Выбрать главу

Zlodowaciały z gniewu Dalgliesh podjął decyzję, i gdy tylko był w stanie zapanować nad głosem, powiedział:

– Jutro pojadę do Londynu. Chciałbym prosić, aby rzucił pan czasem okiem na ten dom. Powinienem wrócić najdalej pojutrze.

– Będę pilnował wszystkich na Monksmere, panie Dalgliesh – odparł Reckless. – Mam do nich kilka pytań. O której godzinie państwo stąd wyszli?

– Za kwadrans siódma.

– I wyszliście razem?

– Tak. Jeśli pan pyta, czy ciotka nie wróciła na chwilkę, na przykład po chusteczkę, to odpowiedź brzmi: nie. I dla porządku chciałbym również oświadczyć, że tasaka nie było tam, gdzie jest teraz.

Nie dając się sprowokować, Reckless spokojnie oznajmił:

– A ja przyszedłem tuż przed dziewiątą. Miał ponad dwie godziny. Czy mówił pan komuś o tym zaproszeniu, panie Dalgliesh?

– Nie, nikomu nie mówiłem i jestem pewien, że ciotka też nie. Ale to nie ma znaczenia. Na Monksmere zawsze poznajemy po światłach, czy ktoś jest w domu.

– A drzwi zawsze zostawiacie dogodnie otwarte. Wszystko staje się bardzo proste. A jeśli i tym razem będzie tak, jak dotychczas w tej sprawie, to albo wszyscy będą mieli alibi, albo nikt.

Podszedł do stolika i wyciągnąwszy z kieszeni gigantyczną białą chustkę do nosa, owinął ją wokół dłoni i energicznym szarpnięciem uwolnił ostrze. Wrócił do drzwi, po czym zatrzymał się i powiedział:

– Umarł o północy, panie Dalgliesh. O północy. Digby Seton był wtedy w areszcie od ponad godziny; Oliver Latham bawił się na przyjęciu teatralnym w towarzystwie wyższych sfer oraz połowy londyńskich snobów; panna Marley, o ile mi wiadomo, spała bezpieczna w zaciszu swego hotelu, a Justin Bryce walczył z pierwszym atakiem astmy. Co najmniej dwoje ma patentowane alibi, a pozostała dwójka też się specjalnie nie martwi… Aa, zapomniałbym. Ktoś do pana dzwonił, gdy tu czekałem. Pan Max Gurney. Chciał, aby oddzwonił pan jak najprędzej. Mówił, że pan zna numer.

Dalgliesh zdziwił się; Max Gurney był ostatnim z jego przyjaciół, który niepokoiłby go na urlopie. Ale, co bardziej znaczące, Max Gurney był starszym wspólnikiem w firmie wydającej książki Setona. Ciekaw był, czy Reckless o tym wie. Najwyraźniej nie, gdyż nic nie powiedział. Inspektor pracował w szalonym tempie i niewielu związanych z Setonem ludzi ominęło przesłuchanie; albo nie dotarł jeszcze do wydawcy Setona, albo uznał, że nie warto z nim rozmawiać.

– Dobranoc, panie Dalgliesh. – Reckless zabierał się już do wyjścia. – Proszę powiedzieć ciotce, że przykro mi z powodu stołu… Jeśli pan ma rację i to jest morderstwo, to jedną rzecz wiemy na pewno, prawda? Morderca czyta za wiele kryminałów.

Odszedł. Gdy tylko ucichł ryk odjeżdżającego samochodu, Dalgliesh zadzwonił do Maxa Gurneya, który musiał czekać przy telefonie, gdyż natychmiast podniósł słuchawkę.

– Adam? To miło, że tak szybko zadzwoniłeś. W Yardzie bardzo się droczyli; nie chcieli powiedzieć mi gdzie jesteś, ale domyśliłem się, że pewnie w Suffolk. Kiedy wracasz do miasta? Mógłbym zobaczyć się z tobą, gdy tylko tu będziesz?

Dalgliesh powiedział, że nazajutrz wybiera się do Londynu i w głosie Maxa usłyszał wyraźną ulgę.

– A czy moglibyśmy zjeść razem obiad? Cudownie. Powiedzmy o pierwszej? Masz jakieś propozycje co do miejsca?

– Max, czy nie byłeś kiedyś członkiem Klubu Cadaver?

– Nadal nim jestem. Chciałbyś tam pójść? Plantowie naprawdę potrafią się postarać. A więc o pierwszej w Cadaver? Jesteś pewien, że możesz?

Dalgliesh odparł, że nic nie sprawi mu większej przyjemności.

XVII

W bawialni na parterze domku przy Tanner’s Lane Sylvia Kedge zadrżała, słysząc westchnienia wzmagającego się wiatru. Nienawidziła sztormowych nocy, nienawidziła kontrastu między żywiołem, szalejącym na zewnątrz i głębokim spokojem domku, wtłoczonego pod wilgotne zbocze klifu. Nawet podczas wichury powietrze tu było ciężkie i nieruchome, jakby miejsce to wydzielało własne miazmaty, których nie mogło zakłócić nic z zewnątrz. Burze rzadko targały okiennicami, drzwi i krokwie dachu nie skrzypiały od wiatru; nawet gałęzie dzikiego bzu, stłoczonego pod oknem od tyłu, poruszały się ospale, nie znajdując siły, aby zastukać w szybę. Jej matka, skulona jak zwierzątko w fotelu przy ogniu, zwykła mówić:

– Wszystko mi jedno, co mówią, mamy tu bardzo przytulnie. W taką noc nie chciałabym być w Pentlands ani w Seton House.

„Wszystko mi jedno, co mówią”; to było ulubione zdanie jej matki, zawsze wymawiane zaczepnym tonem wdowy, mającej żal i nieustające pretensje do całego świata. Matka miała obsesję na punkcie przytulności, zaciszności, bezpieczeństwa; cała przyroda była dla niej wyrafinowaną obrazą i w ciszy Tanner’s Cottage mogła nareszcie odciąć się od gwałtowności wiatru. Ale Sylvia z radością powitałaby napór zimnych, pachnących morzem podmuchów na swoje drzwi. Przynajmniej wiedziałaby wówczas, że świat zewnętrzny jeszcze istnieje i że ona jest jego częścią. Byłoby to o niebo mniej dręczące niż ten nienaturalny spokój, to poczucie izolacji tak całkowitej, jakby nawet przyroda zdawała się ją omijać jak coś niegodnego uwagi.

Dzisiaj jednak jej lęk był ostrzejszy, bardziej elementarny niż zwykły niepokój wynikający z samotności i odosobnienia. Bała się, że zostanie zamordowana. Zaczęło się od miłego flirtu z lękiem, dobrze odmierzonej dawki przyjemnego dreszczyku, jaki daje poczucie niebezpieczeństwa. Ale, nagle i przerażająco, jej wyobraźnia wymknęła się spod kontroli; lęk wyobrażony stał się rzeczywistością. Była w domu sama – sama i bezbronna. I okropnie się bała. Wyobraziła sobie aleję na zewnątrz, piaszczystą ścieżkę, miękką i wilgotną, i wznoszące się po obu stronach czarne, wysokie żywopłoty. Gdyby zabójca przyszedł do niej dzisiaj, nie usłyszałaby jego nadejścia. Inspektor Reckless pytał ją wielokrotnie i zawsze uzyskiwał tę samą odpowiedź: tak, ktoś idący cicho i ostrożnie mógł nie zauważony przejść Tanner’s Lane obok jej domu. A człowiek niosący ciało? To byłoby trudniejsze, ale sądziła, że tak, że to również możliwe. Dzisiaj jednak nie niósłby ciała, dzisiaj szedłby sam, po nią. Z toporem, z nożem, ze zwojem sznura w rękach. Próbowała wyobrazić sobie jego twarz. To byłaby twarz znajoma; i bez natrętnych pytań inspektora wiedziała, że Maurice’a Setona zabił ktoś mieszkający na Monksmere. Dzisiaj jednak znajome rysy zastygłyby w białą, zaciętą maskę drapieżnika, który lekkim krokiem skrada się ku ofierze. Może już w tej chwili stał przy furtce, zastanawiając się, czy jej skrzypienie go nie zdradzi. Albowiem wiedziałby, że skrzypi; wszyscy na Monksmere o tym wiedzieli. Ale czy musiał się tym przejmować? Nawet gdyby krzyczała, nikt by jej nie usłyszał. A on wiedział, że ona nie może uciec.

Rozpaczliwie rozejrzała się po pokoju, obejmując wzrokiem ciemne i ciężkie meble, które jej matka wniosła w posagu. Zarówno wielka, ozdobna półka na książki, jak i szafa narożna świetnie zablokowałyby drzwi, gdyby tylko mogła je przesunąć. Niestety, była bezradna. Wstając z trudem z wąskiego łóżka, chwyciła kule i pokuśtykała do kuchni. W szklanych drzwiczkach kredensu zobaczyła swoje odbicie; blady księżyc z dwoma mrocznymi otworami oczu, o włosach ciężkich i śliskich jak włosy topielicy. Twarz wiedźmy, pomyślała, trzysta lat temu spaliliby mnie żywcem, a teraz nawet się mnie nie boją. Ciekawe, czy lepiej jest, kiedy się boją, czy kiedy się litują.