Patrzyłem na niego, ale już go nie widziałem. Widziałem tę kobietę w grobie, z odciętą głową i odczuwałem wewnętrzny dokuczliwy ból, jak gdyby czyjaś ręka ściskała mi gardło, a moje wnętrzności podchodziły aż pod przełyk, tak że nie mogłem nawet oddychać. Nagle poczułem usta Klaudii na przegubie dłoni. Wpatrywała się w Morgana i prawdopodobnie była tu z nami już od pewnego czasu.
Powoli Morgan podniósł swój wzrok na mnie, w jego oczach malowała się dzikość.
— To właśnie chcą też zrobić z nią — wskazał na ciało kobiety — z moją Emilią! Ale ja im nie pozwolę. — Potrząsnął głową z zawziętością. — Nie pozwolę im. Musi pan mi pomóc, Louis.
Jego usta drżały, a twarz była tak zniekształcona tą nagłą desperacją, że mimowolnie cofnąłem się.
— Ta sama krew płynie w naszych żyłach, pańskich i moich. Mam na myśli Francuzów, Anglików, jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, Louis. Oni są dzikusami!
— Niech się pan spróbuje uspokoić, Morgan — odrzekłem, kładąc mu dłoń na ramieniu. — Chcę, żeby mi pan opowiedział, co stało się dalej. Pan i Emilia…
Gorączkowo sięgnął znów po butelkę. Był zbyt zdenerwowany by wyciągnąć ją z kieszeni, więc zrobiłem to za niego. Podałem mu butelkę. Odkręcił zakrętkę.
— Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. To się nazywa przyjaciel — powiedział z emfazą. — Widzi pan, zabrałem ją szybko stamtąd. Oni chcieli jeszcze spalić szczątki, tam, na cmentarzu, a Emilia nie mogła tego zobaczyć, przynajmniej nie kiedy ja… — Potrząsnął głową. — Nie można było znaleźć żadnego wozu, który by nas stąd zabrał, ani jednego, a do najbliższego miasta dwa dni drogi!
— Ale jak oni to tłumaczą, Morgan? — naciskałem. Wiedziałem, że niewiele mu już pozostało czasu.
— Wampiry — wybuchnął, whisky rozlała się na dłoń. — Wampiry, Louis, czy może pan w to uwierzyć! — Wskazał butelką na drzwi. — Plaga wampirów! O wszystkim w szeptach, jak gdyby sam diabeł podsłuchiwał ich pod drzwiami! Oczywiście, Bóg jest miłościwy, więc dadzą sobie z nimi radę… Ta nieszczęsna kobieta na cmentarzu, w ten sposób przerwali jej pośmiertne życie jako wampira, już nie będzie nocami wygrzebywać się ze swojego grobu, aby pić krew nas wszystkich! — Przyłożył butelkę do ust. — O… Boże — jęknął.
Przyglądałem się, jak pije, cierpliwie czekając.
— A Emilia… — Powrócił po chwili do opowiadania. — Ona sądziła, że to fascynujące. No tak, siedząc przy ogniu, przy dobrym obiedzie i winie. Ona nie widziała tej kobiety! Nie widziała, co oni jej zrobili — oznajmił z desperacją. — Och, jakże chciałem się stąd wydostać. Proponowałem im pieniądze. Jak to się skończy, powtarzałem, jeden z was będzie miał te pieniądze, małą fortunę, tylko za to, że wywiezie nas stąd daleko.
— Ale nie skończyło się… — szepnąłem. Widziałem, jak łzy Zbierają się w jego oczach, usta wykrzywiają z bólu.
— Jak to się stało, z nią…? — zapytałem.
— Nie wiem. — Chwytał głęboko powietrze w płuca, potrząsając głową. Płaską butelkę przyciskał do czoła jak kompres, choć wcale nie była chłodna.
— Wampir przyszedł tu, do gospody? — zapytałem.
— Mówili, że ona sama wyszła do niego — wyznał ze łzami płynącymi teraz po policzkach. — Wszystko było pozamykane! Zadbali o to. Drzwi, okna! I wtedy nadszedł ten ranek, i wszyscy krzyczeli, a jej nie było. Okno było szeroko otwarte, ale nie było jej w pokoju. Nawet nic na siebie nie zarzuciłem. Wybiegłem na zewnątrz i nagle zatrzymałem się nad nią… Leżała pod brzoskwiniami, tam za gospodą. Potknąłem się o nią. W ręku trzymała pustą filiżankę. Mocno zacisnęła na niej palce. Chłopi mówili, że wampir zwabił ją do siebie… Chciała podać mu wodę…
Butelka wysunęła mu się z palców. Klasnął dłońmi nad uszami, skulił się i pochylił głowę.
Przez dłuższy czas siedziałem, przyglądając się mu. Właściwie nie miałem nic do powiedzenia. I kiedy zapłakał cicho, że chcą sprofanować jej ciało, że powiedzieli, że ona, Emilia, jest teraz wampirem, zapewniłem go, cicho, choć nie wiem, czy w ogóle mnie słyszał, że to nieprawda.
W końcu pochylił się do przodu, jak gdyby miał za chwilę upaść. Wydawało się, że sięga po świecę, ale zanim ramię spoczęło na kredensie, palec dotknął jej tak, że gorący wosk zgasił malutki płomień króciutkiego już knota. Pogrążyliśmy się w ciemności. Głowa opadła mu na ramię.
Całe światło pokoju zdawało się odbijać w oczach Klaudii. Cisza przedłużała się i miałem nadzieję, że Morgan nie uniesie już dziś swej głowy, gdy do drzwi podeszła gospodyni. Jej świeca oświetliła Anglika, był pijany, spał.
— Niech pan już idzie — odezwała się do mnie. Wokół niej cisnęły się jakieś ciemne postacie. Gospoda pełna była teraz kręcących się kobiet i mężczyzn. — Niech pan idzie pod kominek!
— Co wy chcecie zrobić? — zapytałem, wstając i przytrzymując Klaudię. — Chcę wiedzieć, co zamierzacie zrobić!
— Niech pan idzie pod kominek — rozkazała.
— Nie, nie róbcie tego — powiedziałem.
Stara zmrużyła tylko oczy i obnażyła w złości zęby.
— Idź pan — warknęła.
— Morgan. — Szturchnąłem Anglika, ale on mnie nie słyszał, nie mógł mnie teraz słyszeć.
— Niech go pan tak zostawi — powiedziała gwałtownie kobieta.
— Ale to głupie, to co robicie, nie rozumiesz? Ta kobieta przecież nie żyje! — argumentowałem.
— Louis — szepnęła Klaudia tak, że tylko ja ją usłyszałem, gdy jej ramię mocniej zacisnęło się wokół mojej szyi pod kapturem. — Zostaw tych ludzi w spokoju.
Inni teraz też wchodzili do pokoju, stając dookoła dębowego stołu. Ich twarze były ponure, gdy patrzyli na nas.
— Skąd pochodzą te wampiry? — szepnąłem. — Przeszukaliście przecież tutejszy cmentarz! Gdzie ukrywają się przed wami? Ta kobieta nie może wam zaszkodzić. Polujcie na swoje wampiry, jeśli musicie.
— Za dnia — powiedziała poważnie, mrużąc oko i powoli potakując głową. — Za dnia, dobierzemy się do nich, za dnia.
— Gdzie? Tam na cmentarzu, rozkopując groby własnych bliskich?
Potrząsnęła głową.
— Ruiny — rzekła — zawsze kryją się w ruinach. W czasach mojego dziadka były w ruinach i teraz znowu są w ruinach. Rozbierzemy je, jeśli trzeba będzie, kamień po kamieniu. Ale pan… niech pan już idzie. Jeśli pan nie odejdzie natychmiast, wyrzucę pana stąd w tę ciemność! — Zza fartucha wyciągnęła zaciśniętą dłoń, w której trzymała kołek i podniosła go do góry w świetle migającej świecy. — Słyszy mnie pan, niech pan już idzie!
Mężczyźni stojący za nią przysunęli się bliżej, ich usta były zacięte, a oczy płonęły w blasku świecy.
— Tak… — odrzekłem. — Dobrze. Wolę tak. Na zewnątrz. Ruszyłem gwałtownie do przodu, odpychając ją na bok, widząc, jak rozstępują się, robiąc mi przejście. Położyłem już dłoń na zasuwie drzwi wejściowych i szarpnąłem, odciągając ją do tyłu jednym pociągnięciem.
— Nie! — krzyknęła kobieta gardłowo po niemiecku. — Oszalał pan!