Выбрать главу

— Podaj mi ten krucyfiks! — krzyknąłem do Klaudii, gdy zacinałem konie batem. — Jest tylko jedno miejsce, gdzie możemy się teraz udać.

Wpadła na mnie, gdy pojazd zatrząsł się przy obrocie do tyłu. Pomknęliśmy w kierunku wioski.

Poczułem się dziwnie, widząc mgiełkę wznoszącą się między ciemnobrązowymi drzewami. W powietrzu czuć było chłód i świeżość poranka, a ptaki zaczynały już świergotać. Było tak, jakby słońce zaraz miało wschodzić. Nie dbałem jednak o to. Podrapania i rany paliły moje ciało, a serce bolało od głodu, głowa jednak pozostawała cudownie lekka. Aż do momentu, gdy zobaczyłem szare zarysy gospody i wyniosłą wieżę kościoła — były zbyt wyraźne. Gwiazdy nad nami bledły szybko.

Po chwili już waliłem w drzwi gospody. Gdy uchyliły się, szybko zarzuciłem kaptur na głowę, ukrywając twarz, trzymając Klaudie jak zawiniątko pod peleryną.

— W waszej wiosce nie ma już wampira! — powiedziałem na widok gospodyni, która patrzyła na mnie teraz w zdumieniu. W dłoni ściskałem krucyfiks, który mi wcześniej dała. — Bogu niech będą dzięki, on już nie żyje. Znajdziecie to, co z niego pozostało, w wieży klasztoru. Powiedz o tym natychmiast twoim ludziom.

Popchnąłem ją i wcisnąłem się do gospody. Zaraz zrobił się ruch i wszyscy zaczęli gromadzić się wokół nas. Oświadczyłem jednak, że jestem zmęczony ponad wszelką miarę, muszę pomodlić się i udać na spoczynek. Mieli zabrać naszą skrzynię z powozu i zanieść ją do jakiegoś porządnego pokoju na górze, gdzie mógłbym spokojnie zasnąć. Powiedziałem im, że oczekuję na pilną wiadomość od biskupa w Warnie i jeśli nadejdzie, to tylko z tego powodu, wyłącznie z tego, można mnie obudzić.

— Powiedzcie wielebnemu, kiedy przybędzie, że wampir nie żyje, a potem nakarmcie go i napójcie, niech czeka na mnie — powiedziałem. Kobieta nieustannie robiła znak krzyża. — Rozumiesz — powiedziałem do niej, gdy skierowałem się na schody — nie mogłem tobie ujawnić mojej misji, dopóki wampir…

— Tak, tak — przytakiwała — ale nie jest pan księdzem… i to dziecko!

— Nie — odparłem — jestem tylko dobrze zorientowany w tych sprawach. Szatan nie jest dla mnie straszny. — Przerwałem. Drzwi do małego pokoiku były otwarte, w środku jednak nie było nikogo, a wielki dębowy stół przykryty był białym obrusem.

— Pana przyjaciel — zaczęła i spojrzała w podłogę — wybiegł wczoraj na dwór… Oszalał. — Pokiwałem tylko głową.

Słyszałem, jak pokrzykiwali, gdy zamknąłem drzwi do naszego pokoiku. Odnosiło się wrażenie, że biegają we wszystkich kierunkach. Nagle usłyszałem ostry dźwięk kościelnego dzwonu. Klaudia wolno wysunęła się z mych ramion i patrzyła na mnie poważnie, gdy ryglowałem drzwi. Bardzo powoli zdjąłem haczyk okiennicy t lekko popchnąłem. Lodowate światło przedostało się do pokoju. Nadal przypatrywała mi się bez ruchu. Potem poczułem, że stanęła obok. Spojrzałem na nią i zobaczyłem jej wyciągniętą dłoń.

— Już dobrze — powiedziała. Musiała dostrzec, że jestem zakłopotany. Czułem się bardzo słaby, jej twarz zaczęła rozmazywać mi się przed oczyma, a błękitne oczy tańczyły na białych policzkach.

— Pij — szepnęła, przysuwając się bliżej. — Pij. — Trzymała w powietrzu rękę odwróconą przegubem dłoni w moją stronę.

— Nie — odrzekłem — wiem, co robić. Czyż nie robiłem tego w przeszłości?

Teraz ona zajęła się dokładnym ryglowaniem okien i ciężkich drzwi. Ja przyklęknąłem obok kratownicy kominka i badałem starą boazerię. Była mocno nadgniła pod zewnętrznym werniksem i łatwo ustąpiła pod naciskiem moich palców. Zobaczyłem, jak moja pięść przechodzi przez drewno i poczułem ostre ukłucie drzazg na przegubie dłoni. Pamiętam, że szukałem po omacku ręką, aż schwyciłem coś ciepłego i pulsującego. Powiew zimnego, wilgotnego powietrza uderzył mnie w twarz i ujrzałem, jak wokół zapada ciemność, zimna i wilgotna, jak gdyby powietrze było wodą, która przedostała się przez ściany pokoju i wypełniała go teraz pod sufit. Pokój zniknął. Piłem z niekończącego się strumienia ciepłej krwi, która przepływała mi przez gardło i przez moje pulsujące serce, przez żyły. Czułem, jak ciało ogrzewa się od krwi i staje coraz cieplejsze w tej ciemnej i zimnej, okalającej mnie wodzie. Teraz pulsowanie krwi, którą piłem osłabło, choć całe moje ciało pragnęło, by nie ustawało. Serce waliło jak młotem. Poczułem, że wstaję, jakbym płynął w ciemnościach. Po chwili, ciemność i bicie serca zaczęły znikać. Coś zaczęło przebłyskiwać w moim omdleniu. Wszystko drżało nieznacznie od odgłosów kroków na schodach, na deskach podłogi, od hałasu kół wozów i odgłosu kopyt końskich. Lekko dzwoniło od tego drżenia. To coś wokół miało drewnianą ramkę, jak obrazek, który teraz stawał się coraz bardziej wyraźny.

Z drżenia obrazu wyłoniła się wreszcie postać mężczyzny. Znałem go. Smukła, wysoka postać o czarnych, falistych włosach. I wtedy zobaczyłem, że jego zielone oczy patrzą na mnie. A w zębach, w zębach trzyma coś dużego, miękkiego i brązowego, coś, co przytrzymuje jeszcze mocno rękoma. To był szczur. Wielki, obrzydliwy, brązowy szczur. Jego łapki były rozcapierzone, pysk szeroko otwarty, wielki zakręcony ogon zastygł sztywno w powietrzu. Z krzykiem zrzucił go na ziemię i spoglądał przerażony, krew spływała z jego otwartych ust.

Oślepiające boleśnie światło ukłuło mnie w oczy. Z wielkim trudem udało mi się je otworzyć i wytrzymać jasność, jaka wypełniała cały pokój. Klaudia stała tuż obok, naprzeciwko mnie. Nie była małym dzieckiem, ale kimś znacznie większym, kto sprawił, że pobiegłem w jej kierunku z wyciągniętymi rękoma. Klęczała, a moje ramiona objęły jej kibić. Potem nastąpiła ciemność, a Klaudia oplotła mnie ramionami. Zamek wsunął się w swoje miejsce. Odurzenie ogarnęło wszystkie moje członki, a po chwili zawładnął mną całkowity paraliż zapomnienia.

— I tak to właśnie wyglądało w całej Transylwanii, na Węgrzech i w Bułgarii. We wszystkich tych krajach chłopi i wieśniacy wiedzieli, że żywy trup może być między nimi, a legendy o wampirach były czymś normalnym. W każdej wiosce, gdzie rzeczywiście napotykaliśmy wampira, sytuacja powtarzała się.

— Bezmyślne zwierzę? — zapytał chłopak.

— Zawsze — odpowiedział wampir. — Jeśli w ogóle jakiegoś napotykaliśmy na swojej drodze. Pamiętam ich zaledwie garstkę. Czasami obserwowaliśmy je tylko z odległości, aż nazbyt dobrze rozpoznając ich kaczy chód, krowie łby, ich wynędzniałe ramiona, zgniłe, obszarpane ubrania. W którejś wioseczce to była kobieta, nie żyła chyba zaledwie od paru miesięcy. Wieśniacy znali ją z imienia i kilkakrotnie widzieli w okolicy. To ona właśnie dała nam jedyną nadzieję po przeżyciach z Transylwanii, ale i tak nic z tego nie wyszło. Uciekła na nasz widok do lasu. Goniliśmy ją, próbując uchwycić jej długie czarne włosy. Jej biała trumienna tunika nasiąknięta była wysuszoną ludzką krwią, palce polepione gliną grobu, z którego się wydostawała. Jej oczy… były bezmyślne, puste, dwie kałuże, w których odbijał się księżyc. Żadnych tajemnic, żadnej prawdy, tylko rozpacz.

— Ale kim były te stworzenia? Dlaczego właśnie takie? — zapytał chłopak, wydymając usta z obrzydzeniem. — Nie rozumiem. Jak mogli być tak różni od pana i Klaudii, a przecież istnieli i żyli?

— Miałem na ten temat własną teorię. Klaudia też. Ale główną rzeczą, którą wtedy odczuwałem, była rozpacz. W tej rozpaczy pojawiała się wciąż powracająca obawa, że zabiliśmy jedynego wampira, który był taki sam jak my, Lestata. A przecież wydawało się to nie do pomyślenia. Posiadał mądrość czarnoksiężnika, moc czarownicy… Można było dojść do wniosku, że być może udało mu się w jakiś sposób osiągnąć świadomy byt z identycznych sił, jakie rządziły tymi stworzeniami. Ale i on był tylko taki, jakim opisałem go wcześniej: pozbawiony tajemnicy, a w końcu i ograniczony. Chciałem zapomnieć, a jednocześnie bez przerwy myślałem tylko o nim, jakby te puste noce stworzone były właśnie po to, aby o nim myśleć. Czasami przyłapywałem się na tym, że tak wyraźnie jestem świadom jego osoby, jakby dopiero co wyszedł z pokoju, a jego głos jeszcze tu dźwięczał. W jakiś dziwny sposób znajdowałem w tym uspokojenie i często przypominałem sobie jego twarz. Nic taką, jaką pamiętałem z ostatniej nocy, podczas pożaru, ale tę z innych nocy, z tej ostatniej nocy, którą spędził z nami w domu, gdy niedbale stukał w klawisze szpinetu z głową przechyloną nieznacznie na bok. Gdy dostrzegłem, jak oddziaływają na mnie te marzenia, stwierdziłem, że choroba ta jest jednak silniejsza niż strach. Chciałem, aby żył! W czasie tych ciemnych nocy we wschodniej Europie Lestat był jedynym wampirem, jakiego znalazłem.