– Był złym człowiekiem i lepiej, że umarł – powiedziała znienacka Alice Kerrison. – Ale to nie usprawiedliwia morderstwa.
– Dlaczego był zły? – zapytał Dalgliesh.
Pytanie to było czystą formalnością; miał się dowiedzieć, czy tego chciał czy nie. Czuł na sobie rozbawiony i zaciekawiony wzrok Sinclaira. A więc to był jeden z powodów tego przyjęcia: Sinclair chciał nie tylko uzyskać informację, lecz również jej udzielić. Alice Kerrison siedziała wyprostowana, na jej twarz wypełzły czerwone plamy emocji, a ręce zacisnęły się pod stołem. Spojrzała na Dalgliesha zaczepnym, ja zarazem na poły błagalnym wzrokiem i wymamrotała:
– Ten list, który do niej napisał. To był zły list, panie Dalgliesh. Wpędził ją nim do grobu tak samo, jakby zagnał ją do morza i własnoręcznie przytrzymał jej głowę pod wodą.
– A więc pani go czytała?
– Nie cały. Podała mi go nie myśląc, ale potem wzięła się w garść i odebrała. Nie był to list, który kobieta dałaby do przeczytania innej kobiecie. Były w nim rzeczy, o których nł-igdy nikomu nie powiem, rzeczy, o których chciałabym zapomnieć. Chciał, żeby umarła. To było morderstwo.
– Jest pani pewna, że to on go napisał? – zapytał Dalgliesh.
– Pismo było jego. Całe pięć stron. Tylko jej imię napisał na maszynie na górze. Zawsze poznałabym rękę pana Setona.
Oczywiście, pomyślał Dalgliesh, a jego żona poznałaby ją tym bardziej. A więc Seton celowo doprowadził swą żonę do samobójstwa. Gdyby to była prawda, byłby to akt okrucieństwa podobny – choć znacznie poważniejszy – do zabicia kota Bryce’a. Ale ten obraz wyrachowanego sadysty wydał się Dalglieshowi niezupełnie dokładny; co prawda spotkał Setona tylko dwa razy, ale nie odniósł wrażenia, że ma do czynienia z potworem. Czyżby ten pedantyczny, apodyktyczny człowieczek o żałośnie przecenianym talencie mógł hodować w sobie takie pokłady nienawiści? A może ten sceptycyzm, to jedynie arogancja detektywa, który zaczyna się uważać za diagnostyka zła? W końcu, nawet gdyby wątpliwości świadczyły na korzyść Crippena, to i tak pozostawało jeszcze wielu nerwowych, mało skutecznych mężczyzn, którzy wszakże żon pozbywali się nadzwyczaj skutecznie. Jakże mógł w trakcie dwóch tylko spotkań poznać istotę Setona tak dobrze, jak znała ją Alice Kerrison? No i wreszcie był ten list, który Seton, tak skrupulatnie piszący wszystko na maszynie, napisał jednak własną ręką.
Miał właśnie zapytać, co Dorothy Seton z nim zrobiła, gdy zadzwonił telefon, niedorzecznie głośny w ciszy tego olbrzymiego, oświetlonego jedynie świecami pokoju. Zaskoczony Dalgliesh uzmysłowił sobie, że irracjonalnie założył, iż w Priory House nie ma elektryczności i zaczął rozglądać się za telefonem. Dzwonek zdawał się dobiegać z półki na książki w ciemnej wnęce na końcu pokoju. Ani Sinclair, ani Alice Kerrison nie ruszyli się, by podnieść słuchawkę.
– To pewnie pomyłka – powiedział Sinclair. – Nikt nigdy do nas nie dzwoni. Mamy telefon tylko na wypadek, gdyby coś się stało, ale numeru nie ma w książce.
Zerknął ku aparatowi z pewną dumą, jakby zadowolony, że naprawdę działa. Dalgliesh wstał.
– Przepraszam – powiedział – ale to może być do mnie.
Pośród zalegających półkę drobiazgów wymacał chłodny, gładki kształt słuchawki. Drażniący dźwięk ustał; Dalgliesh byłby zdolny uwierzyć, że w zapadłej ciszy zebrani słyszą głos inspektora Recklessa.
– Pan Dalgliesh? Mówię z Pentlands. Coś się stało; chyba powinien pan o tym wiedzieć. Czy mógłby pan przyjechać?
Po czym, wyczuwając wahanie Dalgliesha, dodał:
– Mam wyniki sekcji. Sądzę, że pana zainteresują.
Zupełnie, jakby chciał mnie przekupić, pomyślał Dalgliesh. Ale oczywiście i tak musiał pójść. Oficjalny, pozbawiony emfazy ton prośby nie zwiódł żadnego z nich. Gdyby razem prowadzili śledztwo, to nadinspektor Dalgliesh wzywałby teraz inspektora Recklessa, nie na odwrót. Jednak było inaczej i to inspektor Reckless decydował o tym, gdzie i kiedy przesłucha podejrzanego – albo bratanka podejrzanej. Tak czy inaczej ciekawe, co robił w Pentlands. Panna Dalgliesh nie zamknęła domku, gdy udawali się do Priory House; rzadko który z mieszkańców Monksmere zadawał sobie tyle trudu i nawet zabójstwo sąsiada nie zmusiło jego ciotki do zmiany zwyczaju. Niemniej, to było niepodobne do Recklessa, żeby tak się panoszyć w cudzym domu.
Wyjaśnił wszystko gospodarzowi, który wysłuchał go bez specjalnego żalu; Dalgliesh podejrzewał, że Sinclair, przyzwyczajony wyłącznie do towarzystwa jego ciotki, z zadowoleniem przyjął powrót do pogawędki we trójkę. Z jakiegoś sobie tylko znanego powodu chciał, by Dalgliesh wysłuchał opowieści Alice Kerrison, ale teraz żegnał się z gościem z pewną ulgą. Przypomniał Dalglieshowi, aby wychodząc zabrał latarkę i zapewnił go, że nie ma potrzeby wracać po ciotkę, gdyż zamierza razem z Alice odprowadzić ją do domu. Jane Dalgliesh wydawała się zadowolona z takiego rozwiązania, chociaż Dalgliesh podejrzewał, że stara się być taktowna; Reckless żądał tylko jego obecności, ciotka zaś nie zamierzała im przeszkadzać, nawet w swym własnym domu.
Nikt go nie odprowadzał; gdy zamknął za sobą drzwi, ciemność na zewnątrz wydała mu się tak nieprzenikniona, że z początku nie widział nic poza białą smugą ścieżki pod stopami. Potem wszelako chmury odsłoniły księżyc i zaczął dostrzegać noc, mocno pachnącą morzem, pełną brzemiennych tajemnicą kształtów i dźwięków. Dalgliesh pomyślał, że w Londynie rzadko doświadcza się nocy, zwykle rozdzieranej błyskiem świateł i niepokojem wszechobecnych ludzi. Tutaj stanowiła wręcz namacalną obecność, wywołującą w jego żyłach atawistyczne drżenie, lęk przed ciemnością i nieznanym. Nawet mieszkańcy Suffolk, którym noc była nieobca, nie potrafili chodzić po tych skalistych ścieżkach nie odczuwając ich tajemnicy. Łatwo było zrozumieć skąd wzięły się miejscowe legendy głoszące, że czasem, w jesienne noce, słychać stłumiony dźwięk kopyt koni przemytników, wiozących swe bele i baryłki od strony przesmyku Sizewell, aby je ukryć na bagnach lub przesłać dalej w głąb lądu przez pustkowie wrzosowisk Westleton. Łatwo również w taką noc usłyszeć dzwony zatopionych kościołów St. Leonard’s, St. John’s, St. Peter’s i Wszystkich Świętych, wydzwaniające żałobne lamenty za dusze zmarłych. A teraz miały pojawić się nowe, październikowe legendy: jedna o nagiej kobiecie o ciele bladym w świetle księżyca, idącej w morze na śmierć i druga, o trupie bez dłoni, dryfującym w małej łódce na fali odpływu.
Dalgliesh przekornie postanowił pójść ścieżką wzdłuż brzegu klifu; potrwa to piętnaście minut dłużej, ale Recklessowi, ukrytemu w cieple Pentlands, nic się nie stanie, jeśli poczeka jeszcze kwadrans. Posługując się latarką, odnalazł ścieżkę i ruszył za małym kręgiem światła, unoszącym się przed nim jak duch. Spojrzał za siebie po raz ostatni. Bezkształtna masa domu wznosiła się na tle nocnego nieba; jedyne ślady życia stanowiły wąskie smugi światła padające spomiędzy okiennic jadalni oraz okrągłe okienko na szczycie, jarzące się jak oko Cyklopa. Ktoś, być może Alice Kerrison, poszedł na górę.