– Co się stało?
– Nie pytaj i nie wtrącaj się. Zaklinałam Bobby’ego, żeby dał sobie spokój, ale nie chciał słuchać i to go kosztowało życie. Co było, minęło. Wszystko skończone i tylko ja muszę teraz za to płacić. Zapomnij o tym. Ja machnęłam ręką, a jeśli jesteś bystra, zrobisz to samo.
– Wiesz, że nie mogę. Powiedz mi, co zaszło.
– Po co? To niczego nie zmieni.
– Nola, mam zamiar dowiedzieć się, bez względu na to, czy mi powiesz. Jeśli wyjaśnisz mi wszystko, może nie będę musiała podejmować dalszych kroków. Może zrozumiem i zgodzę się, by zostawić to w spokoju. Nie jestem nierozsądna, ale musisz wyłożyć karty na stół.
Dostrzegłam, że na jej twarzy maluje się niezdecydowanie.
– O Boże! – westchnęła, na moment spuściła głowę, po czym popatrzyła na mnie z niepokojem. – Rozmawiamy tu o wariacie. Kimś całkowicie szalonym. Musisz mi przysiąc… Musisz obiecać, że się wycofasz.
– Dobrze wiesz, że nie mogę tego obiecać. Opowiedz mi wszystko, a potem pomyślimy, co należy zrobić.
– Nie powiedziałam o tym nikomu oprócz Bobby’ego i patrz, co się stało.
– A co z Sufi? Ona przecież wie, prawda?
Zmrużyła oczy, wzdrygając się na wspomnienie Sufi. Odwróciła wzrok.
– Nie ma o niczym pojęcia. Jestem pewna, że nie wie, co się dzieje. No bo niby skąd? – Ta część wypowiedzi nie zabrzmiała zbyt przekonująco, ale na razie pominęłam to milczeniem. Czyżby Sufi ją szantażowała?
– No cóż, ktoś jeszcze wie – powiedziałam. – Z tego, co wnoszę, szantażowano cię i temu chciał właśnie przeciwdziałać Bobby. Co tu jest grane? Czym ta osoba może ci zagrozić? Jakiego ma haka?
Pozwoliłam, by cisza się przeciągnęła, obserwując, jak zmaga się z potrzebą wywnętrzenia.
Ostatecznie zaczęła mówić tak cicho, że musiałam się nachylić, aby lepiej słyszeć.
– Byliśmy małżeństwem niemal od piętnastu lat. Dwight poddał się terapii, by obniżyć wysokie ciśnienie krwi, przez co został impotentem. I tak nigdy nasze życie intymne nie było ekscytujące. Zaczęło mi to dokuczać i znalazłam… kogoś innego.
– Kochanka.
Przytaknęła głową, zamykając oczy, jakby męczyło ją wspominanie starych czasów.
– Pewnego razu Dwight przyłapał nas w łóżku. Wpadł w szał. Poszedł do gabinetu po broń, wrócił i doszło do bójki.
Odgłos kroków doszedł do nas z korytarza. Spojrzałam w stronę drzwi, ona też.
– Nie piśnij o tym ani słówka, proszę.
– Zaufaj mi, nie pisnę. A co z resztą?
Zawahała się.
– Zastrzeliłam Dwighta. To był wypadek, ale ktoś ma pistolet z moimi odciskami palców.
– I tego pistoletu właśnie szukał Bobby?
Skinęła głową, niemal niezauważalnie.
– Ale kto go ma? Twój ekskochanek?
Nola uniosła palec do ust. Zapukano do drzwi i doktor Fraker wetknął głowę, wyraźnie zdziwiony moją obecnością.
– O, cześć, Kinsey. Czy to twój samochód na podjeździe? Miałem właśnie wyjeżdżać i zastanawiałem się, kto do nas wpadł.
– Wpadłam, by porozmawiać z Nolą o Glen – powiedziałam. – Chyba nie czuje się za dobrze i zastanawiałam się, czy nie powinniśmy opracować jakiegoś planu, dzięki któremu mogłybyśmy kolejno spędzać z nią więcej czasu, teraz kiedy wyprowadził się Derek.
Potrząsnął głową ze smutkiem.
– Doktor Kleinert przewidział, że ona go przepędzi. Cholerna szkoda. Nie żebym go specjalnie lubił, ale ona i tak ma dość kłopotów na karku. Serce mi się kraje, że doszedł jej jeszcze jeden.
– I mnie – dodałam. – Chcesz, żebym przesunęła samochód?
– Nie, wszystko w porządku – powiedział, spoglądając na Nolę. – Muszę parę spraw załatwić w szpitalu, ale nie powinienem wracać zbyt późno. Czy mamy jakieś plany związane z obiadem?
Uśmiechnęła się miło, choć musiała przełknąć ślinę, zanim się odezwała.
– Myślałam, że zjemy w domu, jeśli nie masz nic przeciwko.
– Jasne, może być. No cóż. Knujcie dalej te swoje plany. Miło było cię spotkać, Kinsey.
– Tak naprawdę, to już skończyłyśmy – powiedziała Nola, wstając.
– Ach tak, to dobrze – odparł. – Odprowadzę cię.
Wiedziałam, że posłużyła się jego osobą, by zakończyć rozmowę, ale nie przychodziła mi na myśl żadna strategia jej przedłużenia, szczególnie gdy tych dwoje wpatrywało się we mnie.
Pożegnałyśmy się bez ceregieli, a doktor Fraker przytrzymał przede mną drzwi i opuściłam pokoik. Spoglądając za siebie, zauważyłam, że na twarzy Noli maluje się niepokój; podejrzewałam, że żałuje swojej wylewności. Miała wiele do stracenia: wolność, pieniądze, status, szacunek ludzi. Była na łasce i niełasce każdego, kto wiedział to co ja. Zastanawiałam się, jak ważne jest dla niej to, co posiada, i ile w rezultacie od niej wyłudzono.
ROZDZIAŁ 23
Pojechałam do biura. Przy szczelinie pod drzwiami uzbierał się stos listów. Zebrałam wszystkie i rzuciłam na biurko, potem otworzyłam balkon, by wpuścić nieco świeżego powietrza. Światełko na automatycznej sekretarce mrugało. Usiadłam i wcisnęłam przycisk odgrywania.
Wiadomość pochodziła od mojego przyjaciela w firmie telekomunikacyjnej, dotyczyła odłączenia telefonu S. Blackmana, o pełnym imieniu Sebastian S., wiek sześćdziesiąt sześć lat, adres Tempe w Arizonie. No cóż, informacja nie brzmiała zbyt obiecująco. Jeśli wszystko inne zawiedzie, musiałabym sprawdzić powtórnie i zorientować się, czy facet nie miał jakichś powiązań z Bobbym. Jakoś w to wątpiłam. Sporządziłam notkę w jego kartotece. Powierzając wszystko papierowi, czułam się zabezpieczona. Jeśli coś mi się stanie, ktoś się tu pojawi i podejmie trop. Ponura myśl, ale nie wyssana z palca, zważywszy na los Bobby’ego.
Następne półtorej godziny spędziłam na przeglądaniu poczty i regulowaniu moich finansów. Otrzymałam kilka czeków za wyświadczone usługi. Wypełniłam druczek wpłat na konto w banku. Jeden rachunek odesłano mi bez otwierania, oznaczając kopertę napisem „Adresat nieznany. Odesłane do nadawcy” i wielkim purpurowym palcem, wskazującym wprost na mnie. Boże, a to gnojek. Nie cierpię, jak mnie nabierają ci, którym świadczyłam usługi. Odwaliłam dla tego faceta kawał dobrej roboty. Wiedziałam, że zwykle nie śpieszy się z płaceniem, ale nie przewidywałam, że wymiga się tak po chamsku. Odłożyłam kopertę na bok. Dopadnę drania w wolnej chwili.
Dochodziło już prawie południe i spojrzałam na aparat. Wiedziałam, że muszę wykonać jeden telefon i podniosłam słuchawkę, wystukując szybko numer, by mój zapał nie wygasł.
– Komisariat policji w Santa Teresa. Dyżurny Collins.
– Chciałabym rozmawiać z sierżantem Robbem z wydziału osób zaginionych.
– Proszę chwilę poczekać. Połączę panią.
Serce tak mi łomotało, że poczułam wilgoć pod pachami.
Zetknęłam się z Jonahem podczas śledztwa dotyczącego zniknięcia kobiety, niejakiej Elaine Boldt. Był miłym facetem z pospolitą twarzą, jakimiś dwudziestoma funtami nadwagi, zabawnym, bezpośrednim. Miał w sobie coś z rebelianta: wbrew wszelkim przepisom sporządzał dla mnie pirackie kopie raportów dotyczących pewnego zabójstwa. Całe lata przeżył w małżeństwie ze swoją sympatią jeszcze z czasów szkoły podstawowej, która jednak odeszła od niego wraz z dwiema córkami, zostawiając jedynie zamrażarkę pełną kiepskich obiadów własnego wyrobu. Nigdy nie był błyskotliwy, ale ja na to i tak nie zważam. Bardzo go polubiłam. Nie byliśmy kochankami, ale wykazywał odrobinkę zdrowego, męskiego zainteresowania, a ja to mgliście dostrzegłam, aż tu nagle z powrotem zszedł się z żoną. Co tu dużo mówić, poczułam się urażona i od tego czasu unikałam z nim spotkań.