Był olbrzymiej postury, choć wychudzony tak jak ja. Jego pociągłą bladą twarz oświetlała lampa, czarne oczy wpatrywały się we mnie z nie ukrywanym zdumieniem i zaciekawieniem. Jego prawa noga była lekko zgięta, jak gdyby zatrzymał się nagle, w pół kroku. Zdałem sobie sprawę, że jego czarne włosy nie tylko były uczesane tak samo jak moje i był ubrany w identyczny surdut i taką samą pelerynę jak ja, ale stał teraz, imitując do złudzenia moją postawę i wyraz twarzy. Przełknąłem ślinę. Moje oczy lustrowały jego postać, a jednocześnie starałem się nie dać poznać po sobie przyspieszonego bicia serca, gdy jego oczy równie bacznie przyglądały mi się. Gdy zobaczyłem, że mrugnął oczyma, zdałem sobie sprawę, że sam uczyniłem to właśnie przed chwilą, a gdy podniosłem ręce i skrzyżowałem je na piersiach, on wolno zrobił to samo. Doprowadzało mnie to do obłędu. Gorzej nawet, bo gdy ledwo dostrzegalnie poruszyłem wargami, on uczynił to samo i jego słowa również były nieme. Zupełnie nie wiedziałem, co zrobić. W dodatku cały czas czułem na sobie ten ostry wzrok czarnych oczu i tę uwagę, jaką skupiał na mnie, co było oczywiście doskonałym naśladownictwem mojego zachowania. Ale to ON był wampirem, a ja zdawałem się tylko jego odbiciem w lustrze.
— Sprytnie — odezwałem się do niego krótko i z desperacją, a on, oczywiście, powtórzył to za mną, równie szybko jak ja. Bardziej tym wyprowadzony z równowagi niż czymkolwiek innym, nagle zdałem sobie sprawę, że bezwiednie uśmiechnąłem się, walcząc jednocześnie z potem, który wystąpił z każdej niemal pory na skórze, i z gwałtownym drżeniem nóg. Uśmiechnął się również, ale jego oczy miały w sobie dzikość zwierzęcia, nie były takie jak moje, a i uśmiech był raczej złowrogi w swoim czystym, mechanicznym naśladownictwie.
Postąpiłem krok naprzód, cały czas wpatrując się w niego. On podobnie. Wtedy, wolno, podniósł prawą rękę, choć moja pozostała nienaruszona, i zacisnął ją w pięść. Kilkakrotnie uderzył się szybko w pierś, przedrzeźniając w ten sposób bicie mojego serca. Wybuchnął śmiechem. Odrzucił do tyłu głowę, pokazując swoje psie ostre zęby. Jego śmiech zdawał się wypełniać całą uliczkę. Nienawidziłem go z całego serca.
— Chcesz mi zrobić krzywdę? — zapytałem, tylko po to, by słyszeć w odpowiedzi szydercze powtórzenie moich słów.
— Błazen! — powiedziałem ostro. — Bufon!
Te słowa zatrzymały go. Zwiędły na jego ustach, gdy je powtarzał, a jego twarz stężała.
To był impuls. Po prostu odwróciłem się do niego plecami i szybko zacząłem odchodzić, być może, aby zmusić go do pójścia za mną i do ujawnienia swojego imienia. W tej samej jednak chwili, wykonał ruch tak szybki, że nawet go nie zauważyłem, i znów stał naprzeciw mnie, jak gdyby ponownie zmaterializował się przede mną. Raz jeszcze odwróciłem się, by znów ujrzeć go przed sobą. Stał nieruchomo, tylko opadające włosy wskazywały, że wykonał ruch przed chwilą.
— Szukałem ciebie! Przybyłem do Paryża, aby cię odnaleźć. — Zmusiłem się niemal, by wyrzec te kilka słów, widząc jednocześnie, że nie powtórzył ich tym razem, ani nie poruszył się, a tylko stał, wpatrując się we mnie.
Wreszcie, powoli poruszył się do przodu, z wdziękiem. Ujrzałem jego prawdziwą postać i jego prawdziwe ruchy. Wyciągnął rękę, jakby chciał sięgnąć po moją, lecz popchnął mnie znienacka do tyłu, tak że straciłem równowagę. Poczułem, że mam mokrą koszulę i przylega mi do ciała, gdy stawałem ponownie, opierając się ręką o wilgotną ścianę.
Gdy odwracałem się, aby stanąć z nim twarzą w twarz, raz jeszcze popchnął mnie silnie na ziemię. Żałuję, że nie potrafię opisać ci jego siły. Zdałbyś sobie z tego sprawę, gdybym na przykład zaatakował ciebie teraz i zadał silny cios ręką, której ruchu nawet byś nie dostrzegł.
W tym momencie usłyszałem w sobie wewnętrzny głos. Pokaż mu własną siłę. Wstałem szybko, podskoczyłem do niego z wyciągniętymi rękoma. Uderzyłem, lecz w pustkę i stałem sam, rozglądając się wokoło, zupełnie ogłupiały. To był swego rodzaju test, wiedziałem o tym. Skupiłem całą uwagę na ciemnej ulicy, na ciemnych wnękach odrzwi i innych miejscach, gdzie mógł się schować. Nie chciałem brać udziału w tym sprawdzianie, ale nie widziałem też żadnego innego wyjścia z tej sytuacji. Rozważałem właśnie możliwość pogardliwego ustosunkowania się do tego wszystkiego, gdy nagle pojawił się ponownie, poszturchując mnie i rzucając raz jeszcze na bruk uliczny, tam gdzie przed chwilą leżałem. Na żebrach poczułem jego buciory. Doprowadzony do wściekłości, chwyciłem mocno jego nogę. Udało mi się chwycić ją w porę. Poczułem materiał i kość. Upadł na kamienną ścianę po przeciwnej stronie, wydając z siebie warkot nie ukrywanej złości. Zrobił się straszny bałagan. Trzymałem mocno tę nogę, choć próbował dostać mnie butem. W pewnej chwili, po tym jak udało mu się znaleźć na wierzchu i wyswobodzić z mojego uchwytu, poczułem, że jego ręce unoszą mnie do góry w powietrze. Co mogło nastąpić potem, nietrudno sobie wyobrazić. Mógł mnie odrzucić kilka metrów od siebie, bez trudu dałby sobie z tym radę. Potłuczony i ciężko poturbowany mogłem stracić przytomność. Przez moment przeszło mi przez myśl, czy w ogóle mogę stracić przytomność. Nigdy jednak nie miałem okazji tego sprawdzić. Nagle, choć bardzo byłem oszołomiony, zdałem sobie sprawę, że jeszcze ktoś trzeci wszedł między nas, ktoś, kto miał nad nim władzę i zmusił go do wypuszczenia mnie z rąk.
Kiedy podniosłem wzrok, leżałem na ulicy. Ujrzałem dwie postacie tylko przez moment, jak błysk obrazu, który pozostaje jeszcze przez chwilę po zamknięciu oczu. Potem już tylko szelest ubrania, uderzenie buta o kamień i cisza. Pustka. Usiadłem, dysząc, pot spływał mi po twarzy. Rozglądałem się dookoła, potem spojrzałem w górę, w wąską wstążkę nieba między kamieniczkami. Powoli, tylko dlatego że wzrok skoncentrował się całkowicie na niej, pojawiła się nade mną, z ciemności ściany, jakaś postać. Przycupnięta na wystających kamieniach nadproża obróciła się tak, że zobaczyłem najpierw błysk światła na włosach, a potem Zesztywniała, posępną, białą twarz. Dziwną twarz, szerszą i nie wychudzoną jak inne. Duże, czarne oczy wpatrywały się we mnie natarczywie. Usłyszałem szept, choć wargi zdały się wcale nie poruszać:
— Nic się tobie nie stało?
Nie tylko nic mi się nie stało, ale doszedłem już całkowicie do siebie. Stałem na nogach gotowy do ataku. Ale postać nie ruszyła się, przycupnięta, jakby była częścią ściany. Zobaczyłem białą dłoń sięgającą do kieszeni kamizelki. Mężczyzna wyciągnął równie białą wizytówkę i podał mi ją. Nie poruszyłem się, aby ją odebrać.
— Niech pan przyjdzie do nas jutro wieczorem. — Usłyszałem ten sam szept gładkiej bez wyrazu twarzy, z której nadal widać było tylko jedno oświetlone oko. — Nie zrobię ci krzywdy — usłyszałem — i nic złego nie grozi ci ze strony tego drugiego. Nie pozwolę na to.
Teraz, zrobił to, co potrafią wampiry, zdało się, że jego ręka odłączyła się od ciała, po czym wsunęła mi prosto w palce kartonik. Różowe napisy natychmiast zabłysły w świetle. Postać wspięła się na ścianę jak kot i szybko zniknęła między wystającymi oknami mansardy.