– A więc portier zaświadczy – przerwała skwapliwie panna Calthrop – a może ktoś u Lyonsa cię zapamiętał. Ale myślę, że miałaś rację na razie nic o tym nie mówiąc. To wyłącznie twoja sprawa. Poczekajmy, aż będzie znany czas śmierci, wtedy się zastanowimy.
Trudno jej było ukryć dźwięczącą w głosie radość. Tego właśnie zawsze chciała; rozmawiały, robiły razem plany, proszono ją – pośrednio, nie wprost, ale jednak – o radę i wsparcie. Jakie to dziwne, że trzeba było śmierci Maurice’a, aby tak się stało. Plotła więc dalej:
– Cieszę się, że nie jest ci przykro z powodu tego nieudanego spotkania. Obecnie młodzi ludzie nie mają żadnych manier. Jeśli nie mógł do ciebie zadzwonić najpóźniej w przeddzień, powinien był dołożyć wszelkich starań, aby się zjawić. No, ale przynajmniej wiesz, na czym stoisz.
Elizabeth wstała z fotela i bez słowa podeszła do drzwi.
– Zrobię napoje – zawołała za nią ciotka – i wypijemy je w twoim pokoju. To potrwa tylko chwilę. Idź na górę i połóż się.
– Dziękuję, nic nie chcę.
– Ale mówiłaś, że chcesz się napić czegoś ciepłego. Powinnaś coś wypić. Zrobię ci owaltynę albo po prostu zagrzeję mleko.
– Mówiłam, że nic nie chcę. Idę do łóżka. Chcę mieć spokój.
– Ależ Elizo…
Drzwi się zamknęły. Nie usłyszała nic więcej, nawet cichych kroków na schodach. Nie było nic, oprócz syku ognia i ciszy nocy na zewnątrz.
X
Następnego ranka Dalgliesha obudził dzwonek telefonu. Ciotka musiała podnieść słuchawkę prawie natychmiast, gdyż dzwonienie urwało się, pozwalając mu ponownie zapaść w ów błogi trans między snem i jawą, który zwykle następuje po dobrze przespanej nocy. Mniej więcej pół godziny później telefon znów zadzwonił, tym razem jakby głośniej i bardziej natarczywie. Dalgliesh otworzył oczy i w obramowaniu okna ujrzał przejrzysty prostokąt błękitnego światła, na którym tylko cienka jak włos linia horyzontu dzieliła morze od nieba. Zapowiadał się kolejny wspaniały dzień jesieni.
Ze zdumieniem stwierdziwszy, że jego zegarek wskazuje dziesiątą piętnaście, Dalgliesh włożył szlafrok i pośpiesznie zszedł na dół, by usłyszeć jak jego ciotka mówi:
– Powiem mu, panie inspektorze, gdy tylko się obudzi. Czy to pilne? Nie, tyle że to miał być jego urlop… Jestem pewna, że przyjdzie, gdy tylko zje śniadanie. Do widzenia.
Dalgliesh pochylił się i na chwilę przytulił swój policzek do jej twarzy, jak zwykle miękkiej jak zamszowa rękawiczka.
– Czy to był Reckless?
– Tak. Mówi, że jest u Setona i byłby zadowolony, gdybyś tam zajrzał dziś rano.
– Nie powiedział, w jakim charakterze? Czy mam pracować, czy jedynie podziwiać jego pracę? A może jestem podejrzany?
– To ja jestem podejrzana, Adamie. To prawie na pewno był mój tasak.
– Owszem, zwrócono na to uwagę. Ale i tak sądzę, że w tym rankingu plasujesz się niżej niż większość twoich sąsiadów, a już na pewno znacznie niżej niż Digby Seton. My, policjanci, jesteśmy w duchu prostymi istotami. Zanim kogoś aresztujemy, lubimy znać motyw. A żaden motyw tak nie raduje serca, jak chęć zysku. Wnoszę, że Digby jest spadkobiercą?
– Tak się ogólnie przypuszcza. Jedno jajko czy dwa?
– Dwa, proszę. Ale ja się nimi zajmę. Ty siedź i rozmawiaj ze mną. Kto to był przedtem? Słyszałem dzwonek telefonu.
Ciotka wyjaśniła, że R.B. Sinclair zadzwonił, aby zaprosić ich oboje na kolację w niedzielę. Obiecała, że oddzwoni. Czule przewracając jajka na patelni, zaintrygowany Dal-gliesh zgodził się przyjąć zaproszenie, jednak nie powiedział nic więcej. To było coś nowego; jego ciotka, jak zgadywał, bywała częstym gościem w Priory House, ale nigdy wówczas, gdy on sam gościł w Pentlands. W końcu przecież wszyscy wiedzieli, że R.B. Sinclair ani nie przyjmuje, ani nie składa wizyt, ciotka zaś dostąpiła rzadkiego przywileju. Nietrudno było jednak zrozumieć powód obecnej innowacji; Sinclair chciał porozmawiać o morderstwie z jedynym człowiekiem, po którym mógł się spodziewać fachowej opinii. Mimo uczucia lekkiego zawodu, świadomość, że wielki człowiek nie jest wolny od pospolitej ciekawości, była dla Dalgliesha pocieszająca. Makabryczna fascynacja gwałtowną śmiercią dotykała nawet tych, którzy najbardziej zdecydowanie odcinali się od ludzkich zabaw. Ależ tak, Dalgliesh zamierzał pójść na tę kolację, pokusa była zbyt silna. Żył zbyt długo, aby nie wiedzieć, że mało jest rozczarowań równych temu, jakie przynosi spotkanie ze sławą, ale w przypadku R.B. Sinclaira każdy pisarz podjąłby to ryzyko.
Po śniadaniu niespiesznie się umył i, włożywszy na sweter tweedową marynarkę, podszedł do drzwi wejściowych, gdzie zadumał się nad bezładną kolekcją lasek, pozostawionych tam przez rozmaitych gości; kusiło go, aby dodać ten końcowy akcent do swego obrazu energicznego wczasowicza. Wybrał mocny, jesionowy kij, zważył go w ręce, po czym odłożył na miejsce. Nie należało przesadzać. Zawołał do ciotki: „Do widzenia” i ruszył przez cypel.
Najszybciej pokonywało się tę drogę samochodem, skręcając w prawo na rozwidleniu dróg, aby po przejechaniu około pół mili wjechać na wąski, lecz dość równy trakt wiodący do domu Setona. Jednak, przewrotnie, Dalgliesh postanowił pójść piechotą. W końcu był na wakacjach, a w wezwaniu inspektora nie było mowy o pośpiechu. Właściwie żal mu było Recklessa. Nic nie jest dla detektywa bardziej irytujące i przykre, niż niepewność co do zakresu odpowiedzialności. Oczywiście, Reckless nie miał podstaw, by czuć się niepewnie; sam odpowiadał za przebieg śledztwa, o czym obaj doskonale wiedzieli. Nawet gdyby komisarz okręgowy zdecydował się wezwać Yard, mało prawdopodobne, aby przydzielono sprawę Dalglieshowi, który był w nią osobiście zaangażowany. Niemniej trudno było oczekiwać, że Reckless z radością poprowadzi śledztwo pod okiem nad-inspektora z Policji Stołecznej, zwłaszcza cieszącego się taką opinią, jak Dalgliesh. No cóż, Reckless ma pecha, a ja jeszcze większego, pomyślał. Koniec z nadzieją na zwykły, nieskomplikowany urlop, na tydzień błogosławionego spokoju, który miał ukoić jego nerwy i rozwiązać problemy osobiste. Zapewne od początku jego plan był zamkiem na lodzie, bezpodstawnym wymysłem, skutkiem zmęczenia i potrzeby ucieczki, ale przykro było patrzeć, jak szybko obrócił się w ruinę. Miał równie mało ochoty się wtrącać, jak Reckless – prosić o pomoc; niewątpliwie miejscowa policja zdążyła już przeprowadzić z Yardem kilka taktownych rozmów. Dla wszystkich zainteresowanych było samo przez się zrozumiałe, że Dalgliesh, ze swą znajomością Monksmere i jego mieszkańców, pozostanie do usług inspektora. Tyle należało się policji od każdego obywatela. Ale jeśli Reckless wyobrażał sobie, że Dalgliesh pragnie bardziej czynnego uczestnictwa, należało jak najszybciej wybić mu to z głowy.
Niepodobna było nie zachwycać się urodą tego dnia i Dalgliesh czuł, jak z każdym krokiem mija jego rozdrażnienie. Cypel skąpany był w złocistym cieple jesiennego słońca, wiał rześki, lecz nie chłodny wiatr; piaszczysta ścieżka wiła się wśród janowców i wrzosu, omijając gęste krzaki jeżyn i pokręcone, karłowate tarniny, tworzące jakby małe jaskinie, do których z trudem docierało światło.
Przez większą część drogi Dalgliesh widział morze, z wyjątkiem krótkiego odcinka, gdy zasłoniły je grube, szare mury Priory House. Dom stał zwrócony frontonem do brzegu, około stu metrów od krawędzi klifu, osłonięty od południa wysokim, kamiennym murem, od północy zaś rzędem ciemnych świerków. Zwłaszcza w nocy roztaczał niesamowitą i odpychającą aurę, przyczyniającą się jeszcze do jego naturalnej izolacji; Dalgliesh pomyślał, że jeśli Sinclair łaknął odosobnienia, to znalazł sobie po temu doskonałe miejsce. Ciekawe, myślał, ile czasu minie, nim Reckless zakłóci tę prywatność swoimi pytaniami, jak prędko dowie się, że istnieją schody prowadzące z posiadłości Sinclaira wprost na plażę. Jeśli założyć, że ciało dostarczono do łodzi – a nie, że łódź została przeprowadzona morzem tam, gdzie znajdowało się ciało – to można je było znieść tylko trzema drogami. Jedna z nich, alejka Tanner’s Lane, prowadziła obok domku Sylvii Kedge; ta droga była najbardziej oczywista, gdyż łódka leżała na plaży u jej wylotu. Druga wiodła po stromym, piaszczystym zboczu z Pentlands wprost na plażę i zejście nią nawet w dzień stanowiło problem; w nocy mógł ją pokonać tylko ktoś bardzo sprawny i nie obarczony ciężarem, toteż Dalgliesh nie sądził, aby morderca podejmował takie ryzyko. Poza tym, nawet gdyby jego ciotka nie usłyszała samochodu, wiedziałaby, że ktoś chodzi obok domku. Jak wszyscy ludzie mieszkający w odosobnionych miejscach, natychmiast wyczuwała, że dzieje się coś niezwykłego. Była najmniej wścibską z kobiet i zwyczaje ptaków interesowały Ją znacznie bardziej niż wyczyny jej bliźnich, ale nawet ona musiałaby zareagować na widok zwłok niesionych obok jej drzwi. No, a do tego dochodziła jeszcze kwestia przetransportowania ciała pół mili wzdłuż plaży, do miejsca, gdzie leżała wyciągnięta na brzeg łódka. Oczywiście, zabójca mógł przysypać zwłoki piaskiem, pójść po łódkę, po czym przywiosłować z powrotem, ale to z pewnością znacznie zwiększyłoby ryzyko, poza tym trudno byłoby usunąć ze zwłok ślady piasku, nie mówiąc już o tym, że potrzebne były wiosła i dulki. Dalgliesh ciekaw był, czy Reckless to sprawdził.