Выбрать главу

– Maurice kiedyś wspomniał mi o kluczu i powiedział, że chyba poprosi, aby Digby go oddał. Nie chodzi o to, że mu nie ufał, to wykluczone. Po prostu martwił się, że klucz zginie lub ktoś go ukradnie w jednym z tych nocnych klubów, które Digby tak chętnie odwiedza.

– No więc, chyba go nie odebrał – powiedział Latham. -Digby za jego pomocą wczoraj o dziewiątej dostał się do domu. I nikt go już później nie widział. Elizo, czy jesteś pewna, że w domu nikogo nie było?

– Jak mogę być pewna? Nie wchodziłam do środka. Ale nic nie słyszałam i się nie świeciło.

– Byłam tam dzisiaj o wpół do dziesiątej rano – oznajmiła Sylvia Kedge. – Drzwi wejściowe były zamknięte jak zwykle, a dom był pusty. W żadnym z łóżek nikt nie spał. Pan Digby nawet nie nalał sobie drinka.

Wszyscy bez słów przytaknęli, że naprawdę musiało się stać coś strasznego; Digby rzadko przepuszczał okazję wzmocnienia się w obliczu kryzysu.

– To o niczym nie świadczy – powiedziała Celia. – Digby ma zawsze przy sobie piersiówkę. To jedno z tych małych dziwactw, które tak drażniły Maurice’a. Ale gdzie on, u licha, się podział?

– Nie mówił nic o ponownym spotkaniu z tobą? – Latham i zwrócił się do Elizy Marley. – W jakim był stanie?

– Nie, nic nie mówił. Nie jestem specjalnie czuła na nastroje Digby’ego, ale wydawało mi się, że zachowuje się jak zwykle.

– To śmieszne! – oznajmiła panna Calthrop. – Digby nie wyszedłby znowu tuż po przyjeździe! I dokąd to miałby pójść? Jesteś pewna, że nie mówił nic o swoich planach?

– Ktoś mógł go wywołać – powiedziała Elizabeth Marley.

– Wywołać! – Głos jej ciotki zabrzmiał ostro. – Nikt nie wiedział, że tam jest! Wywołać! Niby kto?

– Nie wiem. Mówię tylko, że to możliwe. Kiedy wracałam do samochodu usłyszałam, że dzwoni telefon.

– Jesteś pewna? – zapytał Latham.

– Czemu mnie w kółko pytacie, czy jestem pewna? Wiecie, jak tu jest na cyplu; ta cisza, ta pustka i tajemniczość, te niosące się po nocy dźwięki. Mówię przecież, że słyszałam, jak dzwoni telefon!

Zamilkli. Oczywiście, miała rację. Wiedzieli, jak jest w nocy na cyplu. I ta sama cisza, ta sama pustka i tajemnica czekały na nich teraz na zewnątrz. Mimo panującego w pokoju gorąca, Celia Calthrop zadrżała. A gorąco stawało się już nie do zniesienia.

Bryce, który przycupnął na niskim stołeczku przy ogniu, odruchowo karmił go polanami z koszyka niczym jakiś demoniczny palacz. Ogromne, syczące języki ognia oplatały wilgotne drewno; kamienne ściany pokoju wyglądały jak zlane krwawym potem. Dalgliesh podszedł do jednego z okien i po krótkim zmaganiu otworzył okiennice. Do pokoju wtargnęły fale słodkiego, chłodnego powietrza, które poruszyły dywanikami na podłodze, przynosząc ze sobą podobny do grzmotu huk morza. Gdy odwracał się w stronę pokoju usłyszał, jak Reckless mówi swym płaskim, pozbawionym emfazy głosem:

– Proponuję, by ktoś odwiózł pannę Kedge do domu. Nie wygląda najlepiej. Nie będę z nią dzisiaj rozmawiał.

Dziewczyna spojrzała nań, jakby chcąc zaprzeczyć, ale Elizabeth Marley stanowczo oznajmiła:

– Ja ją zabiorę. Sama też chcę już jechać. Podobno jestem rekonwalescentką, a to raczej nie był kojący wieczór, prawda? Gdzie jest jej płaszcz?

Nastąpiło małe zamieszanie. Wszyscy zdawali się znajdować ulgę w jakimś działaniu i rzucili się na poszukiwanie płaszcza Sylvii, jej kuł i torby. Panna Calthrop oddała kluczyki od samochodu i oznajmiła łaskawie, że pójdzie do domu na piechotę, rzecz jasna pod eskortą Olivera i Justina. Sylvia, otoczona gromadką pomocników, ruszyła kuśtykając w stronę drzwi.

Właśnie wtedy zadzwonił telefon; zebrani, rażeni przestrachem, stanęli jak wryci. Przenikliwy dźwięk, tak zwyczajny, a jednak tak złowrogi, sprawił, że zamilkli. Panna Dalgliesh podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę, ale Reckless szybko wstał i bez słowa przeprosin wyjął ją z jej ręki.

Nie zrozumieli wiele z rozmowy, którą Reckless, ze swej strony, prowadził półgłosem, mrucząc w mikrofon krótkie monosylaby. Zdawało im się, że rozmawia z posterunkiem, ale przez większość czasu milczał, by wreszcie zakończyć słowami:

– Rozumiem. Dziękuję. Spotkam się z nim w Seton House jutro rano.

Odłożył słuchawkę i odwrócił się twarzą do zebranych, którzy nawet nie usiłowali ukryć niepokoju. Dalgliesh na poły spodziewał się, że ich rozczaruje, inspektor powiedział jednak:

– Odnalazł się pan Digby Seton. Zadzwonił na posterunek w Lowestoft i powiedział, że wczoraj wieczorem został przyjęty do szpitala po tym, jak wjechał do rowu przy drodze do Lowestoft. Wypisują go jutro rano.

Usta panny Calthrop otworzyły się, by zadać nieuchronne pytanie, gdy Reckless dodał jeszcze:

– Mówi, że ktoś zadzwonił do niego wczoraj tuż po dziewiątej wieczorem, aby przyjechał na posterunek w Lowestoft i zidentyfikował ciało brata. Dzwoniący powiedział mu, że ciało Maurice’a Setona znaleziono w wyrzuconej na brzeg łódce i że obie ręce miał obcięte w nadgarstkach.

– Ależ to niemożliwe! – zawołał Latham z niedowierzaniem. – Wydawało mi się, że pan mówił, że ciało znaleziono dopiero dzisiaj wieczorem?

– Bo tak było, sir. Wczoraj nikt nie dzwonił z posterunku w Lowestoft. Aż do dzisiaj nikt nie wiedział, co się stało z panem Mauricem Setonem. Oczywiście, oprócz mordercy.

Popatrzył na nich, przenosząc zamyślony wzrok z jednego na drugie. Milczeli; nikt się nie poruszył, zupełnie jakby zastygli w czasie, czekając bezradnie na nieunikniony kataklizm. W owej chwili słowa wydały się bezużyteczne, sytuacja wołała o działanie, o dramatyczne zdarzenia. I rzeczywiście: Sylvia Kedge, usłużnie spełniając swoją rolę, wysunęła się z jękiem z ramion Elizabeth i upadła skulona na podłogę.

VII

Reckless powiedział:

– Zmarł we wtorek około północy, dodać lub odjąć godzinę. Tak to oceniam, wziąwszy pod uwagę stężenie i ogólny wygląd ciała. Zdziwię się, jeśli sekcja tego nie potwierdzi. Ręce obcięto jakiś czas po śmierci; specjalnie nie krwawił, ale widać było, że jako pieńka użyto ławki na łódce. Zakładając, że pan Bryce mówił prawdę i łódka stała na brzegu jeszcze w środę o piątej, to prawie na pewno zepchnięto ją na wodę, gdy godzinę później zaczął się odpływ. Amputacji dokonano po zmroku, ale wtedy był już martwy od około osiemnastu godzin. Nie wiem, kiedy i jak umarł, ale się dowiem.

Policjanci siedzieli we trzech w bawialni; Jane Dalgliesh zostawiła ich samych pod pretekstem, że zrobi im kawy i udała się do kuchni, skąd dobiegały ciche pobrzękiwania. Reszta towarzystwa odeszła dziesięć minut wcześniej. Ocucenie Sylvii Kedge nie zajęło wiele czasu i kiedy wreszcie wyszła, wsparta o Elizabeth, wszyscy bez słów zgodzili się, że pora wreszcie zakończyć ten podniecający wieczór. Nagle jakby zszarzeli ze znużenia; gdy Reckless, który zdawał się czerpać z ich słabości siłę i energię, spróbował ich wypytać o możliwe narzędzie zbrodni, napotkał jedynie zmęczenie i brak zrozumienia. Nikt nie pamiętał, czy posiada tasak, topor lub siekierę, gdzie trzyma te narzędzia i kiedy używał; ich po raz ostatni. Nikt, oprócz Jane Dalgliesh, ale nawet jej spokojne oświadczenie, że parę miesimy temu z jej szopy Zginął tasak, nie spotkało się z większym zainteresowaniem. Zebrani mieli dość morderstw jak na jeden wieczór. Jak nadmiernie pobudzone dzieci pod koniec kinderbalu, chcieli jedynie iść do domu.

Reckless zaczął mówić o sprawie dopiero kiedy opuściła ich panna Dalgliesh. Aczkolwiek należało się tego spodziewać, Dalgliesha rozdrażniła świadomość, że nasuwający się nieuchronnie wniosek wzbudza w nim niechęć. Prawdopodobnie Reckless nie był głupi ani zupełnie niewrażliwy; nie zamierzał wygłaszać ostrzeżeń, bądź antagonizować Dalgliesha prosząc go o dyskrecję i współpracę, których, jak obaj wiedzieli, miał ł tak wszelkie prawo oczekiwać. Niemniej, była to jego sprawa; on ją prowadził. On decydował o tym, które kawałki łamigłówki ujawni Dalglieshowi, z czego się będzie zwierzał i komu. To była dla Dalgliesha nowa sytuacja i nie był pewien, czy mu się podoba.