Выбрать главу

Otworzyła szufladę i wyjęła garść widelców i łyżek, które ustawiła rzędem na ramie okiennej. W ciszy słyszała, jak jej zgrzytliwy oddech odbija się od szkła. Po namyśle dodała jeszcze dwie szklanki. Jeśliby spróbował wejść przez okno od kuchni, ostrzeże ją brzęk spadającego srebra i pękających szklanek. Rozejrzała się, szukając jakiejś broni. Nóż do mięsa? Niewygodny i niezbyt ostry. Nożyce kuchenne? Rozwarła ostrza i spróbowała je rozerwać, ale nit był za mocny nawet dla jej silnych rąk. Wówczas przypomniała sobie złamany nóż, którego używała do obierania warzyw; wąskie ostrze miało tylko piętnaście centymetrów długości, ale było ostre i sprężyste, uchwyt zaś krótki i wygodny. Naostrzyła nóż na krawędzi kamiennego zlewu i sprawdziła go palcem. To było lepsze niż nic; uzbrojona, od razu poczuła się lepiej. Ponownie sprawdziła, czy rygle na drzwiach wejściowych są zasunięte i umieściła na ramie okna w bawialni kilka wyjętych z szafki szklanych ozdób. Potem usadowiła się na łóżku z nożem w jednej ręce i ciężkim przyciskiem do papieru w zasięgu drugiej. I tak siedziała, czekając aż minie strach, wstrząsana uderzeniami serca, natężając słuch, aby poprzez daleki szum wiatru usłyszeć skrzypienie furtki i brzęk tłuczonego szkła.

KSIĘGA DRUGA

LONDYN

I

Następnego dnia rano, po zjedzonym samotnie wczesnym śniadaniu, Dalgliesh wyruszył w drogę, zadzwoniwszy uprzednio do Recklessa, aby dowiedzieć się o londyński adres Digby’ego Setona i nazwę hotelu Elizabeth Marley. Nie tłumaczył, po co mu są potrzebne, inspektor zaś nie pytał, życzył jedynie Dalglieshowi udanej i przyjemnej podróży. Dalgliesh odparł, że wątpi, czy taka będzie, ale dziękuje inspektorowi za współpracę. Żaden nie zadał sobie trudu, aby ukryć ironię; ich wzajemna niechęć aż trzeszczała w przewodach.

Dalgliesh z przykrością budził Bryce’a o tak wczesnej porze, chciał jednak pożyczyć fotografię z pikniku na plaży. Mimo iż liczyła sobie dobrych kilka lat, wciąż jednak na tyle dobrze przedstawiała Setonów, Olivera Lathama ł samego Bryce’a, że można jej było użyć do celów identyfikacyjnych.

Usłyszawszy dzwonek, Bryce przydreptał na dół; wczesna godzina pozbawiła go nie tylko mowy, lecz i rozumu, więc dopiero po chwili pojął, o co chodzi Dalglieshowi i odszukał zdjęcie. Znienacka ogarnęły go wątpliwości co do tego, czy mądrze robi; biegł za Dalglieshem po ścieżce, piszcząc z niepokojem:

– Adamie, ale nie powiesz Oliverowi, że ja ci ją dałem? Wścieknie się, jeśli się dowie, że współpracuję z policją.

Obawiam się, że Oliver troszkę ci nie dowierza. Błagam o dyskrecję.

Dalgliesh zamruczał uspokajająco i zachęcił go, by wrócił do łóżka; zbyt dobrze znał grymasy Justina, by traktować go poważnie. Wiedział, że gdy Bryce zje śniadanie i odzyska siłę, by nadal psocić, prawie na pewno zadzwoni do Celii Calthrop i pogrąży się w uroczej pogawędce o zamiarach Adama Dalgliesha. W południe całe Monksmere, nie wykluczając Lathama, będzie wiedziało, że pojechał do Londynu i wziął ze sobą fotografię.

Podróż przebiegła bez zakłóceń. Pojechał najkrótszą trasą i już o wpół do dwunastej zbliżał się do miasta. Nie spodziewał się, że tak szybko wróci; to było jak przedwczesny koniec i tak już zepsutych wakacji. Na poły próbując ocalić nadzieję, że jednak tak nie jest, oparł się pokusie odwiedzenia swego mieszkania, wysoko nad Tamizą w Queenhithe, i podążył prosto na West End. Tuż przed dwunastą zaparkował samochód na Lexington Street i ruszył piechotą w stronę Bloomsbury, do Klubu Cadaver.

Klub Cadaver jest swoiście angielską instytucją w tym sensie, że jego funkcja, aczkolwiek nie całkiem określona, dla wszystkich zainteresowanych pozostaje całkowicie jasna. Założył go pewien prawnik w 1892 roku jako miejsce spotkań panów interesujących się morderstwami; później zapisał klubowi w testamencie swój przyjemny dom na Tavi-stock Crescent. Klub ten jest przeznaczony wyłącznie dla mężczyzn; kobiet nie przyjmuje się na członków, nie wolno też ich zapraszać. Oprócz sporej grupki autorów powieści kryminalnych – wybieranych ze względu na prestiż wydawców raczej niż ilość sprzedanych książek – należy doń kilku oficerów policji, dziesiątek adwokatów, trzech emerytowanych sędziów, większość bardziej znanych kryminologów-amatorów, reporterzy sądowi oraz drobnica, której jedyną zaletę stanowią opłacane punktualnie składki i umiejętność dyskutowania o subtelnościach obrony Madeline Smith. Wykluczenie kobiet oznacza, wprawdzie brak kilku najlepszych autorek kryminałów, ale nikt się tym nie przejmuje; Komitet jest zdania, że ich obecność nie zrównoważyłaby kosztów instalacji drugiej toalety. W istocie, kanalizacja w klubie przetrwała, w prawie nie zmienionym stanie, od roku 1900, gdy klub przeniósł się na Tavistock Crescent. Nie tylko zresztą rury są w klubie staroświeckie; nawet jego eks-luzywność tłumaczy się założeniem, że w obecności kobiet nie wypada dyskutować o morderstwach. Morderstwo zaś jawi się tu jako cywilizowany archaizm, który dzięki upływowi czasu lub ochronnemu pancerzowi prawa przestał mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, z plugawymi i żałosnymi zbrodniami, którymi na co dzień zajmował się Dalgliesh. Tutaj morderstwo kojarzy się z wiktoriańską panną służącą w czepku i fartuszku, zerkającą przez drzwi sypialni, jak Adelaide Bartlett odmierza mężowi truciznę; ze smukłą dłonią, która w edynburskiej suterenie podaje komuś filiżankę kakao, być może z dodatkiem arszeniku; z doktorem Lamsonem, który częstuje gości ciastem na ostatnim podwieczorku swego bogatego szwagra; wreszcie z Lizzie Borden, skradającą się z siekierą pewnego gorącego lata przez zastygły w upale dom w Fali River, Massachusetts.

Każdy klub ma swój atut; w Klubie Cadaver są to Planto-wie. Członkowie pytają czasem: „Cóż byśmy poczęli bez Plantów?”, zupełnie jakby pytali: „Cóż poczniemy, jeśli zrzucą Bombę?” Oba pytania są zasadne, lecz rozpatrują je tylko chorobliwi ponuracy. Pan Plant spłodził – można by sądzić, że ku chwale klubu – pięć hożych i sprawnych dziewcząt, z których trzy najstarsze: Rosę, Marigold i Violet, są już zamężne i przychodzą czasami do pomocy. Dwie najmłodsze, Heather i Primrose, zatrudnione są w jadalni jako kelnerki. Sam Plant pełni funkcję zarządcy i człowieka do wszystkiego, zaś jego żona uważana jest za jedną z najlepszych kucharek w Londynie. To Plantom właśnie Klub Cadaver zawdzięcza atmosferę prywatnej, miejskiej rezydencji, gdzie komfort rodziny powierzony został w ręce oddanych, kompetentnych i dyskretnych służących. Ci z członków, którzy w młodości mieli okazję cieszyć się podobnymi przywilejami, ulegają miłemu złudzeniu, że znaleźli się w krainie młodości, inni zaczynają rozumieć, ile stracili. Nawet dziwactwa Plantów, nie ujmując w niczym ich sprawności, są na tyle niezwykłe, by stali się interesujący, a niewielu jest służących w klubie, o których można powiedzieć to samo.

Aczkolwiek Dalgliesh nie był członkiem klubu, jednak jadał tam od czasu do czasu i Plant go znał; tak się również szczęśliwie złożyło, iż dzięki działającej w takich przypadkach szczególnej alchemii został przezeń zaaprobowany. Toteż Plant bez trudu dał się przekonać, aby go oprowadzić i odpowiedzieć na jego pytania; Dalgliesh nie musiał też podkreślać, że tym razem występuje w charakterze nieoficjalnym. Mówili niewiele, ale rozumieli się doskonale. Plant poszedł przodem do leżącego na pierwszym piętrze małego pokoju od frontu, z którego zawsze korzystał Seton, i czekał przy drzwiach, podczas gdy Dalgliesh dokonywał oględzin; na szczęście Dalgliesha, przywykłego do pracy pod obserwacją, nie speszyła jego nieruchoma czujność. Plant przykuwał do siebie uwagę. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szerokie ramiona oraz bladą, plastyczną niczym glinka twarz z cienką, ukośną blizną na lewym policzku. Ten ślad, skutek niezręcznego upadku z roweru na spiczaste ogrodzenie, tak dalece przypominał pamiątkę z pojedynku, że Plant nie oparł się pokusie wzmocnienia efektu i nosił pince-nez oraz fryzurę „na jeża”, niczym złowieszczy komandor z antynazistowskiego filmu. Ubrany był, bardzo właściwie, w uniform z ciemnoniebieskiej wełny z maleńkimi czaszkami na obu klapach; ten wulgarny koncept, wprowadzony w 1896 roku przez założyciela klubu, został już dawno, jak sam Plant, uświęcony przez czas i obyczaj. W rzeczy samej, gdy goście komentowali czasami niezwykły wygląd Planta, członkowie byli na ogół nieco zdziwieni.