Выбрать главу

Faustus ujął Menandrosa pod rękę. Początkowo Grek wydawał się zaskoczony, ale musiał prędko pojąć, że dzięki temu nie stracą siebie z oczu wśród zamętu, jaki wybuchł w podziemiach. Złączeni ze sobą w ten sposób, ruszyli w stronę najbliższej pochylni.

Wieść błyskawicznie przechodziła z ust do ust, przewalały się tabuny oszalałych ludzi. Faustus, choć z wysiłku serce waliło mu młotem, starał się iść co tchu, dosłownie wlokąc za sobą Menandrosa, każdego zaś, kto zagradzał mu przejście, odpychał swoim pękatym ciałem.

— Cesarz nie żyje! — powtarzał raz wraz chór głosów. — Cesarz nie żyje!

Kiedy mógł wreszcie zmrużyć oczy w świetle dziennym, zauważył na twarzach wyraz zdumienia i zgrozy. Sam nie doszedł jeszcze do siebie, aczkolwiek śmierć cesarza Maksymiliana nie uderzyła go wcale jak grom z jasnego nieba. Staruszek jednak dzierżył tron przeszło czterdzieści lat, a więc prawie najdłużej w dziejach Rzymu, dłużej nawet od Augusta, może tylko krócej od swojego dziadka, pierwszego Maksymiliana. Cesarze o etruskich korzeniach zaprawdę cieszyli się długim życiem. Faustus był szczupłym gołowąsem, gdy ostatnim razem rządy przechodziły z rąk do rąk. W tamtym przypadku sukcesja nastąpiła w godny sposób: młody, urodziwy książę, przyszły Maksymilian II, towarzyszył ojcu w chwili śmierci i niezwłocznie udał się do świątyni Jowisza Kapitolińskiego, ażeby odebrać hołd od senatorów oraz przyjąć tytuły i odznaki nowego urzędu.

Tym razem okoliczności były inne. Nie czekał na tron młody, urodziwy dziedzic — zamiast niego żałosny książę Herakliusz… który umyślił sobie prysnąć ze stolicy w dniu śmierci ojca. Czasami dochodziło do nieprzewidzianych wydarzeń, kiedy zwalniał się tron, a następca nie raczył się o niego upomnieć. Po zamordowaniu Kaliguli, wykorzystując taką właśnie sposobność, cesarzem został Klaudiusz, jąkała i kaleka. Podobnież Tytus Galiusz, gdy zamordowano Karakallę, wspiął się na szczyty chwały. Nawiasem mówiąc, w ten sposób władzę przejął pierwszy cesarz z etruskiej linii, po tym jak Teodozjusz, żyjący dłużej od swojego syna Honoriusza, ostatecznie zmarł w roku 1168. Kto wie, jakie zawirowania w walce o rzymski tron nastąpią przed upływem nocy?

W tych warunkach Faustus odpowiadał za bezpieczne odprowadzenie ambasadora do pałacu Sewera. Później powinien oczekiwać w kancelarii na rozwój wypadków. Wszelako Menandros nie rozumiał chyba powagi sytuacji. Fascynował go tumult na ulicach. Jako zawołany, niefrasobliwy turysta, chciał iść do Forum, gdzie rozgrywały się najważniejsze wydarzenia. Faustus musiał przekroczyć granice dyplomatycznej kurtuazji, aby go skłonić do zarzucenia lekkomyślnego pomysłu i powrotu na kwaterę. Menandros zgodził się, kiedy po drugiej stronie ulicy zobaczył hufiec pretorianów, którzy okładali pałkami każdego, kto wyglądał im na mąciwodę.

Faustus jako ostatni z pracowników kancelarii dotarł do siedziby administracji, położonej tuż obok pałacu monarchy.

Kanclerz Licyniusz Obsekwens powitał go z kwaśną miną:

— Gdzieżeś ty się podziewał, Faustusie?

— Towarzyszyłem ambasadorowi Menandrosowi podczas wycieczki do Krainy Cieni — odparł z równie kwaśną miną. Nie zależało mu na przychylności Licyniusza Obsekwensa, zamożnego neapolitańczyka, który swoje wysokie stanowisko zawdzięczał przekupstwom. Przypuszczał, że pod rządami nowego cesarza obaj wylecą z kancelarii. — Ambasador pragnął ujrzeć kaplicę Priapa i inne podobne miejsca — dodał z nutą złośliwości. — No to go tam zabraliśmy. Skąd miałem wiedzieć, że dzisiaj umrze cesarz?

— Zabraliśmy? O kim mówisz?

— O sobie i Cezarze Maksymilianie.

Licyniusz przymknął swoje pożółkłe oczy.

— No tak, twój dobry przyjaciel Cezar. Mogę zapytać, gdzie on teraz przebywa?

— Rozstaliśmy się, gdy w podziemiach rozeszła się wieść o śmierci najjaśniejszego pana. Nie mam pojęcia, gdzie może obecnie przebywać. Podejrzewam, że w cesarskim pałacu. — Przerwał na chwilę. — A co z Cezarem Herakliuszem, który od dziś jest imperatorem? Dostał ktoś od niego wiadomość?

— Wybrał się na północną granicę — odparł Licyniusz.

— Nieprawda. Zamieszkał w domku myśliwskim po drugiej stronie jeziora Nemi. Nie zapuszcza się dalej na północ.

Licyniusz był wyraźnie wstrząśnięty.

— Wiesz to z całą pewnością?

— Oczywiście. Wysłałem do niego list w nocy, a on wrócił do miasta przedwczoraj wieczorem i spotkał się z ambasadorem Menandrosem. Tak się składa, że byłem przy tym obecny. — Na kwadratowej twarzy Licyniusza malowało się tępe zdumienie. Faustusowi coraz bardziej podobała się ta wymiana zdań. — Wczoraj rano Cezar udał się w swoje leśne ostępy. Dzisiaj, kiedy mi doniesiono o poważnym stanie najjaśniejszego pana, pchnąłem drugiego gońca nad jezioro, wzywając księcia do powrotu. Nic więcej nie wiem w tej sprawie.

— Wiedziałeś, że Cezar poluje, zamiast wizytować wojska na granicy, i nie pisnąłeś ani słowa?

— Zajęty byłem, panie, opieką nad greckim ambasadorem — odrzekł wyniośle Faustus. — A to niełatwe zadanie. Nie przyszło mi na myśl, że nie orientujesz się w poczynaniach Cezara Herakliusza. Chyba założyłem, kiedy wrócił do Rzymu przedwczoraj wieczorem, że spotka się z kierownikiem kancelarii, aby upewnić się co do stanu zdrowia ojca, najwidoczniej jednak nie zadał sobie tyle trudu, wobec czego…

Urwał w pół zdania. Do komnaty wcisnął się właśnie Azeliusz Prokulus, prefekt gwardii pretoriańskiej. Przekroczył próg kancelarii, co już samo w sobie było wydarzeniem nad wyraz rzadkim, ale zakrawało na cud, że uczynił to w dniu śmierci cesarza. Licyniusz Obsekwens z miną człowieka osaczonego gapił się nań w osłupieniu.

— Azeliusz? Cóż…?

— List — oznajmił ochryple prefekt. — Znad jeziora Nemi.

Dał znak uniesionym kciukiem. Do komnaty chwiejnym krokiem wszedł mężczyzna w zielonym uniformie cesarskich służb kurierskich. Miał mętny wzrok, rozczochrane włosy i pożałowania godny wygląd, jakby przebiegł bez odpoczynku całą drogę znad jeziora. Wydobywszy spod tuniki zwiniętą wiadomość, drżącą ręką podsunął ją Licyniuszowi, który wyszarpnął mu ją, otworzył i dwukrotnie przeczytał. Kiedy ponownie skierował wzrok na Faustusa, jego pulchna twarz wyrażała niepomierne zdziwienie.

— Co tam napisano? — zapytał Faustus.

Licyniusz z najwyższym trudem wypowiadał słowa:

— Cezar… Jego cesarska mość, chciałem rzec… ranny. Wypadek w czasie polowania, dziś rano. Leży w domku myśliwskim. Wezwano cesarskich chirurgów.

— Ranny? Ciężko?

Licyniusz patrzył pustym wzrokiem.

— „Ranny”, nie napisano nic ponadto. „Cezar został ranny podczas polowania”. Cesarz. Bo czyż nie jest od dziś naszym cesarzem? — Urzędnik wydawał się otępiały, jakby wystąpił u niego nagły niedowład. — Coś ci jeszcze wiadomo? — zwrócił się do kuriera. — Odniósł ciężkie rany? Widziałeś go na własne oczy? Kto opiekuje się domkiem?

Kurier nic jednak nie wiedział. Gwardzista Cezara wręczył mu list, każąc zabrać go niezwłocznie do stolicy. Nie miał nic więcej do powiedzenia na ten temat.

* * *

Cztery godziny później, jedząc obiad z Menandrosem w ambasadorskiej kwaterze w pałacu Sewera, Faustus powiedział:

— Przez całe popołudnie przychodziły wieści znad jeziora. Że ranny, to najpierw. Potem, że ciężko ranny. Potem opis zranienia: brzuch przeszyty włócznią przez jednego z myśliwych. Próbowali zakłuć osaczonego odyńca, gdy raptem powstało zamieszanie i czyjś koń stanął dęba w niefortunnym momencie. Pół godziny później następna wiadomość: cesarscy chirurdzy są pełni nadziei. Potem: Cezar Herakliusz umiera. I na koniec: Cezar Herakliusz nie żyje.