Выбрать главу

— Czujesz? — szepnąłem. — Tak tu cicho.

Ale jej dłoń ścisnęła tylko mocniej moją. Stok stawał się coraz bardziej nachylony, a panująca tu cisza odbierała odwagę. Musiałem nieźle wytężać wzrok, aby dojrzeć korę na pniach drzew, które wyłaniały się przed nami z ciemności. Coś się poruszyło i automatycznie wyciągnąłem ręce do Klaudii, przyciągając ją gwałtownie do siebie. Była to jednak tylko jaszczurka przemykająca się między spadłymi liśćmi. Po chwili liście przestały szeleścić, lecz Klaudia wycofała się pod fałdy mojej peleryny, a jej dłonie mocno uchwyciły sukno mojego surduta. Wydawało mi się, że popędza mnie, abym szedł szybciej.

Wkrótce przestaliśmy już wyczuwać zapach wody, a gdy księżyc zaświecił przez moment jaśniej, zobaczyłem tuż przed nami coś, co zdawało się wyłomem w lesie. Klaudia wzięła ode mnie latarnię i zamknęła jej metalowe drzwiczki. Próbowałem jej w tym przeszkodzić, przez chwilę walczyliśmy, ale wtedy powiedziała do mnie spokojnie:

— Zamknij oczy, a potem otwórz powoli. A kiedy tak zrobisz, ujrzysz to, czego szukamy.

Przeszedł mnie zimny dreszcz, gdy przymknąłem oczy, przytrzymując ją jednocześnie za ramiona. Ale gdy otworzyłem je ponownie, ujrzałem zaraz, gdy tylko wzrok przyzwyczaił się do ciemności, za drzwiami, długie i niskie ściany klasztoru i jego wysoką, kwadratową, masywną wieżę. Daleko za nią majaczyła niezwykłą czernią dolina, błyskająca tylko śnieżnymi czapami otaczających ją szczytów.

— Chodź — odezwała się do mnie. — Tylko cicho. Stąpaj tak, jakby twoje ciało nic nie ważyło.

Bez wahania ruszyła do przodu, prosto pod ścianę, prosto na spotkanie tego stworzenia, kimkolwiek ono było, czekającego teraz w swojej kryjówce.

Po kilku chwilach odszukaliśmy wyrwę w murze, przez którą dostaliśmy się do środka. Była nawet ciemniejsza niż sam mur. Dzikie wino obrastało zmurszałe ściany, jak gdyby przytrzymywało kamienie na swoim miejscu. Wysoko nad nami, przez otwarty dach wieży, czując wilgotny zapach zmurszałych kamieni w nozdrzach, ujrzałem między chmurami połyskujące, migotliwe gwiazdy. Wielka klatka schodowa z wąskimi okienkami, przez które widać było dolinę, prowadziła spiralnie, od narożnika do narożnika schodami w górę. Poniżej, pod pierwszym poziomem klatki schodowej, z ponurej ciemności, wyłaniał się szeroki, ciemny otwór prowadzący do pozostałych sal klasztoru.

Klaudia zamarła, była teraz jak kamień. W wilgotnym pomieszczeniu nie poruszyły się nawet jej miękkie włosy. Słuchała, a ja wsłuchiwałem się w ciemność razem z nią. Słychać jednak było tylko ciche wycie wiatru po salach. Klaudia poruszyła się, powoli, z namysłem. Wyciągniętą stopą ostrożnie badała grunt przed sobą. Zobaczyłem, jak nastąpiła na leżący przed nami płaski kamień. Na stukanie obcasem odpowiedział głuchym dźwiękiem. Potem ujrzałem jego szeroki kształt. Wyrastał w odległym kącie i zaraz wyobraziłem sobie wyraźnie, jak grupa mężczyzn i kobiet z wioski otacza go, a potem podnosi do góry przy pomocy gigantycznej dźwigni. Wzrok Klaudii badał klatkę schodową, by wreszcie zatrzymać się poniżej na rozwalonym otworze po drzwiach. Poruszyła się niespodziewanie, tak że stanęła nagle obok mnie, nie uczyniwszy nawet najmniejszego hałasu.

— Słyszysz — szepnęła — słyszysz?

Odgłos był tak cichy, że śmiertelna istota nie dosłyszałaby go. Nie dochodził z ruin. Słychać go było z daleka, nie z długiego wijącego się podejścia, którym my wdrapaliśmy się na wzgórze, ale z drugiej strony góry, prosto od wioski. Najpierw szelest, jakby drapanie, ale stałe, potem powoli coraz wyraźniejsze odgłosy stóp, ciężkie stąpanie. Dłoń Klaudii zacisnęła się na mojej, delikatnie popchnęła mnie pod pochyłość wznoszących się do góry schodów. Widziałem, jak fałdy jej ubrania nieznacznie wychyliły się spod peleryny. Ciężkie kroki narastały i zacząłem wyczuwać już, że były jakieś nierówne. Pierwszy krok był szybki i ostry, drugi wolniejszy, opierający się, jakby kogoś ciągniętego siłą. Kroki zbliżały się coraz bardziej, stawały się coraz wyraźniejsze w poświstywaniach wiatru. Poczułem, jak serce bije mi mocniej, a żyły nabrzmiewają na skroniach. Drżenie przeszło przez moje ciało, tak że czułem wyraźnie materiał koszuli na sobie, sztywne brzegi kołnierzyka, drapanie guzików o pelerynę.

Wtedy dotarł do nas z wiatrem ledwie wyczuwalny zapach. To był zapach krwi, który natychmiast mnie pobudził, nawet wbrew mojej woli. Ciepła, słodka woń ludzkiej krwi, krwi broczącej, płynącej, rozlewającej się. Po chwili doszedł do mnie jeszcze jeden zapach, ludzkiego mięsa i rozróżniłem wraz z krokami odgłosy ochrypłego suchego charkotu. Razem z nimi dały się słyszeć jeszcze inne odgłosy — początkowo ledwie słyszalne, gdy ciężkie stąpanie stawało się coraz głośniejsze i bliższe ścianom klasztoru — odgłosy jeszcze jednej osoby, jej wstrzymywanego, wytężonego oddechu. Słyszałem już jej bicie serca — nieregularne, pełne strachu, drżące. Ale usłyszałem też to drugie serce, mocne, równo bijące, pulsujące, coraz głośniej, serce równie silne jak moje! I wtedy, przez rozkruszony otwór w murze, przez który sami weszliśmy, zobaczyłem go. Najpierw pojawiło się wielkie ramię, długa, luźno zwisająca ręka i dłoń z zakrzywionymi palcami. Potem zobaczyłem głowę. Przewieszone przez drugie ramię zwisało jakieś ludzkie ciało. W wyłamanym otworze postać wyprostowała się, przerzuciła ciężar i spojrzała prosto w ciemność, w której byliśmy ukryci. Każdy mój muskuł stał się jak z żelaza, gdy śledziłem zarys jego głowy na tle nieba. Twarz pozostała jednak zupełnie ciemna i nie sposób było dojrzeć jej rysów, tylko księżyc odbijał się w jego oku, tak jakby to był kawałek szkła. Potem zobaczyłem, jak mignęły jego guziki i usłyszałem ich chrzęst, gdy uwolniona od ciężaru ręka luźno zwisła przy boku. Jego długa noga zgięła się w kolanie, gdy ruszył w naszym kierunku, wchodząc do wieży.

Trzymałem mocno Klaudię, gotów w każdej chwili zasłonić ją swym ciałem i stawić czoło potworowi. Ale w tej samej chwili spostrzegłem ze zdziwieniem, że jego oczy wcale mnie nie dostrzegły i że nadal ciężko stąpa, ciągnąc swoją ofiarę w kierunku głównej bramy klasztoru. Światło księżyca padało teraz na jego pochyloną głowę, na gęstą czuprynę ciemnych włosów opadających na ramiona i czarne wyłogi surduta. Coś mnie uderzyło w jego ubraniu — klapa surduta była mocno naddarta, a rękaw wyrwany ze szwu. Wydawało mi się niemal, że przez rozszarpany materiał widzę jego nagie ciało. Człowiek w jego rękach poruszył się i żałośnie jęknął. Postać zatrzymała się na chwilę i wykonała ruch, jakby głaskała swoją ofiarę. W tym momencie wyszedłem z ukrycia, idąc w jego stronę.

Nie potrafiłem w tej chwili wypowiedzieć jakiegokolwiek słowa. Nie znałem takich, których można by użyć. Wiedziałem tylko, że wyszedłem na oświetloną przez księżyc część sali i że jego ciemna i gęsta od włosów głowa uniosła się, odwróciła nagle w moją stronę. Zobaczyłem jego oczy.