Выбрать главу

— Tak, zgadza się — odpowiedział wampir z oczywistą przyjemnością. — Podróż do Pointe du Lac była fascynująca, ale ciągłe ględzenie Lestata było z całą pewnością nudne i mocno przygnębiające. Daleko mi było jeszcze do tego, aby osiągnąć jego formę. Miałem nadal obumarłe ręce i nogi, którymi odtąd musiałem walczyć o życie, mówiąc jego słowami. Przekonałem się o tym tej nocy, kiedy przyszło mi zabić po raz pierwszy.

Wampir przechylił się ponad stołem i delikatnie strącił popiół z klapy marynarki młodego mężczyzny, który przypatrywał się temu z trwogą.

— Wybacz — powiedział wampir. — Nie chciałem cię przestraszyć.

— Nie, to ja przepraszam — wykrztusił z siebie chłopak. — Po prostu odniosłem nagle wrażenie, że ręka pańska jest nadzwyczajnie… nadzwyczajnie długa. Dosięgnął pan mnie z tak daleka, wcale się przecież nie ruszając!

— Nie — odparł wampir, składając ponownie dłonie na kolanach. — Przesunąłem się do przodu, tylko tak szybko, że tego nie zauważyłeś. To było złudzenie.

— Przesunął się pan do przodu? Ale przecież wcale nie! Siedział pan tam, na swoim miejscu, dokładnie tak jak w tej chwili.

— Nie — powtórzył stanowczo wampir. — Przesunąłem się do przodu, tak jak powiedziałem. Proszę, zrobię to raz jeszcze.

Powtórzył sztuczkę, wprowadzając chłopaka ponownie w osłupienie zmieszane z przestrachem.

— Znów tego nie widziałeś, a przecież gdybyś spojrzał na moje wyciągnięte ramię, to wcale nie wydałoby się tobie nadzwyczajnie długie. — Podniósł dłoń z palcem wskazującym, wyciągniętym do góry, jak gdyby był aniołem na chwilę przed oznajmieniem Słowa Bożego. — Miałeś właśnie okazję doświadczyć różnicy w dostrzeganiu rzeczy, jaka istnieje między tobą a mną. Dla mnie mój ruch wydał się wolny i nieco ociężały, a odgłos strzepywania popiołu z twojej marynarki był dobrze słyszalny. Nie chciałem ciebie przestraszyć, ale teraz być może rozumiesz, jaką ucztą dla zmysłów był dla mnie powrót do Pointe du Lac.

— Tak — odrzekł chłopak, choć nadal był wyraźnie wstrząśnięty. Wampir przyglądał mu się przez chwilę, po czym powrócił do opowiadania:

— O czym to mówiliśmy…

— O pierwszym zabójstwie — przypomniał chłopak.

— Tak, ale na początku powinienem jeszcze powiedzieć, że sprawa z plantacją straszliwie się zagmatwała. Ciało zarządcy zostało znalezione, odkryto także ślepego starca w głównej sypialni i nikt nie potrafił wytłumaczyć jego obecności. Jednocześnie nikt nic mógł mnie odszukać w Nowym Orleanie. Siostra skontaktowała się z policją i kilku policjantów było już na miejscu, gdy przybyliśmy do Pointe du Lac. Oczywiście ściemniło się już zupełnie. Lestat szybko objaśnił, że nie mogę pozwolić na to, by policjanci widzieli mnie dobrze, nawet w minimalnym świetle. Szczególnie teraz, gdy ciało moje znajdowało się jeszcze w szczególnym stanie transformacji. Rozmawiałem więc z nimi w alei dębowej przed domem, ignorując zupełnie wyrażone przez nich życzenie, abyśmy weszli do środka. Wytłumaczyłem im, że byłem poprzedniej nocy w Pointe du Lac oraz że ślepy staruszek jest moim gościem. Co do zarządcy, nie widziałem go wczoraj wcale i o ile wiem, pojechał w interesach do Nowego Orleanu. Kiedy odjechali i cały zamęt nieco się uciszył, powoli doszedłem do siebie.

W tym czasie zaczął wykształcać się we mnie obojętny stosunek do życia i niedbałe traktowanie rzeczywistości, cecha tak charakterystyczna dla wszystkich wampirów. Dostrzegłem jednakże pewne kłopoty, jakie wiązały się z plantacją. Niewolnicy byli w stanie całkowitego zdezorientowania i przez cały dzień nie wzięli się do pracy. Mieliśmy wtedy dużą farbiarnię, a zarządzanie plantacją było sprawą niezwykłej wagi. Było na szczęście kilku nadzwyczaj inteligentnych niewolników, którzy z powodzeniem mogli przejąć obowiązki zamordowanego zarządcy, jeśli tylko dałbym wyraz uznaniu ich zdolności. Przyjrzałem się im dokładnie i przekazałem zarządzanie plantacją najlepszym, obiecując w nagrodę dom zarządcy. Dwie młode kobiety sprowadziłem do domu, aby zajmowały się ojcem Lestata. Oznajmiłem im, że życzę sobie szczególnej prywatności i nie chcę nikogo widywać. Obiecałem także pieniądze, nie tylko za opiekę nad starym i służbę, ale i za to, by zostawiły nas, w miarę możności, w całkowitym spokoju. W tym czasie nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że ci właśnie niewolnicy będą pierwszymi, choć prawdopodobnie jedynymi, którzy mogą podejrzewać, że Lestat i ja nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że ich doświadczenia z tym, co nadprzyrodzone, są o wiele bogatsze niż u białych. W swojej własnej ignorancji uważałem ich za dzikusów, nieco tylko udomowionych niewolnictwem. To był wielki błąd. Ale po kolei. Miałem mówić o mojej pierwszej ofierze. Lestat spartaczył wszystko swoim charakterystycznym brakiem poczucia zdrowego rozsądku.

— Spartaczył ? — wtrącił chłopak.

— Nie powinienem był rozpoczynać tego od razu od istot ludzkich. No, ale tego to już musiałem nauczyć się sam. Lestat zawyrokował, byśmy wyruszyli na poszukiwania na bagna, zaraz po tym, jak odprawiłem policjantów i niewolników. Zrobiło się późno i chaty niewolników były zupełnie ciemne. Wkrótce straciliśmy z oczu światła Pointe du Lac. Byłem bardzo podniecony. Znów odczuwałem to samo — strach pomieszany z zakłopotaniem. Lestat, gdyby miał w sobie trochę inteligencji, mógłby wytłumaczyć mi rzeczy dotyczące mojej obecnej postaci, by nie napawały mnie niepotrzebną obawą — że nie muszę się bać bagien, że żaden owad czy wąż nie jest w stanie wyrządzić mi najmniejszej krzywdy oraz że powinienem koncentrować nowo nabyte zdolności, aby widzieć w absolutnej ciemności. Zamiast lego naskakiwał na mnie ze swoimi ciągłymi potępieniami. Interesowały go wyłącznie nasze ofiary, dokończenie mojej inicjacji w nowym życiu.

Kiedy w końcu dotarliśmy do naszych zdobyczy, przynaglił mnie do akcji. Była to mała grupa niewolników, uciekinierów z plantacji. Nocowali na moczarach. Lestat był już wcześniej tutaj i porwał parę osób z tej grupy. Obserwował ich z ciemności, czekając, aż tylko którykolwiek oddali się od ognia, lub wysysał z nich krew podczas snu. Nie zdawali sobie sprawy z obecności wampira. Przyglądaliśmy się im dobrą godzinę, zanim któryś z mężczyzn — grupa składała się z samych mężczyzn — wyszedł ze światła i podszedł całkiem blisko nas, ukrytych w rosnących nieopodal drzewach. Rozpiął spodnie i zajął się całkiem prozaiczną czynnością fizjologiczną. Kiedy zbierał się już do odejścia, Lestat potrząsnął mnie i powiedział: „Bierz go!”

Wampir uśmiechnął się nieznacznie na widok rozszerzających się oczu chłopaka.

— Sądzę, że byłem wtedy równie przerażony, jak ty byłbyś na moim miejscu — powiedział. — Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że mogę zamiast ludzi zabijać zwierzęta. Powiedziałem szybko, że nie mogę tego zrobić. Murzyn usłyszał mój szept. Obrócił się plecami do odległego ogniska i wpatrywał w ciemność. Po chwili bezgłośnie wyciągnął długi nóż zza pasa. Miał na sobie tylko spodnie i pas. Był wysokim, muskularnym, młodym człowiekiem o gładkiej skórze. Powiedział coś w gwarze francuskiej i wysunął się nieco do przodu. Zdałem sobie sprawę, że chociaż ja widzę go doskonale w ciemności, on nie widzi nas wcale. Lestat zaszedł go od tyłu z szybkością, która i mnie zaskoczyła. Chwycił go za szyję, jednocześnie blokując rękę, w której trzymał nóż. Czarny wydał dziki okrzyk i próbował zrzucić z siebie napastnika. Lestat zatopił zęby w jego szyi, aż nieszczęśnik wyprężył się jak struna, jakby po ugryzieniu przez węża. Osunął się na kolana. Lestat szybko i chciwie pił jego krew, bowiem pozostali mężczyźni biegli już na ratunek.