Выбрать главу

— Słuchasz pogłosek?! Brednie idiotów! Nie rusza się stąd od miesięcy, od czasu powrotu z uzdrowiska w Bajach. Nie wiedziałeś? Rzecz jasna, mało kto go odwiedzał, bo jest bardzo zmęczony i nawet najkrótsza rozmowa nadwątla jego siły. Wczoraj koło południa nastąpił kryzys. Plwał czarną krwią, wstrząsały nim przeraźliwe konwulsje. Zawezwano cały hufiec doktorów, z których każdy marzył o wyleczeniu cesarza, ryzykując jego przedwczesną śmierć. — Z obłąkańczą pasją Maksymilian wymieniał środki, jakimi w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin starano się uzdrowić władcę: nacieranie lwim sadłem, napój z psiego mleka, żaby gotowane w occie, suszone cykady rozpuszczone w winie, figi nadziewane mysią wątróbką, smoczy język gotowany w oliwie, oczy krabów słodkowodnych i inne jeszcze medykamenty, niezwykle rzadkie i kosztowne, istna farmakopea. Dość leków, żeby uśmiercić zdrowego człowieka. A przecież nie koniec na tym. Puszczano krew. Kąpano w balii z miodem posypanym złotem w proszku. Oblepiano ciepłym błotem ze zboczy Wezuwiusza. — A przed świtem ostatni błazeński zryw: naga dziewica dotyka go dłonią i trzykrotnie wzywa Apolla, żeby wstrzymać postęp choroby. Aż dziw, że w tak krótkim czasie udało się znaleźć dziewicę. Oczywiście, mogliby ją sobie powołać mocą dekretu działającego wstecz.

Książę uśmiechnął się szelmowsko, lecz Faustus wiedział, że to tylko fasada, mięśnie z trudem przymuszone do pokazywania chłodnego cynizmu, jakiego należało się po nim spodziewać. Jednakże w podkrążonych, podpuchniętych oczach Cezara odbijała się głucha rozpacz młodzieńca, strapionego cierpieniem drogiego mu ojca.

— Jak myślisz, umrze dzisiaj? — zapytał Faustus.

— Raczej nie. Lekarze twierdzą, że ma niezwykle silny organizm. Wytrzyma jeszcze dzień, może dwa lub trzy. Na więcej bym nie liczył.

— Twój brat przy nim czuwa?

— Mój brat? — zdziwił się Maksymilian, osłupiały. — Sam mówiłeś, że zamieszkał w domku myśliwskim!

— Wrócił przedwczoraj wieczorem. Przyjął oficjalnie Greka w Sali Marka Anastazjusza. Uczestniczyłem w audiencji.

— A niech go! — mruknął Maksymilian. — Parszywiec! Parszywiec!

— Audiencja trwała może z piętnaście minut. Potem oświadczył, że rankiem wyjeżdża z miasta, no ale kiedy się dowiedział, że twój ojciec ciężko choruje, z pewnością… — Faustus nagle wszystko zrozumiał i wbił w niego wzrok z niedowierzaniem. — Chcesz powiedzieć, że wczoraj się z nim nie widziałeś? W czasie dnia ani razu nie odwiedził ojca?

Przez chwilę obaj milczeli.

— Śmierć napełnia go przestrachem. Jej widok, jej woń, myśl o niej. Nie znosi obecności chorych. Dlatego starał się unikać cesarza, odkąd ten zachorował. Tak czy owak, nie oddałby za niego nawet funta psich kłaków. To całkiem w jego zwyczaju: przyjechać do Rzymu, spać pod jednym dachem ze staruszkiem i nawet go nie odwiedzić, ba, nie zapytać o jego zdrowie, a nazajutrz spokojnie wyjechać. Prawdopodobnie nie wie, że ojciec już stoi nad mogiłą. Nie pofatyguje się, oczywiście, żeby spotkać się ze mną.

— Należałoby go wezwać do Rzymu — rzekł Faustus.

— Tak, chybaby należało. Za dzień, dwa zostanie imperatorem. — Maksymilian przypatrywał się Faustusowi zaczerwienionymi oczami. Wydawał się otumaniały ze zmęczenia. — Zrobisz to, Faustusie? Natychmiast. Tymczasem ja się wykąpię i ubiorę. Grek czeka, żebyśmy z nim zeszli w podziemia?

Faustus zdębiał.

— Chcesz powiedzieć… że pójdziesz tam… dziś, kiedy… kiedy twój ojciec…?

— Czemu nie? Na nic się nie przydam staruszkowi. Lekarze przysięgają, że wytrzyma jeszcze jeden dzień.

W Cezara wstąpiła dziwna lodowatość. Faustus chciał się cofnąć, żeby uciec od chłodu.

— W każdym razie, nie ja zostanę cesarzem! — rzekł Maksymilian zimnym, zjadliwym tonem. — Obowiązkiem mojego brata, nie moim, jest czekanie w gotowości, żeby ująć ster rządów. Pchnij gońca do Herakliusza, niech wraca czym prędzej, a my z Grekiem spróbujemy się trochę zabawić. Na drugą okazję możemy długo czekać.

* * *

W tak krótkim czasie niepodobna było znaleźć nieocenionego Hebrajczyka, toteż wycieczka musiała się odbyć bez jego przewodnictwa. Faustus czuł dyskomfort, bo myszkowanie w kaplicy Priapa wiązało się z niejakim ryzykiem. Wolałby mieć pod ręką rosłego, nieustraszonego Danielusa, gdyby znaleźli się w tarapatach. Tymczasem Maksymilian niczym się nie przejmował. Tego dnia książę był w bojowym nastroju, nawet w jego przypadku dość niezwykłym. Wściekłość z powodu nieobecności brata i przygnębienie chorobą ojca wywierały na niego nieznośną presję. Sprawiał wrażenie, jakby tylko jeden krok dzielił go od gwałtownego wybuchu.

Mimo wszystko zachowywał spokój, stąpając na czele, gdy schodzili krętą pochylnią niedaleko łaźni Konstantyna i szli w stronę groty, gdzie odbywały się rytuały na cześć Priapa. Korytarz miał niski strop, na ścianach ociekających wilgocią rozpełzły się szarozielone grzybowe naloty. Im bliżej celu, tym silniej Menandros okazywał dziecięcy entuzjazm, budzący w Faustusie wzgardliwe rozbawienie. Czyżby w Konstantynopolu zaginęły mroczne kulty? Czy Justynian był aż tak surowym panem, że wszystkie wytępił, gdy jego własna żona Teodora, za młodu aktorka, prowadziła się wyjątkowo niegodnie?

— Tędy — szepnął Maksymilian, wskazując otwór w murze komory, szczelinę łatwą do przeoczenia. — Podejdziemy w górę, nad kaplicę, skąd będziemy mieli doskonały widok. Tylko ani mru-mru! Jedno kichnięcie i po nas! Jeśli zobaczą, że ich podglądamy, zaczają się tu z toporami, a innych wyjść nie ma.

Zrobiło się stromo. Człowiek o wzroście Maksymiliana czy Faustusa nie mógł się wyprostować w tunelu, lecz Menandros nie miał z tym kłopotu. Młody, zwinny Maksymilian poruszał się z łatwością, lecz dla otyłego, niezgrabnego Faustusa każdy krok był wyzwaniem. Już po chwili się spocił i zasapał. Raz grzmotnął lampką o ścianę, co odbiło się w przejściu głuchym echem i rozgniewało księcia, który syknął i spiorunował go wzrokiem.

Już z wyprzedzeniem wiedzieli, że odbywa się ceremonia. Zwiastowało ją brzmienie cymbałów, warkot bębnów, jazgotliwe granie rogów, piskliwy śpiew fletów. Kiedy dotarli tam, skąd można było wygodnie oglądać całą scenę, Maksymilian kazał położyć lampki w kącie, ażeby ich blask nie został zauważony w świątyni, i wskazał Grekowi najlepsze miejsce do obserwacji.

Faustus bynajmniej nie wytężał wzroku. Wszak widział to już tyle razy: ściany pokryte barwnymi, zmysłowymi malowidłami, wspaniały ołtarz chutliwego boga i posąg siedzącego Priapa, któremu spomiędzy ud, niczym kamienny słup, sterczał olbrzymi fallus. Przed obliczem strasznego bożka tańczyło sześć nagich czcicielek. Miały naoliwione, farbowane ciała, oczy świecące dzikim, szalonym ogniem, nozdrza wydęte, wargi rozchylone w lubieżnym uśmiechu. Wywijając rozkołysanymi piersiami, pląsały i podrygiwały.

Z dołu dochodziły słowa śpiewane w rwanym, napastliwym rytmie:

— Przybądź, o wielki Priapie, jak słońce przybywa na poranne niebo. Przybądź, o wielki Priapie, i daj mi łaskę, pokarm, wdzięk, urodę i rozkosz. Twoje imiona w niebiosach to: Lamphthen, Ouothi Ouasthen, Ouothi Oamenoth, Enthomouch. I znam twe wcielenia: na wschodzie jesteś ibisem, na zachodzie wilkiem, na północy przybierasz postać węża, na południu zaś orła. Przybądź, o Priapie! Przybądź, o Priapie! Przybądź…

Jedna po drugiej niewiasty przyskakiwały do masywnego posągu, całowały czubek wielkiego fallusa, pieściły go lubieżnie.

— Wzywam cię, Priapie! Daj mi łaskę, postać, urodę! Daj mi rozkosz. Albowiem ty jesteś mną i ja tobą. Twoje imię moim imieniem, moje twoim.