Rozmyślania Klaudii były daleko bardziej praktycznej natury. Bezustannie kazała mi opowiadać o tej nocy w hotelu w Nowym Orleanie, kiedy to stała się wampirem. Nieustannie analizowała wszystko w poszukiwaniu jakiegoś śladu czy wskazówki, które mogłyby wytłumaczyć, dlaczego stworzenia, które tu spotykamy pozbawione są zupełnie duszy. Co by się stało, na przykład, gdyby po przekazaniu krwi Lestata położono Klaudię do grobu, gdyby leżała tam zamknięta aż do chwili, w której ponadnaturalne pragnienie krwi zmusiłoby ją do wyłamania kamiennego sklepienia, które ją więziło? Jaka wówczas byłaby jej dusza, wygłodzona do granic wytrzymałości? Być może jej ciało uratowałoby się jakoś, choć nic już nie pozostałoby z duszy. I tak oto błąkałaby się po omacku po świecie, siejąc spustoszenie, niczym stworzenia, które tu widzieliśmy. Tak właśnie ona to tłumaczyła. Kto je jednak stworzył, jak rozpoczęło się ich życie? Tego nie potrafiła wytłumaczyć i to właśnie dawało jej nadzieję na odkrycie, gdy ja z czystego wyczerpania nie miałem już żadnej.
— Rozmnażają się nawzajem z siebie, to oczywiste, ale skąd to wszystko bierze początek? — pytała.
Aż kiedyś, gdzieś na przedmieściach Wiednia, zadała mi pytanie, które nigdy przedtem nie przeszło jej przez usta. Dlaczego ja nie mogę uczynić tego, co Lestat uczynił z nami? Dlaczego ja nie mogę stworzyć nowego wampira? Nie wiem dlaczego, w pierwszej chwili nie zrozumiałem nawet jej pytania, a w szczególnym stanie, w jakim się wówczas znajdowałem, odczuwałem strach przed tym właśnie pytaniem, które było gorsze od każdego innego. Widzisz, nie rozumiałem czegoś w samym sobie. Samotność spowodowała, że rozmyślałem o takiej możliwości wiele lat przedtem, kiedy byłem oczarowany Babette Freniere. Trzymałem to jednak głęboko w sobie, jak jakąś nieczystą namiętność. Później unikałem mieszania się w życie ludzi śmiertelnych. Zabijałem tylko obcych, nieznajomych. Ten Anglik, Morgan, ponieważ znałem go, był zupełnie bezpieczny w moim towarzystwie i z mojej strony nic mu nie groziło, podobnie zresztą jak Babette. Oboje sprawiali mi zbyt wiele bólu. Nie mogłem nawet pomyśleć o tym, bym mógł sprowadzić na nich śmierć. Życie w śmierci, w cieniu śmierci — było potworne. Odwróciłem się od Klaudii, nie chciałem odpowiadać na to pytanie mimo że była bardzo zła i nieszczęśliwa. Nie mogła znieść mojego uniku. Przysunęła się jednak bliżej, pocieszając mnie, głaskając rękoma. Jej oczy patrzyły, jakby była moją kochającą córką.
— Nie myśl o tym, Louis — powiedziała po chwili namysłu kiedy już wygodnie rozsiedliśmy się w naszym pokoiku hotelowym na przedmieściach Wiednia. Stałem przy oknie, spoglądając na daleką poświatę Wiednia, tak bardzo spragniony tego miasta, jego cywilizacji, jego sławy. Noc była przejrzysta, choć mgiełka świateł miasta unosiła się na niebie.
— Nie będę ci tym zawracać głowy, choć nigdy się nie dowiem, jak to właściwie z tym jest — szepnęła mi do ucha, głaszcząc jednocześnie moje włosy.
— Niech lepiej tak zostanie, Klaudio — odpowiedziałem. — Nie zajmuj się tym więcej. Powiedz, że nigdy nie będziesz ze mną rozmawiała o powoływaniu do życia nowych wampirów.
— Nie chcę sierot, takich jak my — powiedziała, o wiele za szybko. Moje słowa sprawiły jej przykrość i zmartwiły ją. — Ja chcę odpowiedzi, wiedzy. Ale, powiedz mi, Louis, dlaczego jesteś taki pewny, że tego dotąd nie uczyniłeś? A może stało się to kiedyś, choć wcale nie zdajesz sobie z tego sprawy?
Znów spotkała się jednak z moją rozmyślną tępotą. Musiałem patrzyć na nią tak, jakbym nawet nie rozumiał znaczenia wypowiadanych przez nią słów. Chciałem, aby zamilkła i po prostu była przy mnie. Odrzuciłem jej włosy do tyłu, koniuszkami palców dotknąłem długich rzęs. Spoglądałem w bok, na światła miasta.
— Koniec końców, czego właściwie potrzeba, aby stworzyć takie dzikie stworzenia — Klaudia niezmordowanie kontynuowała — te wędrujące potwory? Ile kropli twojej krwi zmieszanej z krwią człowieka… i jakie serce, by przetrzymało ten pierwszy atak?
Czułem, że patrzy mi w twarz, gdy stałem tak z założonymi rękoma, spoglądając za okno.
— Ta bladolica Emilia, ten nieszczęsny Anglik… — powiedziała, zdając się nie dostrzegać grymasu bólu na mojej twarzy. — Ich serca nie wytrzymały wiele i to strach przed śmiercią, przed ssaniem krwi zabił ich. Zabiło ich samo wyobrażenie. Ale co z sercem, które jest zdolne przeżyć? Jesteś pewien, że nie musisz przyznać się do ojcostwa całego legionu potworów, które od czasu do czasu starają się usilnie, choć na próżno, instynktownie podążyć twoim śladem? Jaki był los tych sierot, które zostawiłeś za sobą? Dzień tu, tydzień tam, zanim słońce nie spali ich na popiół lub ludzkie działanie nie da im rady?
— Przestań — prosiłem. — Gdybyś wiedziała, jak dokładnie biorę pod uwagę wszystko to, o czym teraz mówisz, nie mówiłabyś tego. To się nigdy nie przytrafiło! Lestat wyssał moją krew aż do granicy śmierci, aby uczynić mnie wampirem. I oddał po chwili całą tę krew zmieszaną ze swoją. Tak to się właśnie robi!
Odwróciła wzrok. Zdawało mi się, że ogląda sobie dłonie. Usłyszałem jej westchnienie, ale nie byłem tego pewien. Jej wzrok przeniósł się na mnie. Przyglądała mi się bacznie, powoli lustrowała mnie z dołu do góry, od stóp do głów, zanim nasze spojrzenia nie spotkały się. Wtedy chyba uśmiechnęła się.
— Niech cię nie przestrasza ten mój pomysł, ostatnia moja fantazja — powiedziała cicho. — Koniec końców, ostateczna decyzja i tak należeć będzie do ciebie. Prawda?
— Nie rozumiem — odrzekłem. Wybuchnęła zimnym śmiechem, odwracając się ode mnie.
— Czy możesz to sobie wyobrazić? — powiedziała tak cicho, że ledwie ją dosłyszałem. — Sabat twoich dzieci? To byłoby zabawne.
— Klaudio — wymamrotałem.
— Spokojnie — odrzekła gwałtownie, choć nadal cicho. — Coś ci powiem, mimo że nienawidziłam Lestata z całej siły to… — Przerwała.
— Tak… — szepnąłem. — Tak…
— Choć go nienawidziłam, to jednak z nim byliśmy… pełniejsi, bardziej prawdziwi. — Spojrzała na mnie, mrugając powiekami, jak gdyby nawet niewielkie uniesienie tonu w jej głosie zakłócało jej spokój.
— Nie. Tylko ty byłaś pełna, jakby skończona… — odrzekłem — ponieważ było nas dwóch, jeden po jednej twej stronie, drugi po drugiej, od samego początku.
Wydało mi się, że uśmiechnęła się, ale nie byłem pewien. Pochyliła głowę, a jej oczy poruszały się na boki, w tę i z powrotem, w tę i z powrotem. Wreszcie odezwała się ponownie: