sobą. Właściwie to był mój pomysł. Widzi pan, Emilia łatwo godziła się na wszystko. W końcu zostawiłem ją na drodze przy bagażach, a sam poszedłem do góry. Wdrapałem się na pagórek bez niej. Widział go pan wjeżdżając do wioski, i ten cmentarz? Nie, oczywiście, że go pan nie widział. Bogu dzięki, że ten pana powóz przywiózł was tutaj bezpiecznie i w zdrowiu. Choć, gdyby pan jechał jeszcze dalej, nie zważając na konie… — Przerwał.
— Ale co się stało? — zapytałem łagodnie.
— Co się stało? To barbarzyńcy! — wykrzyknął. Ruchem głowy wskazał na drzwi, po czym pociągnął długi łyk z butelki i zakręcił zakrętkę.
— No cóż, nie była to wcale procesja. Od razu się zorientowałem — powiedział. — Ludzie nie chcieli nawet odezwać się do mnie, kiedy podszedłem bliżej, a wie pan jacy oni są; choć nie mieli nic przeciwko temu, żebym przyglądał się wydarzeniu. Prawda jest taka, że aż trudno uwierzyć, że byłem tego świadkiem. Nie uwierzy mi pan, kiedy powiem, co widziałem. Musi mi pan jednak uwierzyć bo jeśli nie, to chyba zwariowałem, na pewno.
— Uwierzę panu, niech pan mówi dalej — odrzekłem.
— Taak, na cmentarzu pełno było świeżych grobów, zobaczyłem to natychmiast. Na niektórych stały drewniane krzyże, inne były tylko kopczykami usypanymi z ziemi, ze świeżo złożonymi kwiatami. Stojący przy nich chłopi także trzymali w dłoniach kwiaty, przynajmniej kilkoro z nich, jak gdyby zamierzali przybrać czy uporządkować je. Wszyscy oni jednak stali nieruchomo, a ich oczy wlepione były w dwóch mężczyzn, którzy przyprowadzili białego konia i trzymali go za uzdę. Ach, cóż to za zwierzę! Grzebał nogą w ziemi, płoszył się nieco, jakby to miejsce nie było dla niego odpowiednie. To było piękne wspaniałe zwierzę, ogier o śnieżnobiałej maści. W pewnej chwili, nie mógłbym wytłumaczyć panu, jak to zaplanowali, ponieważ żaden z nich nie wypowiedział nawet słowa, jeden z nich, przywódca jak myślę, uderzył nagle konia z całą siłą trzonkiem łopaty. Koń zerwał się jak szalony i popędził stokiem w górę wzgórza. Może pan sobie wyobrazić. Myślałem, że już go nie zobaczymy, przynajmniej przez czas jakiś. Myliłem się jednak. Po chwili ogier zwolnił i przeszedł w galop, zawrócił, gdy dobiegł do starych grobów i ponownie zaczął zbiegać w dół ku nowo wykopanym. Wszyscy stali w milczeniu, przyglądając się tej scenie. Wkrótce rumak podbiegł kłusem, przeskakując przez groby i złożone kwiaty, a nikt się nawet nie poruszył, aby chwycić go za uzdę. Aż nagle zatrzymał się przy jednym z grobów.
Anglik wytarł oczy, ale i tak miał je już suche. Zdawał się zafascynowany swoim opowiadaniem. Ja także.
— I oto, co się wydarzyło — kontynuował. — Zwierzę po prostu stanęło i stało tam. Nagle dał się słyszeć krzyk dobiegający z tłumu. Nie, to nie był krzyk, zdawało się, że oni wszyscy ciężko oddychają, sapią i jęczą. Po chwili znów zrobiło się cicho. Koń stał w miejscu, podrzucając łbem. W końcu ten, który był ich przywódcą rzucił się do przodu i okrzykiem wydał jakieś dyspozycje kilku innym mężczyznom. Jedna z kobiet, krzycząc, rzuciła się na grób prawie pod końskie kopyta. Podszedłem bliżej. Tak blisko, jak tylko mogłem. Widziałem płytę kamienną z wyrytym nazwiskiem zmarłej. To była młoda kobieta. Nie żyła od sześciu miesięcy. Data śmierci była wyryta na kamieniu. Przy grobie klęczała ta nieszczęsna kobieta z tłumu, obejmując teraz ramionami kamienną płytę, jak gdyby chciała ją wyciągnąć z ziemi. Mężczyźni podnieśli ją siłą i odciągnęli na bok. Chciałem się odwrócić, ale nie mogłem, aż do chwili, gdy zdałem sobie sprawę, co chcą zrobić. Oczywiście, Emilia była zupełnie bezpieczna, żaden z tych ludzi nie zwracał na nas żadnej uwagi. Dwóm silnym mężczyznom udało się w końcu odciągnąć zdesperowaną kobietę, a pozostali podeszli z łopatami i zaczęli rozkopywać grób. Wkrótce jeden z nich zeskoczył do odkopanego dołu. Wszyscy się uciszyli i można było usłyszeć najlżejszy szelest odgłosu łopaty i wyrzucanej na pryzmy ziemi. Nad nami wysoko stało słońce, na niebie nie było nawet chmurki, wszyscy stali dookoła tego grobu, trzymali się teraz za ręce, nawet ta nieszczęsna kobieta…
Anglik przerwał i znów patrzył na Emilię. Siedziałem spokojnie czekając, aż wznowi opowiadanie. Słyszałem, jak w butelce zabulgotała whisky, gdy uniósł ją do góry i przytknął do ust. Z zadowoleniem skonstatowałem, że jest jeszcze w niej dużo płynu i że Morgan może długo pić, by w ten sposób zabijać swój ból.
— Ale równie dobrze to mogłaby być północ — podjął na nowo — tam, na tym wzgórzu. Tak to się odczuwało. I wtedy usłyszałem człowieka, który zeskoczył do wykopanego grobu. Rozwalał łopatą wieko odkopanej trumny! Na bok poszły połamane deski. Po prostu je odrzucał, na prawo i lewo. Nagle wydał z siebie straszliwy okrzyk! Pozostali mężczyźni przysunęli się bliżej i naraz, przy grobie, zrobił się nieopisany tumult. Wszyscy cofnęli się z przestrachu, jak fala. Wszyscy coś krzyczeli, niektórzy obracali się i próbowali wydostać z tłumu. Ta biedna kobieta, oszalała, zgięła nogi w kolanach i próbowała uwolnić się od trzymających ją mężczyzn. Nie mogłem powstrzymać się od podejścia bliżej. Nie sądzę, że cokolwiek odciągnęłoby mnie w takiej chwili od tego i powiem panu, że po raz pierwszy w życiu zrobiłem coś takiego i, Boże dopomóż, oby było to po raz ostatni. Musi mi pan uwierzyć, musi! Tam, w tej trumnie, tuż obok mężczyzny, który zeskoczył do grobu i stał teraz pośród połamanych desek, leżała martwa kobieta i powiem panu… otóż, powiem panu, że jej ciało było świeże jak kwiat.
— Jego głos załamał się, oczy miał rozszerzone, a rękę zatrzymał w powietrzu, tak jakby trzymał w palcach jakąś niewidzialną rzecz błagając, bym uwierzył w to, co opowiadał. — Tak różowa na twarzy, jak gdyby była żywa! Od sześciu miesięcy w ziemi! Tak oto leżała! Całun miała odrzucony do tyłu, a ręce złożyła na piersiach, jakby spała.
Anglik westchnął głęboko. Dłoń obsunęła mu się na nogę, potrząsnął głową i przez chwilę siedział zamyślony.
— Przysięgam! — krzyknął. — I wtedy ten człowiek, który był w grobie pochylił się i podniósł rękę zmarłej. Mówię panu, że ruszała się równie lekko jak moja czy pana! Przytrzymał jej dłoń, jakby przyglądał się jej paznokciom. Wtedy krzyknął coś, a kobieta przy grobie zaczęła kopać jak szalona przytrzymujących ją mężczyzn i ziemię wokół siebie, tak że grudki padały prosto na twarz i włosy trupa. Była piękna, ta martwa kobieta, o tak, gdyby tylko mógł pan ją zobaczyć, i co oni potem zrobili!
— Niech pan powie — powiedziałem do niego cicho, choć zrozumiałem wszystko, zanim odpowiedział.
— Mówię panu… — zaczął — nie znamy znaczenia rzeczy, zanim sami tego nie zobaczymy! — Spojrzał na mnie, brwi wygięły mu się w łuk, jak gdyby wyjawiał jakąś straszną tajemnicę. — Po prostu tego nie wiemy.
— Owszem, nie — powiedziałem.
— Powiem panu, wzięli kołek, taki zwyczajny drewniany kolek, niech pan tylko zwróci uwagę, a ten, co był na dole, odebrał go od swych towarzyszy, a w drugą rękę wziął duży młot. Przyłożył kołek do piersi kobiety, tuż pod sercem. Nie wierzyłem własnym oczom! A potem, jednym silnym uderzeniem wbił kołek prosto w trupa. Nawet gdybym bardzo chciał, nie mógłbym się w tej chwili poruszyć. Po prostu stałem jak wmurowany. A potem, ten człowiek, ten człowiek, ta zwierzęca bestia, sięgnął po swoją łopatę, przystawił ostrzem do szyi kobiety, z całej siły docisnął. Głowa poleciała, o tak… — Zamknął oczy, jego twarz wykrzywiła się, przechylił głowę.