W obliczu ich wspólnego pragnienia, aby sprawcami okazali się członkowie londyńskiego gangu, fakt, iż we wtorek wieczorem nikt oprócz Bryce’a nie widział na Monksmere żadnych obcych, był więcej niż przygnębiający. On sam właśnie niósł do domu drewno z szopy, gdy tuż po siódmej traktem nadjechał z rykiem motocykl i zaczął zawracać tuż przed jego domkiem. Justin, który nie znosił motocykli, zaczął krzyczeć, na co motocyklista zemścił się i przejechał kilkakrotnie tam i z powrotem, czyniąc jak najwięcej hałasu i wykonując, jak je Bryce określił, obleśne gesty, aż wreszcie oddalił się, głośno trąbiąc na pożegnanie. Nie bardzo było wiadomo, co Reckless o tym myśli, aczkolwiek poprosił Bryce’a o pełny opis chłopaka i zapewne byłby go zapisał, gdyby tylko Bryce go udzielił. Ale ponieważ motocyklista miał na sobie skórzany strój, kask i gogle, Bryce mógł tylko stwierdzić, że chyba był młody i miał okropne maniery. Celia natychmiast stwierdziła, że musiał być członkiem gangu; w przeciwnym razie, cóż robiłby na Monksmere?
Do południa w niedzielę plotki rozwinęły się i rozmnożyły. Digby’emu zapisano sto tysięcy; dwieście tysięcy; pół miliona. Sekcję wstrzymano, gdyż doktor Sydenham nie mógł określić przyczyny śmierci; śmierć nastąpiła przez utonięcie, uduszenie, otrucie, krwotok; Forbes-Denby powiedział Recklessowi, że Seton miał przed sobą jeszcze dobre dwadzieścia lat; serce Setpna mogło wysiąść w każdej chwili; Adam Dalgliesh nie rozmawiał z inspektorem; Reckless zaaresztowałby Jane Dalgliesh, gdyby tylko znalazł jakiś motyw; Sylvia Kedge robiła trudności i nie chciała przyjąć trzystu funtów, które dawał jej Digby; Reckless przyszedł do Priory House w piątek wieczorem, a na skalnej ścieżce widziano jego ludzi z pochodniami; rozprawa u koronera miała odbyć się w środę o wpół do trzeciej. Tylko co do tej ostatniej informacji panowała jednomyślność, gdyż rozprawę istotnie wyznaczono na następną środę i wezwano na nią Digby’ego Setona i Sylvię Kedge. Ci, którym pozostawiono w tej sprawie wolny wybór, nie potrafili stwierdzić, czy ich obecność wzbudzi ciekawość, uśmierzy podejrzenia czy też będzie poczytana za objaw należnego zmarłym szacunku.
W sobotę rano rozeszła się wieść, że inspektor Reckless w piątek w nocy wyjechał samochodem do Londynu i nie jest spodziewany do niedzieli rano. Zapewne pojechał sprawdzić wszystkie londyńskie alibi i zajrzeć do Klubu Cadaver, nikogo także nie zdziwiło, że miał tak prędko wrócić; widać było, że wie, na czym należy się skupić. Niemniej nawet ta chwilowa nieobecność stanowiła pewną ulgę, zupełnie jakby znad cypla Monksmere odpłynęła chmura. Ta ponura, oskarżycielsko milcząca postać odeszła zajmować się czym innym i atmosfera natychmiast zelżała. Pozostawiła po sobie jedynie niepokój, który musiał znaleźć ujście w działaniu, toteż wszyscy, jak na zawołanie, postanowili oderwać się od Monksmere. Nawet Jane Dalgliesh i jej bratanka, najmniej przejmujących się Recklessem, widziano, jak objuczeni sprzętem malarskim, lornetkami i chlebakiem, szli rano wzdłuż plaży w stronę Sizewell, najwyraźniej nie zamierzając powrócić przed zmrokiem. Latham odjechał wkrótce po nich; na wysokości Rosemary Cottage jaguar jechał już z prędkością sześćdziesięciu pięciu mil na godzinę i Celia cierpko zauważyła, że Oliver znów wyrusza, aby skręcić sobie kark. Miały z Elizą zabrać Sylvię Kedge na piknik do Aleburgha, ale tuż przed wyjściem Eliza zmieniła zdanie i wyruszyła na samotny spacer do Walberswick. Nikt nie wiedział, jakie zamiary ma Digby Seton, ale gdy Celia Calthrop zadzwoniła do Seton House, aby zaprosić go na piknik, nikt nie podniósł słuchawki. Bryce oznajmił wszystkim, że zamierza wybrać się na wyprzedaż do domu na obrzeżach Saxmundham, gdzie miał nadzieję kupić kilka sztuk siedemnastowiecznej porcelany. O wpół do dziesiątej on również był już daleko i na Monksmere zostało jedynie kilku jesiennych turystów, których samochody przez cały dzień parkowały na Tanner’s Lane oraz para spacerowiczów, idących plażą z Dunwich lub Walberswick w stronę rezerwatu ptaków.
Reckless musiał wrócić na Monksmere późnym wieczorem w sobotę, gdyż w niedzielę o świcie jego samochód stał już pod „Zielonym Człowiekiem”, a nim minęła dziewiąta, sierżant Courtney zdążył zadzwonić do wszystkich podejrzanych z prośbą, aby przybyli do gospody. Zaproszenie było niezwykle uprzejme, nikt jednak nie miał złudzeń co do tego, że ma jakiś wybór. Ociągali się z przyjściem; jakieś niepisane porozumienie ponownie sprawiło, że nie przyszli wszyscy razem. Sylvię Kedge jak zwykle przywiózł samochodem sierżant Courtney, zapanowało zatem ogólne wrażenie, że w zasadzie Sylvia świetnie się bawi.
W gospodzie czekała na nich maszyna do pisania Maurice’a Setona, przysadzista i lśniąca na małym dębowym stole w saloniku. Zabiegi techników i ekspertów od odcisków palców jakby jeszcze dodały jej blasku; wyglądała zarazem zwyczajnie i złowrogo, niewinnie i niebezpiecznie. Był to być może najbardziej osobisty przedmiot, jaki posiadał Seton. Patrząc na jej połyskliwą klawiaturę, trudno było nie pamiętać o owych odrażających, krwawych kikutach, nie zastanawiać się, co się stało z odrąbanymi dłońmi. Od razu wiedzieli, po co ją tu przyniesiono. Każde z nich musiało napisać na niej dwa fragmenty tekstu: relację z wizyty Carruthersa w nocnym klubie i opis ciała bez dłoni, dryfującego po pełnym morzu.
Sierżant Courtney, nadzorujący całą próbę, zaczynał uważać się za badacza natury ludzkiej i rozmaite reakcje podejrzanych dostarczyły mu wiele zadowalającego materiału. Sylvia Kedge, na przykład, przez dłuższy czas nie mogła się usadowić, lecz gdy już zaczęła, jej silne, kościste jak u mężczyzny palce zatańczyły po klawiaturze, aby w niesłychanie krótkim czasie wyprodukować dwa eleganckie, nienagannie przepisane fragmenty tekstu. Zawsze przyjemnie jest obserwować pracę wykonywaną w sposób doskonały, toteż sierżant Courtney przyjął próbki panny Kedge w pełnym szacunku milczeniu. Panna Dalgliesh, która zjawiła się w gospodzie dwadzieścia minut później, nieoczekiwanie okazała się prawie tak samo kompetentna. Przyzwyczajona do przepisywania kazań swego ojca oraz tekstów do gazetki parafialnej, nauczyła się pisać z podręcznika; pisała dość szybko i poprawnie używała wszystkich pięciu palców, aczkolwiek, inaczej niż panna Kedge, nie odrywała wzroku od klawiatury. Panna Calthrop, wlepiwszy w maszynę zdumiony wzrok, jakby przedtem nigdy nic takiego nie widziała, oznajmiła krótko, że nie umie na niej pisać – wszystko dyktowała na taśmę – i nie widzi powodu, aby tracić czas. Gdy w końcu udało się ją namówić, po trzydziestu minutach zmagań przedstawiła dwie strony okropnego maszynopisu, którymi machnęła sierżantowi przed nosem z miną pomszczonego męczennika. Widząc długość paznokci panny Calthrop, sierżant był zdziwiony, że w ogóle udawało się jej naciskać klawisze. Bryce, kiedy wreszcie zmusił się, aby dotknąć maszyny, przepisał wszystko szybko i sprawnie, cały czas opatrując przepisywane fragmenty miażdżącym komentarzem; Latham natomiast, który okazał się prawie tak kompetentny jak panna Kedge, walił w klawisze w ponurym milczeniu. Panna Marley stwierdziła, że nie umie pisać, ale nie ma nic przeciwko temu, aby spróbować. Odrzuciła oferowaną jej przez sierżanta pomoc, spędziła około pięciu minut oglądając klawiaturę, po czym pracowicie, słowo w słowo, przepisała oba fragmenty. Wynik był zupełnie przyzwoity i sierżant Courtney uznał ją w duchu za inteligentną maszynistkę, wbrew opinii jej ciotki, twierdzącej, że „mogłaby zrobić to lepiej, gdyby się tylko postarała”. Digby Seton okazał się beznadziejny, ale nawet Courtney nie potrafił uwierzyć, że udaje i wreszcie, ku uldze wszystkich zgromadzonych, pozwolono mu przerwać.