Przez dłuższą chwilę patrzył na mnie i widziałem światło błyszczące w tych jego oczach, a potem, gdy obnażył zęby, odbijające się w jego ostrych kłach. Nagle z głębi trzewi wydał z siebie cichy, zduszony okrzyk, który, przez sekundę, zdał mi się moim własnym. Ciało człowieka, puszczone przez wampira, ze stekiem upadło na kamienie. Wampir rzucił się na mnie, raz jeszcze wyrzucając z siebie zdławiony krzyk. Moje nozdrza wyczuły śmierdzący oddech napastnika, gdy wbił się swoimi pazurami w samo futro mojej peleryny. Upadłem do tyłu, uderzając głową o ścianę. Zdążyłem chwycić jednak rękoma za jego głowę, zaciskając palce na skołtunionych, obrzydliwie brudnych włosach napastnika. W moim uchwycie, mokre, gnijące włókno jego surduta rozdarło się natychmiast, ale ręka, która mnie trzymała, była jak z żelaza. Gdy z największym trudem próbowałem odepchnąć jego głowę do tyłu, udało mu się zębami dosięgnąć mojego gardła. Klaudia krzyknęła. Coś ciężkiego uderzyło go w tył głowy, na moment zatrzymując w napaści. Po chwili otrzymał drugi cios. Odwrócił się, jak gdyby chcąc odeprzeć jej ciosy i wtedy dosięgła go moja pięść prosto w twarz, ciosem tak silnym, na jaki mnie tylko było stać. Raz jeszcze kamień pchnięty przez Klaudię trafił go w głowę, po czym Klaudia rzuciła się do ucieczki. Teraz naparłem na niego całym ciałem i poczułem, że jego chroma noga wygięła się do tyłu. Pamiętam, że zadawałem mu ciosy w głowę bez końca, moje palce dosłownie wyrywały z cebulkami te jego brudne kudły. Cały czas próbował mnie dosięgnąć zębami, wymachując rękoma, próbując doprowadzić do zwarcia. Wreszcie spięliśmy się, tracąc równowagę i waląc się na ziemię. Toczyliśmy się po niej w tę i z powrotem, aż udało mi się przygnieść go swoim ciałem. Teraz księżyc dobrze oświetlał jego twarz. Zdałem sobie wreszcie sprawę, między jednym głębokim wdechem a drugim, z kim walczę i kogo przygwoździłem do ziemi. Wielkie oczy osadzone w pustych oczodołach, ohydne małe dziurki w miejscu nosa i gnijąca, łykowata skóra naciągnięta na czaszkę. Całość postaci dopełniały rozpadające się łachmany, przykrywające jego ohydne ciało, pokryte w dodatku grubą warstwą ziemi, mułu i krwi. Walczyłem z nierozumnym, ożywionym tylko, trupem. Z niczym więcej.
Znów ostry kamień ugodził go w czoło. Z uszu trysnęła krew. Walczył jeszcze, ale następny głaz uderzył w niego z taką mocą, że usłyszałem trzask łamanych kości. Krew sączyła się spomiędzy pozlepianych kudłów, plamiąc wokoło kamienie i trawę. Jego pierś dyszała jeszcze pode mną, ale ramionami wstrząsnął już przedśmiertny skurcz, a ręce opadły bezwładnie. Podniosłem się, gardło miałem napuchnięte, serce mi płonęło, każde włókno mojego ciała bolało po starciu. Leżałem oparty o ścianę. Przez moment zdawało mi się, że wielka wieża pochyla się w moją stronę. Poczułem, że krew ciśnie mi się do uszu. Stopniowo jednak dochodziłem do siebie. Dostrzegłem, że Klaudia przyklęknęła na jego piersi i bada miazgę, która pozostała z głowy. Rozrzucała fragmenty jego czaszki na bok. Napotkaliśmy wreszcie wampira z Europy, stworzenie ze Starego Świata. Nie żył.
Przez dłuższy czas leżałem na szerokich schodach, zupełnie nie zwracając uwagi na grubą warstwę ziemi, jaka je pokrywała. Czułem chłód ziemi. Spokojnie spoglądałem na pokonanego. Klaudia stała teraz u jego stóp ze spuszczonymi bezwładnie rękoma. Widziałem, jak przymknęła na chwilę oczy. Z zamkniętymi powiekami jej twarz w świetle księżyca przypominała twarz białej statuetki, a ciało zaczęło się nagle kołysać, bardzo wolno.
— Klaudio! — zawołałem do niej.
Otrząsnęła się. Była ponura i nieszczęśliwa, bardzo rzadko widziałem ją taką. Wskazała na człowieka, ofiarę wampira, który leżał po drugiej stronie wejścia do wieży, tuż obok ściany. Nie ruszał się, ale wiedziałem, że jeszcze żyje. Zupełnie o nim zapomniałem. Zajęty własnym bólem, wszystkie moje zmysły skoncentrowałem na fetorze krwawiącego trupa. Teraz jednak zobaczyłem tego mężczyznę. Wiedziałem już, jaki będzie jego los, ale nic mnie to nie obchodziło. Zdawałem sobie przecież sprawę, że do brzasku pozostała zaledwie godzina.
— Rusza się — odezwała się Klaudia. Spróbowałem podnieść się ze schodów. Lepiej dla niego, żeby się nie przebudził. Lepiej, żeby się w ogóle nie przebudził — chciałem powiedzieć. Klaudia szła teraz w jego kierunku, przechodząc obojętnie obok martwych zwłok czegoś, co prawie nas nie zabiło. Widziałem jej plecy, a przed nią tego człowieka. Zaczął się poruszać, jego stopy wykręcały się w trawie. Nie wiem, czego oczekiwałem, gdy podchodziłem bliżej. Kim był ten człowiek? Przerażonym wieśniakiem czy gospodarzem? Jakiż to nieszczęśnik zobaczył oblicze potwora, który go tu przy wlókł? Przez chwilę nie docierało do mnie, kto to. Choć znałem go przecież — to Morgan, którego blada twarz połyskiwała teraz w świetle księżyca. Miał widoczne znaki zębów na szyi. Morgan, którego niebieskie oczy patrzyły niemo i bez wyrazu przed siebie.
Nagle rozszerzyły się, gdy znalazłem się blisko niego.
— Louis! — wyszeptał w zdumieniu, składając wargi, by powiedzieć coś jeszcze, ale bezskutecznie. — Louis… — powtórzył. Zobaczyłem, że się uśmiecha. Wydał z siebie suchy i chrapliwy odgłos, gdy z trudem usiłował podnieść się z kolan. Wyciągnął do mnie rękę. Jego blada i wykrzywiona z wysiłku twarz wydłużyła się, a głos zamarł w gardle. Rozpaczliwie kiwał głową. Rude włosy były w całkowitym nieładzie i opadały mu na oczy. Obróciłem się i uciekłem. Klaudia podbiegła do mnie i mocno chwyciła za ramię.
— Widzisz, jakie jest już niebo! — syknęła. Morgan opadł ponownie; na ziemie, wyciągając przed siebie ręce.
— Louis — zawołał mnie raz jeszcze, światło odbijało się w jego oczach. Zdawało się, że nie dostrzega zupełnie ruin, wszystkiego dookoła, poza twarzą, którą rozpoznał, moją twarzą. Zasłoniłem uszy rękoma, by nie słyszeć jego wołania, i zacząłem się cofać. Jego głowa broczyła krwią, gdy uniósł ją w moją stronę. Czułem zapach tej krwi, równie dobrze jak ją widziałem. Klaudia czuła ją również. Szybko znalazła się przy nim, popchnęła go na kamienie. Białymi dłońmi przycisnęła jego rudą głowę. Próbował ją unieść, ale bezskutecznie. Wyciągnięte ręce dotknęły twarzy Klaudii, tworząc wokół niej jakby ramę, a potem nagle niespodziewanie zaczął gładzić jej jasne kędziory. Klaudia zatopiła zęby w szyi Morgana, a wtedy jego ręce opadły bezwładnie na boki.
Doszedłem już prawie do skraju lasu, gdy Klaudia dogoniła mnie.
— Musisz pójść do niego, zaczerpnąć trochę krwi — zażądała. Czułem zapach krwi na jej ustach, widziałem, jak jej policzki nabrały rumieńców. Dłoń Klaudii parzyła mnie, ale nie ruszyłem się z miejsca.
— Posłuchaj mnie, Louis — jej głos stał się natychmiast poirytowany i zły — zostawiłam go dla ciebie, ale on umiera… pośpiesz się, nie ma czasu.
Wziąłem ją na ręce i zacząłem schodzić w stronę drogi. Milczałem. Nie trzeba już było zachowywać ostrożności, gdyż żadne niesamowite stworzenie nie czekało w ciemnościach. Drzwi do tajemnic wschodniej Europy zostały przed nami zamknięte. Przebijałem się przez mrok z powrotem na drogę.
— Posłuchaj mnie — krzyknęła Klaudia, ale szedłem dalej, nie zwracając na nią żadnej uwagi. Jej palce zacisnęły się na moich włosach i surducie. — Widzisz to niebo, widzisz! — Głośno narzekała.
Rozpłakała się i przywarła do mojej piersi. Pochlipywała tak, gdy rozbryzgiwałem butami lodowaty potok i biegłem dalej przed siebie, wypatrując światła pozostawionej przez nas na drodze latarni. Niebo było już granatowe, gdy dotarłem do powozu.